Powieściowa Teoria ruchów Vorbla, to szósta publikacja Tomasza Białkowskiego, olsztyńskiego prozaika, zaliczana do tzw. Prozy Północy, jak ochrzcił ją w początkach naszego stulecia był Robert Ostaszewski, i ta nazwa szybko przyjęła w ówczesnym „młodoliterackim światku literackim", a skupiająca pisarzy z północnego obszaru Polski. No i utożsamiana jest z prozą zaangażowaną. Ale – jak pisze Bernadetta Darska w szkicach Ucieczki i powroty. Obrazy rzeczywistości w prozie najnowszej (Olsztyn 2006) – powyższe hasło „dotyczy pisania o rzeczach ważnych, dotyczy rozpatrywania życia nie w kategoriach wegetacji, ale egzystencji, która stawia przed człowiekiem różnego rodzaju wyzwania (s.112)". A takim wyzwaniem w tym przypadku powieściowym dla Tomasza Białkowskiego jest „tak naprawdę ludzki los – jego zwroty, zawirowania, paradoksy, zapętlone sytuacje, które nie przynoszą łatwych rozwiązań" – jak rekomenduje na okładce tę prozę Włodzimierz Kowalewski, również ale starszy pisarz olsztyński. Zatem, jako mieszkaniec Olsztyna, co nieco i ja powinienem dorzucić na ten temat słów kilka.
Otóż: Teorię ruchów Vorbla Tomasza Białkowskiego czyta się dobrze, z zainteresowaniem, mając na uwadze styl, słownictwo i zawarte w niej motywy, które pod koniec powieści zbiera i puentuje bez zarzutu, wręcz doskonale, jakby to była wysokiej próby proza „kryminalna". A trzeba przyznać, że tematycznie nieraz owa proza leży blisko kryminału, ze względu na zawarte w niej wręcz kryminalne – toksyczne obsesje, jakie toczą między sobą jego bohaterowie. Ba, ta sąsiednia uwaga nie jest całkiem bez pokrycia, skoro sam pisarz w niedawnym wywiadzie w dodatku olsztyńskim do „Gazety Wyborczej" (25-26.06.br) powiada, że „ja chcę sportretować Olsztyn. Właśnie kończę trzecią część trylogii kryminalnej – kolejne tomy będą się ukazywać od przyszłego roku". A zatem mamy już jeden punkt styczny w ocenie prozy Tomasza Białkowskiego.
Bo tak w ogóle, jest to proza specyficzna, opisujące związki międzyludzkie w stanie rozpadu, „niemożności porozumienia się, ale też bezpowrotną stratę tego, co wydawało się nie do zniszczenia: miłości, przyjaźni, wierności, ideałów" – jak powiada autor o swej powieściowej Teorii ruchów Vorbla, jako że: „Pragnąłem napisać przewrotną opowieść o rodzinie. Historię o rozpadzie więzi".
I to mu się udało w sposób nietuzinkowy literacko, prościutko, adekwatnie do każdej katastrofy, jaka może przydarzyć się każdemu z nas. Oczywiście na tyle adekwatnie każdemu z nas, jeżeli ma się podobne nastawienie do rzeczywistości naszej dookolnej, jak bohaterowie Białkowskiego. A wszystko dlatego, że „Już od rana coś zapowiadało katastrofę. Vorbl nie mógł znaleźć lewego buta. Przeszukał pomieszczenie po pomieszczeniu cały segment piętrowego domu. Z marnym skutkiem" (s.12). Ten „zwyczajny" powiedzielibyśmy pech, wcale nie jest zwyczajny, powszechny, jak nie bez humoru opowiada Tomasz Białkowski. Tu zaś, w tej powieści, jest niejako wstępem do dalszych, bo taki już się człek rodzi: od dzieciństwa niejako przypisany do pechowej strony życia czy dziedzicznej samotności etc, w czym Tomasz Białkowski jest konsekwentny, przedstawiając losy swych bohaterów. Podobnie czyni tak w innych swych powieściach, jak np. w Pogrzebach (2006), gdzie pokazano rodzenie się mitu i jego upadku z czasów „Solidarności"; czy w Zmarzlinie (2008), za którą otrzymał Literacką Nagrodę Warmii i Mazur „Wawrzyn", a której wątkiem jest powolne zamarzanie i uśmiercanie uczuć jej bohaterów, jakich Białkowski umieścił w nieodległej historii naszego kraju, w toku wymazywania swej niechlubnej przeszłości jednego z bohaterów. Tak, w takich i podobnych obróbkach psychologicznych Białkowski jest naprawdę dobry i konsekwentny w obnażaniu toksycznych związków międzyludzkich, co zresztą jest jego podstawową cechą, jako utalentowanego prozaika, ale bez fajerwerków tematycznych czy enigmatycznych wyczynów swych powieściowych bohaterów; co to, to nie!
Oczywiście o samej teorii nie będę tu pisał, jako że jest naprawdę dziwna w fizyce, ale czy nie ma zastosowania w społeczeństwie – przekonajmy się sami, czytając tę powieść Tomasza Białkowskiego, bo warto. Jedno jest pewne: zakończenie powieści jest iście rodem z powieści kryminalnej jako takiej, co ma tu absolutną adekwatność; również dla dalszych losów pisarskich Tomasza Białkowskiego, o czym pisałem powyżej.
A że z Tomasza Białkowskiego – jak powiada prof. Mieczysław Czapliński o jego minipowieści Dłużyzny (2005) – jest „stylista z niego niebagatelny, i że ma ciekawe poczucie humoru, więc przypuszczam, że jeszcze w literaturze namiesza". O czym nieco próbowałem ująć w tym krótkim rozważaniu o życiowych teoriach ruchów, które nieraz nijak jest okiełznać siłą woli, a które prowadzą nas w kierunku, skąd nie ma powrotów. A przecież o tym pisze Tomasz Białkowski w swych niebagatelnych opowiadaniach i powieściach, z jakimi obowiązkowo należy zapoznać się, aby czasami uzmysłowić sobie, czy aby do końca tacy toksyczni nie jesteśmy dla otoczenia, lub czy nie bywamy takimi, jakich Białkowski stwarza w swej prozie?
Ale, czy na pewno nie? Skoro często zostaje się opuszczony, samotny, kiedy nadchodzi to coś: „Przeraziła go pustka, w którą wchodził. Pomyślał, że byłoby dobrze, gdyby ból [w klatce piersiowej - JJR] już się skończył. Z tarasu stoczył się po schodach w trawę" ( s.173).
Myślę jednak, że jako jeden z ewidentnych reprezentantów owej symbolicznej prozy północnej – Tomasz Białkowski jest jednym z najbardziej wybijających się prozaików w podejmowaniu współczesnych tematów problematycznych, trudnych, nawet toksycznych, o międzyludzkich uwarunkowaniach w naszym „konsumpcyjnym raju" – jak powiada o współczesności krytyk Robert Ostaszewski – w jakim to niby tu i teraz żyjemy.
Tomasz Białkowski: Teoria ruchów Vorbla, 2011 JanKa, ss.176
- Józef Jacek Rojek
- "Akant" 2011, nr 9
Józef Jacek Rojek - Powieściowa teoria ruchów
0
0