Chcę być tylko zrozumiana, deklaruje bohaterka filmu „Zaćma” Ryszarda Bugajskiego. I w tej optyce przedstawiona została historia Julii Brystygierowej, kiedy pod koniec życia zapragnie spotkać się z prymasem Wyszyńskim, którego osobiście oraz reprezentowaną przez niego instytucję wcześniej zaciekle zwalczała, stojąc na czele odpowiedniego departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa.
Ale w filmie żadnej ze stron nie zostaje przyznana w sposób jednoznaczny racja, poza, rzecz jasna, brakiem akceptacji dla brutalnych metod, kryjącym się wszakże w sposobie ich ukazania, w znacznej mierze odwołującym się do wyobrażeń związanych z okrucieństwem hitlerowskim (okładanie przez bohaterkę pejczem przesłuchiwanego więźnia, skonfrontowane po montażowym cięciu z całkiem innymi akcesoriami, bardziej odpowiadającymi polskim realiom śledczym). Bo jest to film szanujący widza, a co za tym idzie niczego nie narzucający w jednoznaczny sposób, pozwalający wyciągać mu własne wnioski. Nie wyczuwa się też, aby miał stanowić przypowieść z tezą o nawróconej zbrodniarce, zgodnie z maksymą z Ewangelii św. Mateusza, że „w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia”, 15,7).
Ryszard Bugajski po raz trzeci, po „Przesłuchaniu” i „Generale Nilu” powraca do zatrutej przeszłości pierwszej połowy lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Zostaje ona przywołana w retrospekcjach, których drastyczność, a zarazem symbolikę (zatrzymany przedstawia się jako Jezus Chrystus, którym następnie staje się w oczach prześladowczymi, a po latach jego zapamiętana postać przenikać się będzie z rzeźbiarskim wizerunkiem Ukrzyżowanego w kaplicy, by na koniec, podczas imaginacyjnego spotkania w klasztornym parku, przytknąć zapalony papieros), które mogłyby się okazać przejaskrawionymi i natrętnymi, łagodzi na poły oniryczna tonacja, przydająca światu przedstawionemu znamion nierzeczywistości (nocna sekwencja w gospodzie, w której odbywa się stypa). Właściwie nie mamy do końca całkowitej pewności co do obiektywnego statusu ukazywanych zdarzeń: na ile miały i mają one miejsce, a do jakiego stopnia stanowią projekcję wyrzutów sumienia, w których przeszłość miesza się z teraźniejszością, bądź po prostu się przyśniły? Na przykład bohaterka powraca z gospody w ulewnym deszczu, a następnie budzi się bez jakichkolwiek śladów w nienagannie utrzymanej fryzurze. Dodatkowo wpływa na to dające od czasu do czasu znać o sobie zlewanie się twarzy (siostra z retrospekcji szpitalnej zyskuje na przykład rysy i tożsamość zakonnicy z ośrodka dla niewidomych, w którym toczy się akcja).
To także powracający motyw mgły, w której niknie zauważony przypadkiem i następnie śledzony przez Julię prymas, pogłębiając tym samym dezorientację co do realności sytuacji.
Do pewnego stopnia odpowiednikiem przesłuchań prowadzonych przez bohaterkę jako funkcjonariuszkę UB jest teraz okrutny teatr jaki odgrywają przed nią osoby z otoczenia prymasa: siostra Benedykta (znaczące imię, albowiem takie przybrała po wstąpieniu do klasztoru Edyta Stein, z którą zakonnica i Julia Bristigerowa dzielą żydowskie pochodzenie, a ta ostatnia dodatkowo filozoficzne studia) oraz niewidomy ksiądz, którego można traktować jako swoiste uosobienie Nemezis, jeśli zważy się, że został oślepiony podczas śledztwa. W filmach francuskiego realizmu poetyckiego bardzo często występowali właśnie niewidomi jako personifikacje nieubłaganego Fatum (np. we „Wrotach nocy” Marcela Carné). Wspomniani prowadzą z nią przewrotną grę, wabiąc i mamiąc wciąż odkładanym spotkaniem z prymasem, zamiast którego poddawana jest upokarzającym próbom, inkwizytorskiemu wydobywaniu osobistych wyznań. Zaczyna ją niby przypadkowe spotkanie ze wspomnianym księdzem i pozorowany dialog, kiedy każde z nich wygłasza właściwie odrębne monologi.
Wszystko to służyć ma „rozmiękczeniu” ofiary, a zarazem jest rewanżem za rolę odgrywaną w przeszłości. Poza tym kościół jawi się na kształt Brezowego Urzędu, rządzącego się sobie tylko wiadomymi prawami, których osobie z zewnątrz nie sposób przeniknąć.
„Zaćma” odznacza się wybitnymi walorami formalnymi. Do nich należą błyskotliwe dialogi, z których można by z powodzeniem ułożyć efektowną sztukę teatralną. To znakomite prowadzenie aktorów, wśród których prym wiedzie Maria Mamona w głównej roli. Początkowo nie dawałem wiary słyszanym pochwałom, bo w wyrwanych z kontekstu zwiastunach wydawała mi się nieco karykaturalną, wychodzącą naprzeciw stereotypom na temat postaci o sadystycznych skłonnościach, nazywanej „krwawą Luną”, i mającą negatywnie nastawić do niej widzów. Zmieniłem jednak zdanie i przyznaję rację wyrażającym podziw dla stworzonego przez nią ekranowego wizerunku. Pożądany efekt uzyskuje środkami własnego warsztatu, a nie w drodze reżyserskiej interwencji, za sprawą montażu. A więc buduje postać spojrzeniami, oszczędnymi ruchami, ale, kiedy potrzeba, również bardziej gwałtownymi, a także odpowiednim operowaniem głosem, nie popadając przy tym w przerysowanie czy pretensjonalność.
Na słowa uznania zasługuje także wyszukana praca kamery, której okrążenia potęgują napięcie w kulminacyjnej scenie dochodzącego jednak do skutku spotkania – konfrontacji bohaterki z prymasem. To także jej odjazdy w górę, puentujące sceny – na przykład spotkania na łące z niewidomą dziewczynką z ośrodka w Górkach, pod którą to fikcyjną nazwą występują podwarszawskie Laski.
Zadbano ponadto o stylowe odtworzenie realiów tamtych czasów – kostium z bukli jaki nosi bohaterka, jej fryzura.
W epizodzie jednego z duchownych wystąpił ksiądz Luter, rzymsko-katolicki skądinąd, pisujący także o filmie.
Istnieje opinia, że można napisać jedną wybitną książkę, nakręcić jeden udany film. O profesjonalizmie świadczy natomiast umiejętność powtarzania sukcesu. I „Zaćma” dowodzi tego w odniesieniu do Ryszarda Bugajskiego. Można zatem odnieść wrażenie, że nie wszystek Wajda umarł, zwłaszcza że w swoich ostatnich filmach o tematyce politycznej nie potrafił ustrzec się tendencyjności i uproszczeń, jakby powracając do swych „pokoleniowych” początków.
"Zaćma"
Scen. i reż. Ryszard Bugajski.
Zdj. Arkadiusz Tomiak.
Muz. Shane Harvey.