Rozwiązała się przestrzeń, śpiewały ptaki.
(Zupełnie jakby dotąd nie śpiewały…)
On jednak słyszał i widział Wszystko.
Nawet nużący, wbijający się w mózg i go otępiający, szum miasta nie wbijał się i nie otępiał. Po prostu szumiał, jako część Wszystkiego.
Był szczęśliwy z powodu czapki. Odnalazła się, a raczej ktoś ją odnalazł. Tylko kto? Na pewno nie była to jedna osoba.
Zostawił ją wcześniej w porannym autobusie. Zawsze ją zdejmował, aby odmówić fragment różańca. Bez tych wszystkich kościelnych dodatków i ozdobników, pozornie tylko niczym mantra monotonne, Pozdrowienie Anielskie. Jacyś nienasyceni dewoci, którym modlitw nigdy za dużo, a odmawiają je zazwyczaj bez zrozumienia, mechanicznie, jacyś a więc na swój sposób bluźnierczy wobec Boga-Miłości srodzy teolodzy, dbali o całość chwały Boga Jedynego, aby jakaś tam kobieta, choć ziemska matka Jezusa, ale kobieta, z tej nieskończonej chwały, co oczywiście jest niemożliwe, jakąś cząstkę dla siebie nie uszczknęła, zaczęli obudowywać Pozdrowienie dodatkowymi modlitwami.
Najbardziej lubił prawosławną wersję Raduj się Dziewico Przeczysta…
Brzmiała jak radość poranka, radość życia, jak zorza, która codziennie rano głosi, że świat jeszcze się nie skończył i nie skończył się ten, który tę zorzę widzi. Oczy wtedy powinny błyszczeć, usta śmiać się, choć zazwyczaj oczy są wówczas zaropiałe i załzawione, zapluszczone jak mówią chłopi, a w ustach sucho i chyba nawet z nich trochę cuchnie. Starość też przecież codzienną, odradzającą się zorzę widzi, a raczej powinna ją widzieć.
- Raduj się!
Radował się z powodu tej czapki, o której myślał wczoraj cały dzień i to ponuro myślał, bo takie zapomnienie było oznaką starości, a więc końca. Pewnego dnia, może nawet wkrótce, nie zobaczy już tej porannej zorzy… I skończy się świat, bo świat przecież kończy się wraz z człowiekiem…
(Ależ herezja!)
Miał też jakby pretensje do Bogarodzicy Przeczystej, że to przez Nią, przez to, że zdjął przed Nią czapkę, to wszystko się stało. Więc tak ponuro myśląc, przyrzekł sobie w duchu, że kiedy kupi już nową czapkę i będzie radował się w porannym autobusie Pozdrowieniem Anielskim, to przezornie czapki z głowy nie zdejmie, aby jej nie zapomnieć, gdy będzie wysiadał. Matka Boża mu wybaczy, bo matka zawsze wszystko wybacza.
Ponure to były myśli, ponure także z uwagi na 20, 30 złotych na nową czapkę, których nie miał, to znaczy nie miał na czapkę, której nie powinien gubić. Niemniej idąc do porannego autobusu miał przeczucie, dziwne, nawet nie ubrane w słowa przeczucie, że czapka w nim będzie. Po prostu leżeć będzie na miejscu, na którym ją zostawił.
Nie leżała! Zaglądnął pod siedzenie. Nic z tego!
A tu nagle, na drugim przystanku, podchodzi do niego mężczyzna, ten sam, który codziennie, na tym drugim przystanku pierwszego porannego autobusu (wszyscy w tym autobusie, z uwagi choćby na tak wczesną porę, się znają) wsiada i pyta:
- Czy pan czegoś nie zostawił?
- Zostawiłem! Czapkę!
I mężczyzna ów wyciąga z teczki pozostawioną czapkę.
I nawet jakby się tłumaczy, on, ludzka zorza poranna, bo przecież codziennie rano o tej porze wsiada, się tłumaczy:
- Bo pan zawsze miał na sobie tę czapkę. Zdziwiłem się wczoraj gdy pan wysiadł z autobusu bez czapki. I patrzę na siedzenie. Jest, zapomniana.
- Dziękuję! Bardzo dziękuję - woła uszczęśliwiony.
- Teraz będzie panu ciepło - dodaje, też uszczęśliwiony, mężczyzna.
Będzie ciepło. Tak, tam dokąd kiedyś, może nawet wkrótce, pojedzie, będzie ciepło i jasno jak o poranku.
Nie kuli się więc z mrozu, choć jest chyba z minus dziesięć, nie złości się, bezsłownie oczywiście tylko bezmyślnym ogniem gniewu, który paraliżuje ciało, choć nie daje ciepła, na mróz, bo mróz też jest, tak jak Wszystko jest.
I szczęście.