każdego ranka
stoi przy zejściu na plażę
z koszem
przykrytym kolorową chustą
lśniące warkocze
próbują sięgnąć ziemi
naznaczona czasem twarz
błyszczy miedzią
mijam ją
i nagle dogania mnie
głośne wołanie
czurczchela pachława
czurczchela pachława
zamknięte w winnym soku
orzechy kuszą krągłością
z palców zlizuję
lepkość miodu
słodycz ormianskich delicji
topnieje w promieniach słońca
i na języku
pachnie latem