Był dzień, po nim pojawiła się noc i ponownie dzień. To zjawisko zależne od wzajemnego położenia Słońca i Ziemi było z pewnością asumptem do zrodzenia się w świadomości człowieka pojęcia czasu. Bo coś było (powiedzmy dzień), po czym szarzało i zmieniało się w ciemność, czyli noc. Nie jawiło się jako całą obecność światło i podobnie ciemność. Następowało jedno po drugim. Naturalne, następujące po sobie zdarzenia dawały do zrozumienia, że coś się zjawia po czym niknie i ponownie jest obecne. Jedno następuje po drugim, podobnie pory roku. Te sytuacje budząc z pewnością z początku trwogę w konsekwencji akceptowalne, aż do pojawienia się śmierci. Ten pierwszy widok martwego ciała, zmarłego w sposób naturalny człowieka rozszerzyły świadomość o to, że cykliczność zjawiania się dni i nocy, pór roku w rezultacie prowadzi do utraty życia. Zatem ktoś jest, a po tym go nie ma. A więc czas przestaje być jedynie powtórzeniem, a staje się konsekwencją życia. Czymś co było, a nie jest. Było, czyli przeszłość. Jest aktualne, a zatem teraźniejszość i lęk patrzącego na nie żywe ciało, że jego spotka z pewnością to samo, czyli przyszłość. Czas rozdzielił się na troje, a ten ostatni jest najbardziej okrutny, bo przypomina o człowieczej śmiertelności. Teraz przestał on już być akceptowalną teraźniejszością, okazał się przemijaniem. To co było i to co teraz jest, być przestanie. Człowiek patrzył na odbicie swojej twarzy w lustrze wody i uświadomił sobie, że kiedyś będzie bez możliwości ruchu, martwym ciałem. Dlaczego? Przecież nic nie zawinił. Polował, zbierał jagody aby jeść, bo w jego środku coś bezwzględnie domagało się pożywienia. Kładąc się do snu wieczorem w oczach miał obraz tamtego nie żywego ciała i zastanawiał się pełen lęku, czy jutro on takim będzie. Śmierć nie przyszła. Mijał kolejny dzień i sytuacja powtarzała się i w rezultacie była już nie do zniesienia. Może jego to nie dotyczy? - przemykało pytanie. Ale od razu drugie: skoro tamtego tak, dlaczego mnie nie? Czas mijał i zrodził się bunt przeciw własnej jego świadomości. Szukał drogi, aby ten nie do zniesienia stan przerwać. Aby było jak przedtem. Wracał więc do przeszłości, przypominał dobre zdarzenia które były, a wśród nich wiele tych powtarzających się i obecnie. Zauważył, że to w jakimś stopniu przywraca mu siłę, pozwala na odsunięcie na plan dalszy tropiącej go do tej pory ciągle śmierci. Przeszłość nabierała ciągłości i poprzez czas teraźniejszy wymykała się w przyszłość. Począł snuć plany związane nie tylko z własną osobą, ale i drugim człowiekiem. Zapominał o martwym ciele aż do momentu, gdy ponownie się pojawiło w postaci owego drugiego człowieka. Przyszłość zaśmiała mu się w oczy, pojawiła się bezradność, a dalej bunt się ożywił. Jego pożywieniem była teraźniejszość i przyszłość, której nie było. Czas przeszły to jedyna trwałość jaka w jego świadomości mogła się pojawić. Kamień węgielny na tyle ważny, na ile daje ukojenie i staje się motorem oraz co najważniejsze jedynie możliwy, by stanowić oparcie. Ale czas mija i spojrzenie w przyszłość, chcąc nie chcąc, powraca. Bo on w ludzkim rozumieniu to przeszłość, teraźniejszość i ona właśnie. Coś z nią należy zrobić, by sytuacja się nie powtórzyła. A tu jedynym rozwiązaniem jest utworzenie świata niezależnego od człowieka, a zatem magii, wierzeń, które pozwolą na uporanie się z problemem śmierci. Pojawia się potrzeba wiary. Potrzeba silna i nieodparta, jeżeli zaistniała. Przekroczenie obecności w ludzkiej świadomości czasu przyszłego w sposób dla niego korzystny, to znaczy ustanowienie bóstwa, które nie będzie traktowało śmierci w kategorii ostatecznej, ale będzie przejściem w zaświaty, co należy u niego wymodlić.
