Poprzez pancerz skóry,
pajęczyny żył,
poprzez kościste mury
i chybotliwy grunt mięśni
zanurzam się w sobie,
wypatrując siebie po omacku
Zatapiam trzonowce wzroku
w pierwotności ideału
Wzburzam ją jak wodę,
nabieram w usta,
lecz spływa po mnie
Wysysam szpik,
przepływa przez żyły,
ulatuje
To jak rozwarstwianie cebuli –
zrzucam pelerynę podskórnej
ciemności,
by ujrzeć następną
Moja droga jest krótka
Moje dłonie są jak kilof
rzeźbiący tunel
w macierzystym tworzywie
Drążę własną skończoność
w szkarłatnym życiobiegu
między Niebo a Ziemię –
w głąb
Wyróżnienie