Pamiętam, że w latach 90. czytałem głównie tomiki wierszy, w których znajdowało się około 35 wierszy i także potem, często się zdarzało mi takie czytać, ale zauważyłem, że od jakiegoś czasu tomiki wierszy są o wiele grubsze, np. do ostatniego „Toposu” dołączono tomy wierszy Zbigniewa Chojnowskiego i Artura Daniela Liskowackiego, jeden ma ponad 70 stron, drugi ponad 90!!! Z czego to może wynikać? Nie mam co do tego żadnej pewności.
Wydaje mi się, że poeci nie są dla siebie bardzo surowi, nie odrzucają wielu wierszy, które są słabsze, gdyż nie odczuwają strachu przed kompromitacją dania do tomiku jakiegoś nieco słabszego wiersza. Poza tym książki przestały być wycyzelowane i bardzo precyzyjnie skonstruowane, tzn. nie są słabsze, tylko poeci często ostatnio lubią zmieniać tonacje, poetyki, nie boją się spróbować tego, czego nigdy nie próbowali pisać. Oczywiście istnieją nadal różne szkoły, poetyki, ale nie ma takich jak dawniej mocno zarysowanych podziałów na różne szkoły, recenzje zastąpiły wnikliwsze analizy poezji współczesnej, nie ma ostrych polemik, dyskusji, ortodoksyjnych postaw na miarę Juliana Przybosia, czy poetów z „Brulionu” w latach ich debiutów. Są za to wiersze i poeci odważniej niż niegdyś wydają swoje książki. Mimo, że nie znam żadnych poprzednich tomów wierszy Artura Daniela Liskowackiego, to z jego twórczością zetknąłem się w pismach literackich. Należy do tego pokolenia, nie do końca rozpoznanego, które pojawiło się pomiędzy Nową Falą, a pokoleniem „Brulionu”, a określa się je Nową Prywatnością. Do „Toposu” dołączono jego tom wierszy pt. „Późne popołudnie”. Wiersze Liskowackiego w tym tomie dotyczą m.in. poetyckich obserwacji rzeczywistości, przyrody, opisów spotkań i rozmów z różnymi ludźmi, podróży, snu i wspomnień o zmarłym ojcu, wspomnień z dzieciństwa, szkoły, internetowych paradoksów, lapsusów językowych komentatorów sportowych. W jego wierszach czuć dbałość o językową materię wiersza, gdyż nie są ani zbyt ubogie w słownictwo, ani zbyt przegadane, ale są w sam raz jak przystało na doświadczonego twórcę. W „Sza” mamy np. nieco wzorowane na poezji Bohdana Zadury wytykanie błędów komentatorom i redaktorom sportowym. Nie sądzę by taka postawa była podyktowana jakąś żarliwością w walce o czystość i poprawność języka polskiego, ani złośliwością, ale uczciwą odpowiedzią na bełkot informacyjny naszych czasów i ukazanie tego, że jednak są ludzie, którzy uważnie czytają gazety i teksty na portalach internetowych, a także słuchają tego co mówią redaktorzy. W wierszu czytamy „Piłkarze Wenezueli / uczcili ciszą / minutę milczenia”. Był on pisany w kwietniu 2017 roku, o czym informuje nas data. Dotyczy zapewne sytuacji politycznej w Wenezueli, kiedy piłkarze uczcili ciszą pamięć o ofiarach protestów przeciwko rządom prezydenta Nicolasa Aduro. Wiersz ukazuje sytuację, kiedy redaktor internetowy zbyt szybko dodał informację na stronę w Internecie, nie skorygował jej i wyszło zastanawiające masło maślane. Jednakże wiersz można odczytać, w myśl popełnionego błędu, dzisiaj można uczcić ciszą, każdą „minutę milczenia”, gdyż żyjemy w chaosie informacji. Jest to odczytanie ponowoczesne, które bardzo krytykuje współczesną medialną Wieżę Babel. Ale wg mnie gazet można nie czytać, telewizor ma wyłącznik i radio, więc te biadolenia postmodernistów i ponowoczesnych filozofów czasami było jedynie czczą gadaniną pod publiczkę. Wiersz „Klatka da wyjadacza”, który został dedykowany Bohdanowi Zadurze, a dotyczy komentarza „telewizyjnego sprawozdawcy” podczas transmisji jakiegoś dawnego meczu koszykówki – „Henryk Wardach / stary / wyjadacz parkietów” pokazuje znowu sytuację zaistnienia lapsusu językowego, który może bawić, gdyż do frazeologizmu „stary wyjadacz”, który znaczy, że ktoś jest kimś zaawansowanym w danej dziedzinie, dodano dopełniacz „parkietów” i jeżeli sprawozdawca użyłby wówczas innego określenia oznaczającego mniej więcej to samo, np. „weteran parkietów” nie byłoby efektu komicznego. Natomiast ów „wyjadacz” sprzężony z „parkietami” ukazuje nieszczęśliwe użycie frazeologizmu, gdyż ów „wyjadacz” nie kojarzy się z „weteranem”, ale z kimś kto pożera parkiety. Takie lapsusy podczas komentowania zawodów sportowych zdarzają się nawet wytrawnym komentatorom sportowym, prawdziwym „starym wyjadaczom mikrofonów”. I w sumie też owo przytoczenie nie jest podyktowane złośliwością, takie potknięcia pamięta się dla samego paradoksu usłyszenia z mediów nieszczęśliwego sformułowania. W Internecie kiedyś znalazłem strony poświęcone lapsusom językowym redaktora Dariusza Szpakowskiego, a trudno byłoby sobie wyobrazić mecze na mistrzostwach świata, czy Europy w piłce nożnej bez jego mistrzowskich komentarzy. W „Second handzie” dochodzi do głosu nostalgia za jakimś oryginalniejszym życiem, nowszymi, ciekawszymi zdarzeniami, gdyż wydaje się, że wszystko jest jakby znoszone, czyjeś inne, a porównanie egzystencji do sklepu z tanią odzieżą ukazuje jakieś zatarcie się ciekawości i ważności ludzkiej egzystencji. W „Późnym popołudniu” można znaleźć sporo ciekawych i udanych wierszy, ale czuć, że poeta postawił na dykcję, czy styl, który jest już wypróbowany nie tylko przez niego. Mi niektóre wiersze przypominają czasami poezję Krynickiego, Różewicza, ale i Zadury, poetów którzy też narzekali i narzekają na współczesne media, przemiany cywilizacyjne, bałagan w Internecie. Liskowacki dołączył po prostu do tej grupy twórców, którzy nie ufają tym technologicznym przemianom. Sam wiem, że szukanie jakiejś ważnej książki w antykwariatach i księgarniach było zadaniem na kilka godzin, wiele tygodni, w czasach allegro.pl wystarczy włączenie danego portalu i wpisanie tytułu lub autora do przeglądarki i kliknięcie. Jednak nie narzekam na Internet zbytnio, gdyż satysfakcja z lektury danej książki, czy rozczarowanie jest takie samo jak kiedyś.
Artur Daniel Liskowacki, Późne popołudnie, Biblioteka Toposu, Sopot 2017.