Ten pierwszy akt pokory wobec praw przyrody, początek religii, czyli doktryny określającej stosunek człowieka do bóstwa, wyznaczającej pod tym kątem normy postępowania ludzkiego, kult bóstwa, a dalej związane z tym obrzędy, poruszył machinę której rezultatem jest judaizm, chrześcijaństwo i islam, jako trzy największe oraz hinduizm o mniejszej rzeszy wyznawców.
Religia chrześcijańska, bo o niej tu dalej będzie mowa w omawianym kontekście czasu, pozwoliła w rezultacie na inne na niego spojrzenie. Czasowość zastępuje wiecznością, a Bóg jest wiecznie trwającą aktualnością. I tym też obdarzeni mamy być w Niebie, a naszym sposobem na życie doczesne jest traktowanie go jako Dar, bycie Wdzięcznym, że się go posiada, bowiem bywa, że obdarowywani jesteśmy Łaską, a celem jest na powrót Raj. W wierszu Cztery słowa napisałem:
cztery słowa klucze
dar wdzięczność łaska raj
gdy na balkonie myśl była
o jutrzejszym piórze:
dar jeśli oczy dotykają rzeczy
a one w swej pierwszej postaci
i dłoń na klamce do jutra
dziś i wczoraj to samo znaczy;
i głowy myśli chrobot
zamyka się w ciszę
wdzięczność jeśli uśmiech pomimo
że strach w nagłej chorobie
i śmierć panoszy się butnie;
za oddech chleb i poranek
stukot kobiecych obcasów;
za nie napisany esej
łaska jeżeli przyjęta
gdy z białej chmurki daimonion
ten na ramieniu dotyk
za nic i niesłyszalny głos;
kiedy zmienia się w przekonanie
a nawet nie jest
chwilą
raj gdyby czas byłby
trwającą aktualnością
Otóż to. Odebrać czasowi jego czasowość. By ten „który jest przeszły teraźniejszy lub przyszły/ niepokój rozdzielając na troje" (z wiersza Opisując czas) stał się swego rodzaju jedno-czasem, bo wtedy „i dłoń na klamce do jutra/ dziś i wczoraj to samo znaczy". Tak, tylko czy to równocześnie nie oznacza wyzbycia się swej historyczności, kultury, tradycji. Przecież nawet Kościół spisuje swoje dzieje. Jak być bliżej tej wiecznie trwającej aktualności?
Pozyskana świadomość czasu, która doprowadziła człowieka do zadbania o przyszłość rejestrując w niej odczucia metafizyczne zakotwiczone w teraz, równocześnie ma odrzucić przeszłość, wspomnienia, wszystkiego czego doświadczył, przyswoił przez literaturę i filozofię, czy w ogóle wszelką naukę. A także tego co było rezultatem rozważań nad przedmiotami wykraczającymi poza doświadczenie w kontekście ahistorycznym i statycznym, w izolacji od innych zjawisk. To ma być odebrane. A przecież te rozważania metafizyczne, czy choćby odczucia działy się i miały znaczenie w drodze, były więc czasowe. Jest to zatem niemożliwe, ale konieczne. Chodzi o to, że jeżeli nawet można dokonywać opisów i rozstrzygnięć dotyczących Rzeczywistości w wymiarze ahistorycznym i statycznym, to i tak ich wynik będzie miał naturę czasową bowiem w danej rzeczywistości był dokonywany. Jednocześnie nie zaprzecza to możliwej uniwersalności dokonywanych zapisów. Tak, lecz tylko możliwej.
