Prześnionym nieprzytomnie w Rosji w czasie krótkiego, lecz intensywnego tamtejszego lata.
Bohaterka bynajmniej nie jest taka bezwolna jak mógłby to sugerować tytuł o rodowodzie z Dostojewskiego, a więc nie należy do galerii zdominowanych kobiet granych niegdyś przez Isabelle Huppert, od „Koronczarki” poczynając. Raczej spolegliwa, ale w pierwotnym znaczeniu, nadanym przez profesora Kotarbińskiego. A więc żona, na której może polegać przebywający w więzieniu mąż, któremu stara się na wszelki sposób doręczyć paczkę, mimo przeszkód stawianych przez system, w równym stopniu przypominający urząd ten Tadeusza Brezy, co Franza Kafki.
Współczesna Rosja z filmu Siergieja Łoźnicy jawi się krajem, w którym czas się zatrzymał. Gdy przy okazji pobytów w Łodzi robiłem wypady do połączonego z nią wtedy tramwajem Lutomierska, odnosiłem podobne wrażenie cofnięcia się wstecz do przeszłości, skoro wszystko trwało tam jak za panowania cara.
Podobnie jest z miastem Otradnoje, przed którego dworcem stoi popiersie Lenina o urodzie niektórych polskich pomników papieskich. Żyje ono ze znajdującego się na jego terenie więzienia, urządzonego w dawnym monastyrze, na co wskazuje stojąca obok jego głównego korpusu cerkiew, i przybywających z odwiedzinami rodzin. Jego nazwa na polski przekłada się jako „Radosne”, co w kontekście napisanego wyżej zakrawa na szyderstwo porównywalne z napisem nad hitlerowskimi obozami „Arbeit macht frei”, a zarazem sugeruje pewną umowność jako miejsca znacznej części akcji (skądinąd na jego wygląd złożyły się przedmieścia łotewskiego Dyneburga, znanego też jako Dźwińsk lub Daugavpils).
Typowymi dla rodowodu reżysera jako dokumentalisty są długie sytuacje lub ujęcia, w których z pozoru nic się nie dzieje, a za to wypełnione są one rodzajową lub obyczajową obserwacją (przystanek z oczekującymi na autobus, rozmowy pasażerów wewnątrz niego, później podobne wraz ze śpiewami w pociągu czy też libacja na pokątnej kwaterze).
Parafrazując podtytuł „Ich czworga” Zapolskiej jako tragikomedii ludzi głupich, w przypadku filmu Łoźnicy można by mówić o dramacie ludzi złych (urzędnicy pocztowi czy więzienni, policjanci) i przede wszystkim brzydkich, którzy jakby przeniesieni zostali wprost z płócien Hieronima Boscha (np. pasażerowie autobusu). W związku z tym budzi się we mnie podejrzenie o tendencyjność tego filmu (powstał w koprodukcji ukraińsko-bałtyckiej bez udziału Rosji), odwołującego się skądinąd wprost do praktyki rewolucyjnego kina radzieckiego, w tym Siergieja Ejzensztejna, znanej pod nazwą typażu, a co za tym idzie takiego doboru twarzy i ogólnej aparycji postaci, by samym swym odpychającym wyglądem wywoływały w widzach określone, odruchowe nastawienie emocjonalne, najczęściej nieprzychylne. Ale reżyser może się bronić, że jest to fikcja artystyczna, zwłaszcza że w pewnym momencie następuje przejście do całkowitej fantasmagorii (uczta u generalissimusa, w której uczestniczą wszystkie postacie dotychczas spotkane przez bohaterkę i wygłaszające na jego cześć pochwały – czyżby świadome nawiązanie do uczty opryczników ze „Spisku bojarów” przywołanego już Ejzensztejna – choć mogąca się także kojarzyć ze „Szczęśliwym człowiekiem” Lindsaya Andersona), na którą bohaterka udaje się staroświecką karetą, a wraca więzienną karetką, w której następuje brutalny, zbiorowy na niej gwałt. Ostatecznie to wszystko okaże się jedynie jej snem, kiedy spędza noc w dworcowej poczekalni. Ale czy na pewno?
„Łagodna” (Krotkaja, 2017).
Scen. i reż. Siergiej Łoźnica.
Zdj. Oleg Mutu.