Jest tak zatytułowany film Dżigi Wiertowa, jednego z trzech braci Kauffmanów, ukazujący porewolucyjną Moskwę, a łączący cechy kroniki oraz impresji. Podobną obsesją rejestracji owładnięty był zamordowany malarz Zdzisław Beksiński, amatorsko filmując siebie i swoją rodzinę na podobieństwo bohatera Krzysztofa Kieślowskiego.
Materiały te zainspirować miały Jana P. Matuszyńskiego, autora „Ostatniej rodziny”, filmu o tym artyście i jego najbliższych, choć stosowniejszym chyba rozwiązaniem byłoby powołanie do życia fikcyjnych bohaterów, będących jedynie mniej lub bardziej jednoznacznie nawiązującymi do autentycznych pierwowzorów, a więc z klauzulą, iż wszelkie podobieństwa z prawdziwymi postaciami i zdarzeniami są zamierzone.
Jakby nawiązując do poetyki filmów z czasów przeprowadzki Beksińskiego z rodzinnego Sanoka na warszawski Ursynów, od której zaczyna się ukazana akcja, reżyser wprowadził poprzedzający czołówkę prolog, w którym pojawia się eden z ostatnich wywiadów artysty, do którego zdążać będzie potem bieg wypadków, dzięki czemu całość uzyska symetryczne ramy.
Wydaje się, że reżyser do pewnego stopnia postąpił ze swoim bohaterem podobnie jak ekranowy Dmochowski, marszand z Paryża, autor książki o artyście, a co dotyczy zwłaszcza ujęcia sylwetki jego syna Tomasza.
Dawid Ogrodnik, pamiętny odtwórca niepełnosprawnego z „Pozwólcie mi żyć” oraz roli poddającego się eutanazji nieuleczalnie chorego młodzieńca z „Nietoperza”, przedstawienia z TR Warszawa (choć już wtedy pisałem, że sprawia ona wrażenie przeciągniętej w czasie etiudy aktorskiej), wydaje się, ze zafiksował się w postaciach niezrównoważonych, wskutek czego wyraźnie przerysował portret granego przez siebie Tomka Beksińskiego.
W przeciwieństwie do niego Andrzej Seweryn stworzył wizerunek Zdzisława Beksińskiego za pomocą bardzo powściągliwych środków aktorskich, nie pozwalając sobie na żadną szarżę. Być może nie tyle Matuszyński reżyserował wykonawców, co oni sami siebie, odwołując się tym samym do swych dotychczasowych doświadczeń i od ich zasobu właśnie zależał końcowy rezultat?
Na farsę zakrawa wręcz rozegranie dramatycznej w końcu sceny zabójstwa Beksińskiego, kiedy napastnik wielokrotnie dźga go nożem.
Jest w filmie jeszcze epilog, do którego włączono autentyczne materiały zdjęciowe samego Beksińskiego, dla których warto było wytrwać cały film. Szkoda, że to nie z nich zmontowano dokument o malarzu…