Kościół już wiele lat temu odszedł od ukazywania Boga jako srogiego władcy rozdzielającego nasze uczynki między Piekłem a Niebem zwracając się ku człowiekowi. Już nie ma ambon (w starych kościołach są, ale puste), z których księża głosili Słowo Boże i budzili w poddanych trwogę. Ambony zeszły na ziemię, bo inaczej utraciłyby wiernych, a tego by nie chciały. Przypomina mi się esej Czesława Miłosza Saligia, słowo utworzone w średniowieczu z pierwszych liter siedmiu grzechów głównych, podkreślające ich łączność, jak pisze autor. „Tyle wiedziałem, ale skusiło mnie niedawno, żeby zajrzeć do paru encyklopedii i sprawdzić, co też mają one o <saligii> do powiedzenia. W żadnej z nich nie znalazłem o tym słowie nawet wzmianki. Co więcej, milczą o nim encyklopedie katolickie i słowniki teologicznych terminów. Osoby duchowne nie lubią już grzechami się zajmować, jakby chciały przeprosić świat za to, że przez wiele stuleci to właśnie uważały za jedno ze swoich głównych zadań. Nawet o pojęciu grzechu odzywają się półgębkiem, nie są więc skłonne w redagowanych przez siebie kompendiach i katechizmach przypominać o dawnych klasyfikacjach." Poeta w końcu znalazł księgę na, jak określił, Pagórku Teologicznym w Berkeley i pisze o tym: „...była na składzie (in storage), gdzie trzymane są książki rzadko potrzebne, skąd należy wyciągnąć wniosek, że przedmiot nie cieszy się popularnością ani u przyszłych pasterzy, ani u ich nauczycieli. W istocie, lista grzechów głównych, ułożona przez eremitów Egiptu w IV wieku, zawsze była po trosze zabytkiem historycznym, skoro zostawały nazwy, a ciągle zmieniały się znaczenia."
Otóż to, ta ciągła zmiana znaczeń. Ona dzieje się w czasie. Trwałości zatem nie możemy poszukiwać nawet w przeszłości, tej ciągłej i nieustającej dostarczycielki historyczności, a dalej kultury i tradycji. Bo:
wszystko to co wiemy
jest nie pewne
gdy chcemy sprostać wszystkim faktom
podejrzeniom i hipotezom
za dużo zdarzeń powodów
i ich adwersarzy
zawsze jak złe czy dobre duchy
krążą złote myśli czarne scenariusze
i słowa tylko udają wiedzę
jakby robiły klimat dla myśli
aby nie poczuły się
odrzucone
to tylko nasze chybotliwe działanie
bo innego nie możemy przysporzyć
Tworząc
Prawdziwą
Historię
Wiersz W sprawie TPH, by go nie było gdyby nie był umiejscowiony w czasie. Wiem natomiast, że to wynik Daru, tamtego, no właśnie, przedziału czasowego, który w swym obrębie był przeszły, teraźniejszy i przyszły jednocześnie. Tu „dłoń na klamce do jutra/ dziś i wczoraj to samo znaczy". Zaangażowanie w akt twórczy spowodowało jakby odcięcie się od czasu. Istotą stała się treść wiersza redukując wskazówki zegara, czas został zabrany czasowi. Po czym powrócił. Pisze też o tym Czesław Miłosz w utworze Jak powinno być w niebie: „Życie spędziłem układając rytmiczne zaklęcia,/ Tego co ze mną się działo nie bardzo świadomy/ Ale dążąc, ścigając bez ustanku/ Nazwę i formę."
