Kilkanaście lat temu w drzwiach mojego myślenickiego mieszkania stanął nieoczekiwanie... Marek Nowakowski! Wizyta była nieoczekiwana i niezapowiedziana. Byłem zdziwiony i zaszczycony, bo przecież niewiele znaczyłem i mój dorobek literacki zaszufladkowany był przez krytyków do mało wartościowego małego realizmu, więc skąd i dlaczego wizyta warszawskiego pisarza? Do dzisiaj nie wiem. Potem w tym samym stylu odwiedzin pojawił się Michał Sprusiński... Nie musieli przecież zabiegać o moje uznanie. Obu darzyłem sympatią i uznaniem oraz zainteresowaniem czytelniczym.
Teraz sprawa ożyła jakby, bo naiwnie wyobraziłem sobie, że w aktualnie wydanej autobiografii literackiej MARKA NOWAKOWSKIEGO pt. Pióro odnajdę ślad własnej osoby, bo książka wymienia dziesiątki nazwisk (szkoda, że wydawca nie zadbał o skorowidz osób!). Dominują na liście literackich kontaktów: Brycht, Mach, L. Mauersberger, Otwinowski, Hłasko, Stachura, Konwicki, Iredyński, Czeszko, Brandysowie, Adam Pawlikowski, Iwaszkiewicz... Ten żywy elementarz Nowakowskiego gwarantował właściwe dojrzewanie młodego pisarza. Autor Tego starego złodzieja urodził się w roku 1935 w Warszawie i nieustannie miał to niezwykłe miasto w sercu i wyobraźni, które go inspirowało, podsuwało tematy do kolejnych opowiadań i powieści. Działa się piękna choroba, czyli pisanie. Jak nie widzę swego nazwiska w druku – wyznał Nowakowski podczas wizyty w Myślenicach – to jestem chory.
W swoim pisarskim rodowodzie i genezie literackiego terminowania Nowakowski pisze tak: poruszałem się po omacku. Pociągające znajomości, zwierzenia osobistości z nieznanych dotąd wysokich sfer dawały bogatą pożywkę do rozważań. Trudno było to uporządkować i zachować dystans. Ratował instynkt samozachowawczy i silna chęć trzymania się jakiegoś ładu, zachowania równowagi. Może to atawizm, niezmienny rytm pracy rodziców miałem we krwi. Wracałem do ludzi z podwarszawskich Włoch, Woli, Ochoty, Pragi, murarzy, krawców, szewców, waluciarzy, złodziejaszków, urzędników, dziwaków, niebieskich ptaków, nieudaczników. Byli bliscy, najbliżsi. Wśród nich czułem, że mam busolę. To moje umocowanie. Powodowało potrzebę pisania. Z tych ludzi lepiłem teatr. Było to przeświadczenie intuicyjne, kręta droga pełna zapadlisk, nieraz się gubiłem. Ale trzymałem się jej uparcie.
Ujmująca jest szczerość Pióra. Z tej literackiej autobiografii przyszli pisarze powinni sobie porobić sekretne ściągi. I uczyć się pisarskiej odwagi! Bo tej Nowakowskiemu nigdy nie brakowało i nadal nie brakuje.
Marek Nowakowski: Pióro. Autobiografia literacka, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2012, ss. 220