Plakat z samurajem zdobi mieszkanie matki bohatera, która swoje życiowe niepowodzenia kompensuje marzeniem o wyjeździe do Japonii i w tym celu wytrwale uczy się tamtejszej mowy. On sam jest bezwolnym jedynakiem, całkowicie przez nią zdominowanym, mieszkającym u niej wraz ze swą dziewczyną. Poznanie i zbliżenie z Michałem jest dla niedojrzałego Kuby formą przygody, ucieczki od codzienności, w której się dusi, i ciążących mu relacji, których wyrazem stają się niedające zasnąć w jego domu, wiecznie panujące tam upał i duchota. W przestrzeni ich spotkań panuje raczej chłód oraz sztuczne oświetlenie, albo świeci księżyc i pada deszcz. Zajście przez dziewczynę w ciążę „sprowadzi" go jednak z „manowców na prostą drogę" i zmusi do zerwania z kochankiem, którego problem rozwiążą na dodatek pojawiający się w samą porę blokersi, katując tamtego na śmierć. Podejrzenie, że jest to rozwiązanie w rodzaju deus ex machina, wynikać może z wątpliwości, skąd się oni biorą w eleganckim apartamentowcu? Tym samym wrogie dotąd i rywalizujące o Kubę kobiety zawierają przymierze, a on już nieodwołalnie dostaje się pod panowanie ich dwóch, a może trzech, jeśli dziecko okaże się córką?
Atrakcyjność Michała w oczach Kuby podnosi dodatkowo jego pochodzenie i status: studiuje na uniwersytecie, podczas gdy ten pierwszy trenuje pływanie, uczęszczając prawdopodobnie na AWF, a jego dziewczyna pracuje w restauracji jako kelnerka. Poznaje go zresztą na wernisażu, gdzie jej koleżanka obsługuje catering.
Prawie wyłączne skupienie się na aspekcie fizycznym relacji sprawia, iż film jest zimny niczym nierdzewna stal, nie budząc emocji, ani nieskłaniając widzów do współodczuwania z losami bohaterów. A jest w czym przebierać, oglądamy bowiem i masturbację i zarówno hetero- jak i homoseksualną minetę i seks analny. Tym samym przyczynia się do utrwalenia obiegowych opinii o rzekomo przyrodzonym mężołóżcom promiskuityzmie, podobnie jak angielski pierwowzór politycznie poprawnego określenia gej oznacza tyleż wesołego, co rozwiązłego. A zatem trudno zakwalifikować film gatunkowo. Z powyższych powodów na pewno nie jest melodramatem. Nie jest też studium obyczajowym, ani socjologicznym. Jeśli już, to najbliżej mu do moralitetu, zważywszy jednowymiarowość postaci, niczym u przywołanej w tytule Zapolskiej, ale czy dla tegoż jest jeszcze w ogóle miejsce w ponowoczesnym świecie? A może twórcom zależało na laboratoryjnym behawioryzmie, nieprzenikającym do wnętrza ludzkich monad, poprzestającym wyłącznie na rejestracji tego, co manifestuje się zewnętrznie i jest dostępne dla zmysłów oraz mechanizmu kamery?
A zapowiada się bardzo obiecująco. Otwiera film i powraca w jego trakcie sekwencja biegu bohatera przez parkowy labirynt, który to efekt uzyskany zostaje za sprawą zamglenia tła. Podobnie dzieje się na początku scen, rozgrywających się w jego domu, kiedy za sprawą nieostrego drugiego planu jakby eliminuje on z pola swego widzenia leżącą obok niego dziewczynę, prawdopodobnie niechcianą i wypieraną przez jego autentyczną naturę i związane z nią skłonności. Także jazda z kochankiem samochodem zakreślającym kolejne pętle piętrowego parkingu sugeruje labirynt, z którego, niczym z sennego koszmaru, nie można się wydostać ani przebudzić. A może i to, że ich związek nie ma przed sobą szans na przyszłość. Szerszą, napowietrzną perspektywę otwierają natomiast rozgrywające się na dachach tytułowych wieżowców spotkania oraz imprezy, wyrażające tęsknotę młodych ludzi za wyrwaniem się z okowów korporacyjnej powszedniości i poszybowaniem w inny wymiar, który usiłują przybliżyć alkohol i jointy. Zbyt jednoznaczne zakończenie, wpisujące się w stereotyp powszechnej jakoby homofobii, skutecznie niweczy wszak szansę przeżycia przez widza filmowej przygody!
„Płynące wieżowce". Scen. i reż. Tomasz Wasilewski. Zdj. Jakub Kijowski. Muz. Baash. Obejrzane 19 listopada 2013 w kinie „Kijów" w Krakowi