„Lotniskowiec” brytyjski już od wieków przyjmuje na swój pokład każdego, który jest użyteczny według zasady: „Wszystkie ręce na pokład”. Przybysze nie zajmują jednak w jego strukturze wszystkich możliwych pozycji, nawet gdy ich dyspozycje i kwalifikacje predystynują ich ku temu. Ma więc miejsce celowa i mimowolna segregacja.
Najłatwiej zaobserwować to po, siłą rzeczy rzucających się w oczy „kolorowych”, bez pejoratywnego znaczenia tego pojęcia, oczywiście.
Obcokrajowcy na przykład nie uczestniczą w brytyjskich masowych imprezach czasu wolnego. Rozrywki, w tym sport, są ściśle związane z kulturą i tradycją danego narodu. Na finansowych przez Chińczyków (Brytyjczycy „sprzedają” światu swoje interesujące formy spędzenia czasu wolnego), odbywających się na przełomie kwietnia i maja w Sheffield mistrzostwach świata w odmianie bilarda snooker, w wielkiej hali sportowej, kolorowych można było policzyć na palcach wśród cierpliwie znoszących długą rozgrywkę (finał liczył aż 35 rund, lecz zwycięzca Mark Selby, osiągając przed czasem 18 zwycięstw, ograniczył ją do 32 rund) Brytyjczyków.
Kolorowi lokują się na niższych szczeblach drabiny społecznej, zawodowej (prace uciążliwe, podrzędne, mniej twórcze), jak i życia społecznego. Wynika to bez wątpienia z ich mentalności, która jest mało twórcza, konsumpcyjno-wegetacyjna. Nie wykazują pasji poznawczej. Gdy 30 kwietnia 2017 roku zwiedzałem Yorkshire Wildlife Park koło Doncaster, czyli rodzaj ogrodu zoologicznego w plenerze, to wśród tysięcy białych, a był to początek długiego weekendu, jako że w WB za sprawą socjalistów 1 maja też jest świętem państwowym, kolorowych można było policzyć na palcach. A jeśli już byli, to okupowali liczne bary, zażerając się okropnymi fast –foodami. Nie wędrowali cierpliwie po dróżkach parku, aby zobaczyć lemura czy lwa i to nie dlatego, że zwierzęta te widzieli „u siebie w domu”, bo przeważająca ich większość urodziła się w Europie, a nie w Afryce czy Azji. Po prostu nic ich nie interesuje oprócz własnego i to wygodnego życia. Podobnie było następnego dnia w Country Park koło Bastnley.
Gdy w ten niedzielny wieczór odwiedziłem kilka typowych angielskich pubów, także te dostępne dla każdego z ulicy, to wśród podpitych białych, a Anglicy lubią i potrafią się wspólnie, masowo wręcz bawić, tez nie było kolorowych. Więcej, mniej więcej pół na pół, jest ich w świątyniach różnych wyznań, co na pewno świadczy o ich magicznym ale też nastawionym na „własny interes” (zbawienie!) myśleniu.
Takie „odwirowanie rasowe” dokonuje się w WB w sposób naturalny, jako że prawo sprzyja jednak równouprawnieniu i surowo piętnuje wszelkie segregacje. Ulica i zakłady pracy są więc zróżnicowane, także - jak już wspomniano - świątynie, ale instytucje czasu wolnego i rozwoju intelektualno-osobowościowego już nie. Szczególnie na etapie poedukacyjnym, łącznie ze studiami wyższymi, które traktowane są przez kolorowych bardziej jako przepustka do „lepszej przyszłości” niż etap samorealizacji. Ta autosegregacja kolorowych dokonuje się przede wszystkim poprzez miejsce zamieszkania. Raz, że lokują się oni w tańszych dzielnicach, dwa że wolą mieszkać obok siebie. Mamy więc dzielnice czarnych i żółtych, bardzo wyraźne są dzielnice islamskie.
