Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora to festiwal festiwali. Już czwarty raz spotykają się bowiem w Toruniu laureaci festiwali jednego aktora nie tylko z Polski, ale i wielu innych krajów. Na gościnnej scenie Baja Pomorskiego prezentowane jest bowiem to, co najlepszego powstało w dziedzinie monodramu.
Na tegorocznym przeglądzie obejrzeliśmy dziewięć inscenizacji. Spotkania otwarto monodramem Gabrieli Muskały „Podróż do Buenos Aires". To bardzo interesujące wydarzenie teatralne. Młoda aktorka bez szczególnej charakteryzacji, na pustej scenie snuje strumień świadomości bardzo, bardzo starej kobiety. Strumień niejednostajny. Na naszych bowiem oczach mózg bohaterki jest coraz mocniej wyniszczany przez chorobę Alzheimera. Samym głosem, subtelnym gestem, mimiką Gabriela Muskała gra starość w taki sposób, że widz postrzega naprawdę powoli umierającą kobietę. Przy czym są to środki oryginalne, na potrzebę tej inscenizacji wymyślone. Ale tragedia bohaterki to nie tylko suma środków aktorskiego wyrazu, lecz przede wszystkim emocje emanujące z wnętrza. Ich siła nie do końca pokonuje duża widownię „Baja". Widziałam monodram wcześniej w warunkach kameralnych. Wrażenie było zdecydowanie większe.
Jako drugi obejrzeliśmy nagrodzony na 37. Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Jednego Aktora we Wrocławiu oraz na 7. Ogólnopolskim Przeglądzie Monodramu Współczesnego w Warszawie w 2008 roku spektakl „Traumnovelle". Albert Osik, aktor Teatru Dramatycznego w Słupsku opowiedział w nim wydarzeniach jednej nocy zazdrosnego męża, szukającego zemsty na podejrzewanej o zdradę małżonce. Temat banalny, ale przedstawienie grane ciekawie, prostymi środkami aktorskimi, prawie bez rekwizytów. Przedstawienie z pewnością zapamiętam na długo.
Drugi dzień rozpoczął się sympatycznym występem młodziutkiej laureatki konkursu recytatorskiego w Słupsku, Katarzyny Gorczycy. Mimo iż od razu dawał się wyczuć brak profesjonalizmu w ustawieniu głosu i raził brak estetyki w doborze kostiumu i rekwizytów, to żywiołowość i ekspresja dziewczyny, jej muzykalność i wyczucie rytmu w tańcu oraz aktualność poruszanego problemu, sprawiły, że obejrzałam spektakl z ogromną przyjemnością.
Wiele spodziewałam się po występie Rosjanki, Natalii Kuzniecowej w obsypanym nie tylko w Rosji najbardziej prestiżowymi nagrodami monodramie „Śpiewogra madonny z Pinegi" wg prozy Fiodora Abramowa, wzbogaconej poetyckimi piosenkami opartymi na tekstach Antoniny Szulginy i Nikołaja Rubcowa. I pewnie by mnie zachwycił, bo najbardziej lubię monodramy robione bardzo oszczędnymi środkami, gdzie aktor gra niemalże w bezruchu, delikatną mimiką. No, ale tu najważniejsze jest słowo. A tego słowa, przynajmniej dla mnie, nie było. Tłumaczenie wyświetlane nad sceną było kompletnie nieczytelne. Maleńkie literki na czarnym materiale, do tego blask bijący od sceny. Znam rosyjski na tyle, że Czubenkę i w ubiegłym roku, i w tym, rozumiałam bez problemu, ale tu było zbyt dużo naleciałości gwarowych, żeby znając tylko jako tako język literacki odebrać przesłanie twórców.