Rzecz jest poświęcona obrazowi raju, tego wyobrażonego przez noblistę. To nic innego jak ogląd świata dzieciństwa, tyle że tam jest on, by tak powiedzieć, powiększony, „Wyższego, że tak powiem, stopnia. Że zapach lewkonii/ I nasturcja i pszczoła i buczący trzmiel, Czy sama ich esencja, mocniejsza niż tutaj,", bo tylko w dzieciństwie czas jakby nas nie dotyczył. - Przyjdź do domu na obiad za piętnaście minut – mówi do ośmioletniego chłopca, który już przecież zna się na zegarku, mama. - Dobrze, mamo ! – ten odpowiada i przybywa po godzinie, po czym dostaje burę. A niesłusznie. Pomimo że ze wskazówkami pokazującymi minuty i godziny jest już doskonale obznajomiony, to jednak czas nie jest udziałem jego świadomości. Można w przybliżeniu powiedzieć, że dzieje się on w świecie wiecznie trwającej aktualności. Ten dopiero dla niego powoli nadchodzi. Oczywiście pamięta co było wczoraj, czy przedwczoraj, lecz jeszcze parę lat wstecz mógł zapomnieć nawet swoich rodziców po kilkunastodniowej ich nieobecności. Pamiętam, gdy wróciliśmy z żoną Barbarą do naszego syna, ośmiomiesięcznego Łukasza. Po dziesięciu dniach, na nasz widok chował się w ramiona babci.
A zatem dzieciństwo to jedyny okres, kiedy śmiertelność człowieka po prostu nie istnieje, a to ona jest wyznacznikiem czasu. Stąd Milosz mógł napisać „Jak powinno być w niebie wiem, bo tam bywałem./ U jego rzeki. Słysząc jego ptaki./ W jego sezonie: latem, zaraz po wschodzie słońca.". Tam jednak słyszymy również pytania: „Ale gdzie będzie ona, droga nam śmiertelność?/ Gdzie czas, który nas niszczy i razem ocala? I najistotniejsze dla nas: „(...) Pokój wieczny/ Nie mógłby mieć poranków i wieczorów./ A to już dostatecznie mówi przeciw niemu./ I zęby sobie na tym połamie teolog."
Bóg jest wiecznie trwającą aktualnością. Zachować w sobie dziecko zdaje się być jedyną koniecznością by Dar, Wdzięczność i Łaska były w nas możliwe. Przy czym dziecko nie operuje tymi pojęciami. Czy jest tym samym o nie uboższe? Nic bardziej mylnego. Wręcz przeciwnie, jest nieświadomą treścią dwóch pierwszych, a trzecia, według religii chrześcijańskiej, jest niezależna od człowieka. Piękny jest widok małego juniora, chłopca, czy dziewczynki, na którego twarzy jaśnieje uśmiech wdzięczności i jego wzrok, gdy oczyma ogarnia świat. My natomiast obarczeni bagażem doświadczeń z poczuciem przeszłości, teraźniejszości i niejasnej przyszłości możemy tylko powtórzyć za poetą słowa o raju: „Gdzie czas, który nas niszczy i razem ocala?" Niszczy i ocala. Dlaczego ocala? Jaka jego właściwość powoduje ocalenie? Otóż paradoksalnie czyni to sama świadomość czasu, o ile tylko potraktujemy go jak dziecko. O ile tylko odnajdziemy w sobie te pokłady naszej w świecie obecności, której obrazem jest widzenie rzeczywistości jako wiecznego teraz. To niemożliwe i konieczne, stąd warte zachodu. Przynajmniej będziemy mogli powiedzieć, że próbowaliśmy. Tylko kiedy będziemy mogli to powiedzieć? W chwili, która jest bliska śmierci, jeśli tak będzie możliwe. Zdaje się być to drogą od teraz do wiecznego teraz. Ale zanim o tym.