Jeśli idzie o inne nacje, to segregacja jest mniej spektakularna. Na ulicy, w sklepach i świątyniach Anglicy, Szkoci i Walijczycy są ujmująco grzeczni i sztucznie uśmiechnięci. Gorzej już jest w miejscach pracy. Są obłudni, gdyż zarówno wobec przybyszów i sami wobec siebie chcą być dżentelmeńscy, niemniej kiedy zorientują się, że rozmawiali z obcym, to na boku, między sobą nie unikają, czasem bardzo złośliwych, komentarzy!
Tak modne od pewnego czasu spotkania integracyjne załóg pracowniczych odbywają się trwając zresztą bardzo krótko, na kilka dni przed świętami w restauracjach lub pubach. Brytyjczycy według uświęconej zasady „my home is my castle” rzadko kogoś obcego zapraszają do domu, ale już, broń Boże, obcokrajowca. Nie dopuszczają go także do funkcji kierowniczych, juz na pewno nie dzielą się własnością firm, co skądinąd byłoby absurdalne.
Niemniej w ostatnich dziesięcioleciach pojawił się pewien problem. Rozproszeni przez rozpasaną konsumpcję i obsługujących ich obcokrajowców Brytyjczycy, małą wagę przywiązują do kształcenia swojej młodzieży, której udziela się lenistwo rodziców, więc stanowiska wymagające szczególnych kwalifikacji, a wiec lepiej płatne, siłą rzeczy muszą oddawać obcokrajowcom. Najczęściej białym, dobrze znającym język angielski, aby na zewnątrz nie podpadło (znów ta brytyjska hipokryzja!).
Wielka Brytania jest zasobna, wygodna, dobrze zorganizowana, dość czysta, ale to za sprawą swoistej, dynamicznej, bardzo wyrachowanej organizacji życia społeczno-gospodarczego.
Przyjęci na „brytyjski lotniskowiec” i wciąż, choć już w mniejszej liczbie, nadal przyjmowani obcokrajowcy, są głównie wykonawcami poleceń właścicieli i zarządców. Większość z nich z różnych względów, a także z powodu własnych ograniczeń, nie aspiruje do lepszych pozycji, bowiem wszechogarniający konsumpcjonizm również im odbiera „pęd ku górze”. Wystarcza im to co mają – praca, pełne żołądki, trywialne rozrywki, ciasnota mieszkaniowa i pokaźne (nigdzie na świecie nie widziałem tak wielkiej liczby pakownych samochodów osobowych) wozy, do przewożenia ich, coraz tłustszych tyłków. Jeśli idzie o chorobliwą otyłość, to jest ona od kilku lat widoczną domen Angielek, Szkotek i Walijek, choć zaczyna już w coraz większym stopniu także dotykać, przysłowiowo dotąd wysportowanych, brytyjskich mężczyzn.
Jeśli idzie o Polaków, to przeważenie większość z nich wyemigrowała do WB też z pobudek materialistyczno-konsumpcyjnych, ale dzięki przyrodzonemu sprytowi i guasi- pańskiej wyniosłości mają się w tym kraju nienajgorzej, choć łatwiej oczywiście mają ci, których nazwiska nie kończą się na - ski czy – cki. Brytyjska hipokryzja łatwiej pomaga ukryć ich obcość, ale akcent, nawet przy świetnej znajomości języka, zawsze jednak zdradza. Pada wtedy grzeczne, uśmiechnięte, ale niepokojące pytanie: „Skąd jesteś?!".
Skoro Polakom trudno się w WB znaturalizować, to dlaczego są tak niesolidarni, zazdroszczą sobie, nie potrafią się zorganizować? Naturalna stygmatyzacja kolorowych zmusiła ich w odruchu samoobronnym do silnej solidarności i swoistego, narodowego izolacjonizmu.
Na przykład Pakistańczycy okupują usługi taksówkarskie, a Chińczycy i Wietnamczycy małą gastronomię, oczywiście .
Polacy pracują prawie w każdym zawodzie, ale na niższych stanowiskach i zazwyczaj bez perspektywy awansu na stanowiska kierownicze. „Uprzejma” segregacja działa.