Ze zrozumieniem tekstu nieco lepiej było już w następnym spektaklu „Historia mojego gołębnika" na podstawie opowiadania Isaaka Babla przygotowanym przez niemieckiego aktora Herberta Kaluzę, ponieważ aktor mówił na przemian w czterech językach, w tym w polskim. A więc każdy z widzów połowę zrozumiał na pewno. Reszty można się było domyśleć z gestykulacji aktora. Był to, bowiem spektakl bardzo ekspresyjny, obfitujący w rzadko dziś już na współczesnych scenach spotykane bogactwo gestu, wyrazistość mimiki, ale z drugiej strony, choć w niemodnej, przerysowującej formie, bardzo dobrze oddający klimat opowiadania. Szkoda, że w Polsce nie zostało to w całości zagrane tylko po polsku.
Na monodramie amerykańskiego aktora Anthony Nikolcheva „Zobaczcie, czego nie zrozumiałem", nie odrywałam oczu od, tym razem czytelnej, planszy z tłumaczeniem, wsłuchując się równocześnie w padające ze sceny słowa, które nawiasem mówiąc, nie zawsze pokrywały się z wyświetlanym tekstem, a tylko kątem oka obserwowałam zmagania aktora z pretensjonalną scenografią. Na przyjrzenie się mimice Nikolchewa nie miałam już czasu.
Szkoda, że jeśli już zdecydowano się na zapraszanie przedstawień zagranicznych, nie wyposażono widzów w słuchawki i nie zatrudniono lektorów. W końcu wiele osób zaangażowanych w organizację festiwalu utopiło w tym przedsięwzięciu sporo pracy, zagraniczni aktorzy przejechali szmat drogi, wiele emocji włożyli w zagranie przedstawień, a przeciętny widz zrozumiał z tego, co chcieli mu przekazać, piąte przez dziesiąte, albo jeszcze mniej.
Monodram, to spektakl w ogromnej mierze oparty na wypowiadanym tekście. Tekst ów powinien więc docierać do widza bez żadnych przeszkód czy utrudnień. W przeciwnym razie można mniemać, że to nie impreza dla widzów, ale spotkanie towarzyskie organizatora z zaprzyjaźnionymi artystami.
Obie nagrody i publiczności i ZAP-u przyznano spektaklom polskim.
Laureatem publiczności został Bogusław Kierc, który łamiąc tradycyjny rytm poezji Mickiewicza, wyłuskał i pokazał nowe sensy, jakie można z niej wydobyć. Podbił serca publiczności. Biła brawo na stojąco.
Nagrodę ZASP przyznano byłej aktorce Baja Pomorskiego, aktualnie pracującej we Wrocławskim Teatrze Lalek, Annie Skubik za monodram „Połamane paznokcie", opowiadający o ostatnim okresie życia Marleny Dietri, jej psychicznych i emocjonalnych zmaganiach ze starością. Aktorka grała z lalką. Była jednocześnie Marleną i jej garderobianą. Mówiła i śpiewała dwoma różnymi głosami. Co więcej, postaci chwilami były jednym ciałem, rozdwajającym się i łączącym na przemian; w zależności od sytuacji. To znakomity aktorsko i technicznie spektakl. Tyle, że moim zdaniem, bardziej pasowałby na Festiwal Teatrów Lalek, który odbywa się w Baju kilka tygodni wcześniej.
Moim faworytem był ubiegłoroczny laureat spotkań, Rosjanin Wsiewołod Czubenko. W tym roku zaprezentował on przepiękny monodram opracowany na podstawie prozy Shaloma Aleichema, autora „Skrzypka na dachu"- „Anioł o imieniu Tewje". Znakomity literacko tekst i wspaniałe wykonanie. Z jakąż lekkością i poczuciem humoru Czubenko opowiadał o dramatycznych, a potem wręcz tragicznych losach bohatera. Wzruszał, bawił i budził współczucie na przemian. Jak cudownie też słowami malował pejzaż i klimat, wymyślonego przez Aleichema, na poły rosyjskiego, na poły żydowskiego miasteczka w carskiej Rosji. To jedyne przedstawienie tegorocznych spotkań, które miałabym ochotę obejrzeć co najmniej jeszcze raz.
- Anita Nowak
- "Akant" 2010, nr 12
Anita Nowak - Adam i Marlena w laurach
0
0