zanim ciemność dławię w sobie
ukradkiem krzyk
boję się swoich wierszy
gdy przychodzą do mnie odarte
ze słów by ogrzać się
w cieple mego lęku przyzywam
mrówkę i Beatrycze by chroniły mnie
przed nimi ale one kryją się tylko
na chwilę powracają gdy zobaczą
pustą kartkę i zza niej – jak zza
tarczy – doprowadzają mnie
do szaleństwa
nie pomaga Judasz ukryty
we mnie mówi
że woli osikę od tych
wierszy boję się
że nawet szaleństwo też nie
uratuje mnie przed nimi
modlę się do Boga ale
on opowiada mi wtedy
o potopie i spalonych
w Pompejach i Auschwitz
boję się swoich wierszy
jak wyjętych z rąk Boga zapałek
BESKID
Bóg z chmur rano schodzi Jeszcze
rozespany by na niedzielną mszę zdążyć
do pobliskiego kościółka zawieszonego
u obłoków niczym drabina
z anielskiego włosia
lub porannych rorat A Beskid
go od dołu na swych ramionach
trzyma aby ludzie mogli
wspiąć się nań na swych
modlitwach codziennych
i prośbach o jutro choćby nie
gorsze Stare wrota
wiatr otwiera i modli się
z nimi i smrekami
A echo w dzwony uderza
by Bóg nie zapomniał
i zdążył w sercach zamieszkać
przed zachodem życia