„Kill the kac", performerski projekt przygotowany przez Gesine Danckwart z grupą polskich i niemieckich aktorów, to socjologiczno- psychologiczna analiza sytuacji naszych rodaków zatrudnionych za zachodnią granicą.
Rzecz przygotowana została na podstawie wywiadów, jakie reżyserka przeprowadziła z Polakami, którzy pracują lub pracowali w Niemczech. Ujęte to potem przez dramaturga Ingoh Bruxa w formę literacką, opowiada o samotności, wyobcowaniu, trudności w nawiązywaniu szczerych międzyludzkich kontaktów z otoczeniem; o życiu w nieustannej podróży, niemożności utożsamienia się z jakimkolwiek miejscem, na co jedynym antidotum jest umiejętnie dozowany alkohol.
Na scenie tylko białe plastikowe krzesła, jak w przydworcowych barach, a na planszach ponure widoki torów, semaforów i betonowych budynków z reklamami taśmowo produkowanych i sprzedawanych na całym świecie produktów. Bohaterowie sztuki pracują w takich fabrykach. Są trybikami tej globalnej machiny. Czy o tym marzyli wyjeżdżając? Z pewnością nie.
W pierwszej chwili pomyślałam, że sztuka ta nie jest niczym odkrywczym. Temat bowiem to stary, jak świat. Niejeden reportaż o emigrantach publikowały nasze czasopisma, radio, pokazywała telewizja. Co więcej i na bydgoskiej scenie przed kilku oglądaliśmy już polsko- szkocką koprodukcję, traktującą o tym samym problemie. „Cherry Blossom". Z tą samą zresztą Małgorzatą Trofimiuk, która teraz w „Kill the kac" cierpi na obczyźnie. A i przecież już w 1974 roku wspaniałą sztukę o emigrantach napisał Mrożek. I jak się okazuje, choć od tamtej pory minęło wiele lat i jesteśmy pełnoprawnymi członkami Unii, w sytuacji polskich emigrantów niewiele się zmieniło. Owszem, nie pracują już na czarno, ale czy dużo lepiej są traktowani przez otoczenie? Sporo chyba jeszcze wody w Odrze i Nysie upłynie, zanim zmieni się ludzka mentalność. Tego nie załatwią żadne ustawy. One też nie sprawią, że w obcym kraju, z dala od domu i bliskich potrafimy być szczęśliwi. Będziemy czuć się mniej więcej tak, jak 10 października na premierze „Kill the kac", rozumiejąc piąte przez dziesiąte z chwilami nietłumaczonego tekstu niemieckiego i nietłumaczonego w ogóle angielskiego monologu. Można by powiedzieć: my to wszystko wiemy. Niepotrzebna więc nam taka publicystyka na scenie.
Zwłaszcza, że i forma tego przedstawienia nie wiele ma ze sztuką wspólnego. Aktorzy nie bardzo mają tam co grać. Fabuły zero. Relacji między postaciami żadnych. Siadają więc, wstają, zmieniają miejsca, czasem wybiegają, albo kładą się w jakiejś niszy. I mówią. Bardziej lub mniej emocjonalnie, ale trudno to nazwać graniem, bo w wypowiadanych kwestiach czy nawet monologach, rzadko pojawia jakaś choćby wątła linia napięcia dramatycznego.
Niczego nowego o polsko- niemieckich relacjach też się nie dowiadujemy. Komu zatem i do czego ta koprodukcja w ogóle była potrzebna? Kiedy jednak pierwsze emocje opadły, zrozumiałam, że cel tej wspólnej realizacji z założenia już był nie tyle artystyczny, co społeczny. Taki kolejny mały krok na drodze do polsko- niemieckiego porozumienia…
Koprodukcja
Teatr Polski Bydgoszcz
Nationaltheater Mannheim
Gesine Danckwart
Kill the kac
Reżyseria Gesine Danckwart
Scenografia Anke Niehammer
Dramaturgia Ingoh Brux
Przekład Iwona Nowacka
- Anita Nowak
- "Akant" 2011, nr 2
Anita Nowak - Znowu emigranci?
0
0