Owo teraz zawiera w sobie zarówno czas przeszły jak i teraźniejszy, których zjednoczenie, jeśli dobrze pomyśleć nie jest znowu tak trudne. Bo zważmy, zdarzenie które jest już chwilę po tym okazuje się wspomnieniem, „dłoń mojego pióra/ spoczywa na stole// i zeszyt/ i – jedna kartka wstecz/ to już historia/ pomyśleć" ( z wiersza Dłoń) i jeśli okaże się ono wystarczająco atrakcyjne dla pamięci pozostanie w teraz jako coś trwałego, ważnego. I pomimo że jego korzenie, miejsce i ludzie sytuowane są w przeszłości, to przecież nigdy nie pamiętamy z fotograficzną dokładnością, a poprzez wyobraźnię kształtujemy potrzebny obraz, co nie znaczy że świadomie zakłamujemy, „ za dużo zdarzeń powodów/ i ich adwersarzy" ( z zawartego tu wiersza W sprawie TPH). Zatem nie jest to przeszłość sensu stricte, a retuszowana kalka, która jest właściwie teraz. Ale w istocie nie interesuje nas tu przeszłość, która sygnowana jest przez świadomość. Ta będzie zawsze trędowatym wspomnieniem i tak czy inaczej powodem naszego cierpienia. Tu chodzi o pamięć przypadkową niezależną od woli czy intelektu. To to, co Marcel Proust nazywa pamięcią mimowolną, zaktywizowaną przez przypadek właśnie i jak pisze Paweł Lisicki w eseju W stronę nieznanego komentującym dzieło Prousta (Paweł Lisicki, Nie-ludzki Bóg) dzięki niej „ (…) zyskujemy przeszłość bez domieszki pożądania, bez obecności nas samych, czystą, bezpośrednią, nieuwarunkowaną nami." Ta przeszłość dzieje się przecież teraz, a zdaje się być wynikiem Łaski. Przypadek bowiem nie od nas zależy. „łaska jeżeli przyjęta/ gdy z białej chmurki daimonion/ ten na ramieniu dotyk/ za nic i niesłyszalny głos".Ona bowiem może być przyjęta lub odrzucona, jest kwestią naszej wolnej woli. Można przecież pozostać li tylko w szponach rozumu i wszystko co poza nim uznać za niewłaściwe i niegodne uwagi. Tkwić w obrazie własnego „ja" uzależnionego od tego co na zewnątrz, roztaczać poprzez własne wyobrażenia wspomnienia, tą retuszowaną kalkę rzeczywistości i w rezultacie cierpieć. Przedłożyć bunt nad głos daimoniona. Lub poczynić odwrotnie, jak bohater dzieła Marcela Prousta, o którym Lisicki pisze tak: „Magdalenka wywołuje potok wspomnień naszego bohatera z dzieciństwa w Combray. Przed oczami stają mu wszystkie minione chwile, dawno odeszłe twarze, zapomniane rozmowy. Oto teraz, bez pośrednictwa świadomości, same z siebie zjawiają się obrazy przeszłości. Wtedy nasz bohater mówi: <Przestałem się czuć miernym, przypadkowym, śmiertelnym>. Podobnego poczucia nieskończonego szczęścia doznaje, gdy stanąwszy na dwóch nierównych płytach, przypomina sobie obraz Wenecji." Te obrazy dzieją się właściwie teraz choć są dobrym reliktem przeszłości. Tylko tak rozumiana przeszłość nie jest pochodną czasu i umiejscawia się w teraz.
Najwięcej kłopotów nastręcza nam, by tak określić, likwidacja drogi od teraz do wiecznego teraz, czyli spowodowanie by przyszłość nie była powodem udręki, a stała się integralną częścią teraźniejszości w tym sensie, że świadomość była nakierowana tylko na chwilę obecną bez troski o to, co stanie się jutro. Ta konieczność dziać się może jedynie poprzez traktowanie życia jako Dar, gdzie „i głowy myśli chrobot/ zamyka się w ciszę" połączony z Wdzięcznością „(...) jeśli uśmiech pomimo/ że strach w nagłej chorobie/ i śmierć panoszy się butnie". Jak jednak ten głowy myśli chrobot zamknąć w ciszę? To pytanie, myślę, jest źle postawione. To nie apteka, która realizuje recepty i po kilku pigułkach czujemy się lepiej. Tu raczej sama świadomość jest lekarzem i to takim dziwnym, bo pozbawionym recept a stawiającym diagnozę. To swoista, by tak powiedzieć, medycyna naturalna, tyle że bez ziół i tym podobnych. Bardziej trafnie więc byłoby zapytać: czy jestem już u tego lekarza? A to już każdy wie i niech nie pyta. Odpowiedzią jest czas. Ten „(...)który nas niszczy i razem ocala" jak w cytowanym wierszu Czesława Miłosza.
