W obliczu obniżenia licznych wskaźników gospodarczych oczekujemy od rządów reakcji. Konsekwencją będzie wzmożona kontrola państwa nad życiem gospodarczym. Niektóre zmiany być może zagoszczą na stałe. Tymczasem zasadne pytanie, jakie można postawić, brzmi, czy rządy w ogóle powinny cokolwiek robić, a nie ograniczyć się jedynie do modyfikacji budżetów w obliczy malejących przychodów.
By uzyskać odpowiedź na to pytanie, postawić musimy kilka kwestii szczegółowych. Pierwsza z nich brzmi, co jest najbardziej przykre? Czy sam niski poziom produktu narodowego w czasie recesji, czy też raczej tempo spadku, niezależnie od poziomu wyjściowego i docelowego? Wydaje się, że, gdybyśmy zachowali rozsądek, samo tempo załamania, nie powinno nas zbytnio denerwować, skoro wiedzielibyśmy, że za jakiś czas sytuacja się odwróci. Ten się bardziej denerwuje, kto, czy to z powodu braku wiedzy, czy to z powodu przyrodzonej nerwowości, nie jest w stanie wybiec myślą ku przyszłości i oprzeć spokoju na przewidywaniu poprawy. Cierpliwy polega raczej na wiedzy o tym, jak wygląda długofalowa średnia wskaźników, niecierpliwy cierpi przy każdej zmianie na niekorzyść i chciałby mieć do czynienia jedynie ze wzrostem. Powinniśmy dostosować politykę gospodarczą do tego, czy przeważają w społeczeństwie raczej pierwsi czy drudzy.
Opracowując ją winniśmy dodatkowo znać odpowiedzi na kilka pytań dodatkowych. Zwróćmy uwagę na trzy wskaźniki zmian dochodu narodowego brutto: średni poziom w długim okresie, stopę wzrostu w długim okresie oraz amplitudę wahań w cyklu gospodarczym. Musimy bowiem postawić sobie pytanie, czy usiłowania mające na celu zniwelowanie wahań gospodarczych, więc zmniejszenia amplitudy i tempa spadku, nie będą miały nieoczekiwanych konsekwencji dla pozostałych wartości. Czy nie będzie tak, że wyeliminowanie cyklu gospodarczego nie spowolni ogólnego wzrostu gospodarczego w długiej skali czasowej, albo, nie daj Boże, go odwróci? Czy nie będzie tak, że ceną za uniknięcie przykrości związanych z cyklicznym załamywaniem się gospodarki okaże się ogólnie niższy poziom dochodu narodowego, niższy być może nawet od najniższego poziomu w czasie recesji? (Osobnym pytaniem jest to, czy zjawisko cyklu gospodarczego przy pomocy regulacji, upaństwowienia czy socjalizacji (ochrony przegranych), w ogóle da się wyeliminować; doświadczenie realnego socjalizmu wskazuje, że centralizacja gospodarki daje jedynie złudzenie szans na powodzenie.)
Nawet jeśli przeważają wśród nas niecierpliwi, warto znać odpowiedź na te pytania, by dobrze uświadomić sobie, czego tak naprawdę chcemy. Gdyby okazało się, że odpowiedzi na nie są pozytywne, oznaczałoby to, że kryzysy są gospodarce potrzebne do prawidłowego funkcjonowania. Nie należałoby ich wówczas zwalczać, ale cierpliwie znosić w świadomości, że dzięki nim nasze życie ogólnie jest lepsze. Tak samo jak sportowiec znosi ból zmęczenia mięśni w czasie treningu, a pacjent przykrości związane z zabiegiem chirurgicznym. Dzięki temu pierwszy podnosi swe osiągnięcia sportowe, a drugi zachowuje zdrowie. Jest to dla nich możliwe dzięki umiejętności pogodzenia się z cierpieniem koniecznym dla osiągnięcia dobrobytu.
Postawione pytania nie są całkiem wyssane z palca i nie mają charakteru czystego malkontenctwa. Wiele wskazuje bowiem na to, że kryzysy mają korzystny wpływ na stan gospodarki w dużej skali czasowej. Oczyszczają rynek z tworów słabych, nieelastycznych, spowalniających rozwój, a silnych prowokują do opracowywania nowych rozwiązań. Umożliwiają ułożenie tych samych elementów w nowy sposób, okres hossy nie zachęca bowiem nikogo do zmieniania tego, co w chwili bieżącej dobrze działa.
Zaakceptowanie cyklu gospodarczego (o ile odpowiedzi na nasze pytania okazałyby się twierdzące), związane jest z tym, że w ogóle warto pogodzić się, z tym, że życie ludzkie i społeczne nigdy nie może mieć charakteru stabilnego monolitu. Nie da się kozłować piłką bez odbijania jej o ziemię, ani szybko płynąć bez zanurzania się pod wodę. Nawet idąc na szczyt musimy regularnie dotykać stopami ziemi.