Gdy czyta się sonety Stanisława Chyczyńskiego, chciałoby się prosić poetę słowami Sergiusza Jesienina: „nie martw się, cień smutku z czoła przegoń". Pojawiają się też na pocieszenie cztery słowa Wisławy Szymborskiej, które posłużyły za tytuł filmu o noblistce Katarzyny Kolenda-Zaleskiej: „Chwilami życie bywa znośne".
Powyższe skojarzenia nasuwają się nieodparcie podczas lektury „Sonetów kalwaryjskich". I jeszcze jedno – zasadnicze, sięgające w historię naszej literatury, do której książka Chyczyńskiego wpisuje się w sposób naturalny i bezdyskusyjny. Otóż przypomnijmy sobie lata 1825-1826 i powstałe wówczas „Sonety krymskie" Adama Mickiewicza. Wywołały one burzliwą polemikę między klasykami a romantykami, gdyż w miejsce tradycyjnej dla sonetów problematyki miłosnej i filozoficznej przyszły Wieszcz wprowadził realistyczne opisy, dramatyzujące dialogi, epizujące elementy krajobrazu, liryczne refleksje (wszystkie te elementy są u Chyczyńskiego, tylko w innej scenerii, bo okołokalwaryjskiej). Rozpoczęła się za sprawą Mickiewicza „kariera" cyklu sonetowego w literaturze polskiej, wywołując liczne naśladownictwa w poezji romantycznej (J. Dunin-Borkowski, S. Garczyński, J. Łapsiński, T. A. Olizarowski, W. Syrokomla) i Młodej Polski (T. Nowicki, J. Kasprowicz, J. Żuławski i in.), przyczyniając się w znacznym stopniu do rozkwitu sonetomanii. Żadne z ambitnych w końcu naśladownictw nie dorównało – oczywiście – pierwowzorowi.
Wszechstronny twórca, jakim jest Stanisław Chyczyński (poeta, prozaik, krytyk literacki, malarz, filozof), to bezsprzecznie duży talent, który potwierdził swymi pisanymi od roku 2003 sonetami. Charakteryzują się one nie tylko warsztatowym opanowaniem sonetowego kanonu, ale przede wszystkim różnoraką tematyką, która nieco psuje tradycyjny wymóg jednorodności. Ta swoista panoramiczność zapisu poetyckiego sięga od gorzkich, prawie smutnych żartów do najlepszej próby dociekań filozoficznych. Tych ostatnich peregrynacji myślowych najlepszym przykładem jest sonet, poświęcony pamięci Romana Ingardena, pt. „Spór o istnienie święta". W finalnej strofie czytamy z satysfakcją, że „życie jest świętem"!
Każdy sonet, a jest ich sporo (dokładnie pięćdziesiąt, niektóre ilustrowane przez autora), wart jest szczegółowej analizy, dyskusji krytycznoliterackiej, a w sumie nawet sesji naukowej. Wcale nie przesadzam, bo bagaż artystyczny, który sprezentował nam Chyczyński, tego wymaga. Zwracam na to uwagę mecenasom poezji, rozdawcom nagród i medali w rodzaju Gloria Artis.
Dużo jest w tomie sonetów o tematyce tatrzańskiej (kłania się przywołany przez autora w słowie odautorskim Kazimierz Przerwa-Tetmajer), jest też grupka sonetów uzasadniających tytuł zbioru. Nie mogło być inaczej, bo poeta mieszka na stałe w Kalwarii Zebrzydowskiej. Wyróżnia się „Sonet lanckoroński", w którego poincie zawarł sonecista swój serdecznie zatroskany patriotyzm:
Dawne symbole – lanca i korona
Dzisiaj już rzadko budzą godny respekt.
Serce dla sprawy maleje… To boli.
Chyczyński w swych sonetach zręcznie kamufluje osobiste smutki, które są cechą każdego poety. Poeci są niedowiarkami, albowiem od zawsze nie wierzą w potęgę optymizmu. Ich liryczny pesymizm jest może efektowny artystycznie, ale źle rokujący na przyszłość. Trzeba się go pozbyć. I stąd pewnie żona autora, pani Małgorzata Chyczyńska, uwieczniła na fotografii swego męża z mieczem w rękach. Ten miecz ma pewnie służyć do ścinania głów wszystkim smutkom i depresjom. Należy to robić bez znieczulenia, bezlitośnie, skutecznie. Chyczyński jest doskonałym szermierzem walczącym zwycięsko słowem, więc i z czarnowidztwem potrafi się uporać.
Czekamy na następną księgę sonetów.
Stanisław Chyczyński „Sonety kalwaryjskie", Biblioteka „Tematu" nr 34, Bydgoszcz 2010, ss. 72.
- Emil Biela
- "Akant" 2010, nr 11
Emil Biela - CIEŃ SMUTKU Z CZOŁA PRZEGOŃ
0
0