Traktowanie życia jako Dar w codziennym życiu nastręcza nam wiele kłopotów poprzez naszą świadomość, a dokładniej ego, które stara się nami zawłaszczyć. Dopiero sytuacje graniczne, „że strach w nagłej chorobie/ i śmierć panoszy się butnie", bezwzględne cierpienie, ból, poniżenie są komponentami z których darowane życie przyjmuje taką formę. Zważmy, że stan autentycznie wielkiego cierpienia jest faktycznie pozbawiony przyszłości. Ona w bólu i poniżeniu nie istnieje. Doświadczyłem tego jako pacjent kliniki chirurgii onkologicznej. Taka Dygresja na temat cierpienia:
cierpienie to samotność
pochylone głowy nad chorym
niewiele znaczą zwłaszcza
gdy wiedzą lepiej
wystarczy dobry gest współczucia
w który można uwierzyć
i bez nadziei że minie
przychodzi łatwiej
najlepiej jeśli to możliwe
nie zwracać na nie uwagi
być może się obrazi
i pójdzie
i bez nadziei że minie/ przychodzi łatwiej, dopiero taka świadomość pozwala nam na zapanowanie nad męką i bólem. Pytania: kiedy w końcu przejdzie ból?, kiedy przestanę cierpieć?, a zatem pytania o przyszłość są wtedy nieobecne, o ile tylko siłą woli jesteśmy po stronie życia. Jesteśmy wtedy jakby w wiecznym teraz, dzień i noc zdaje się być tym samym, mijające godziny nie mają znaczenia. A zatem cierpienie tak pojęte jest tym stanem i kolebką, gdzie przyszłość nic dla nas nie znaczy, nie istnieje, jest jej pokonaniem.
Podobnie dzieje się w przypadku mimowolnej wielkiej radości. Tu z kolei warto bym rozpoczął od anegdoty, która była jednej z pielęgniarek kliniki i moim udziałem. Włóczyłem się po szpitalnym korytarzu w tę i z powrotem, zaglądałem do okien za którymi działo się życie. Był lipcowy upał, słońce z bezchmurnego nieba swymi promieniami wpadało do jednego z nich tworząc prostokątny, jasny blask na posadzce. Patrzyłem, po czym odszedłem. Zauważyła mnie wspomniana pielęgniarka i zapytała:
- Panu coś potrzeba?
- Tak – odpowiedziałem – leżak. Bym sobie go tu postawił – wskazując na prostokątny, słoneczny blask na posadzce – i bym się poopalał.
- To dlaczego Pan nie wyjdzie do parku?
- To mogę?
- Tak
Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Po paru minutach wraz z moimi zakupami, czyli plastikowymi workami z ich zawartością, które kończyły dreny, a zwisały u mojego prawego boku zawieszone na bandażu z jego drugim końcem trzymanym w dłoni, byłem już na dole. Powietrze. Chodziłem i dotykałem liści krzewów, liści drzew i ich konarów. Ostrożnie, delikatnie jakbym nie chciał im tym zrobić krzywdy, jakbym widział je pierwszy raz. Lewą rękę wzniosłem wolno ku górze i gdyby była nieco dłuższa dotknąłbym nieba i gdzieniegdzie białych obłoków. Była we mnie nieopisana radość. Radość bez pytań o jutro. W ogóle mnie nie interesowało kiedy wyjdę ze szpitala. To było poza mną, ważny był dotyk Daru życia. Przyszłość w tej mimowolnie pojawionej radości nie istniała, istotne było teraz, to wieczne teraz. Poza tym, że wrócę do kwestii powrotu ze szpitala - nie zaprzątała się tym moja głowa. Ważnością było to, że mogę chodzić po parku, tym rajskim szpitalnym ogrodzie i nawet nie przeszkadzał mi wtedy głód, osiem dni po operacji bez jedzenia i picia. Była tylko czysta radość obcowania ze światem zewnętrznym, z Darem i Wdzięczność, że on jest.
Nieco podobne w charakterze jest przedstawienie, które zawarte jest w wierszu Czesława Miłosza Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis, gdzie w końcowej sekwencji utworu czytamy:
Jeżeli po śmierci dostanę się do Nieba, musi tam być jak tutaj,
tyle że pozbędę się tępych zmysłów i ociężałych kości.
Zmieniony w samo patrzenie, będę dalej pochłaniał proporcje
ludzkiego ciała, kolor irysów, paryską ulicę w czerwcu o
- świcie,
całą niepojętą, niepojętą mnogość widzialnych rzecz.
„Zmieniony w samo patrzenie", to zupełnie inny ogląd świata niż ten, który towarzyszy autorowi za życia, a tu nad szklanką whisky na lotnisku, gdzie przygląda się młodym, atrakcyjnym kobietom: „Widzę ich nogi w minispódniczkach, spodniach albo w powiewnych tkaninach,// Każdą podglądam osobno, ich tyłki i uda, zamyślony, kołysany marzeniami porno." Po czym niby strofuje siebie, że jako prawie dziewięćdziesiąt letni pora mu do grobu a nie zabawy młodości, by w konsekwencji wyznać iż czyni to, co robił zawsze: „Nie pożądam tych właśnie stworzeń, pożądam wszystkiego, a one są jak znak ekstatycznego obcowania." I dalej: „Nie moja wina, że jesteśmy tak ulepieni, w połowie z bezinteresownej kontemplacji, i w połowie z apetytu." Otóż fakt poezja Miłosza zawsze dążyła do owej bezinteresownej kontemplacji, do ukazywania rzeczy jako całości. „Nietrudno powiedzieć, że spotkałem na swej drodze kamień, dotykałem krzewu i widziałem księżyc, ale sztuk jest przedstawić każde z nich jako istniejące, jako dar i odpowiadającą mu afirmację. Dlatego właśnie dla Miłosza odkrycie i przedstawienie istnienia jest lekarstwem na wszelki bunt, nihilizm i rozpacz" pisze Paweł Lisicki w eseju Drzewo istnienia. „Zmieniony w samo patrzenie" , a zatem wyzbyty własnego ego. Jestem pewien, że gdyby mój pobyt w klinice chirurgii onkologicznej , w jego budynku, był jakimś cudem pozbawiony ludzi po wyjściu do szpitalnego parku bym patrzył na nich i dotykał tak, jak dotykałem liści krzewów, liści drzew i ich pni. W wiecznym teraz, bez obecności przyszłości. W dotykaniu kobiet nie byłoby cienia pożądania, pragnienia a tylko sama kontemplacja dotyku i samo patrzenie. No, z patrzeniem byłoby OK, a z dotykiem? Trudno jest mi przewidzieć ich reakcje. To było jak Łaska.
A zatem czas jako wiecznie trwająca aktualność nie jest fikcją. Jest możliwy i obecny w tych krótkich chwilach naszego życia, gdzie świadomość, nasze „ja" pozbawione są racji bytu. Ich pamięć, pamięć tych chwil, tego wiecznego teraz pozwala nam na postrzeganie zewnętrzne, traktowanie życia jako Dar. Mało, w takie przekonanie bo istnieje teraz. „ raj gdyby czas byłby/ trwającą aktualnością".
- Janusz Orlikowski
- "Akant" 2012, nr 11
Janusz Orlikowski - Wokół czasu
0
0