Moja świadomość. Kiedy wiem, że nie jest fikcją? Że nie jest tylko obrazem nieświadomości, co za świadomość uważam? Podstawowe pytanie i tym samym staję przed nie lada wyzwaniem: czy jestem świadomy, czy nie? W jaki sposób można na to pytanie odpowiedzieć?... To pewne, że będę kombinował tak, aby wyszło na moje. Tak, jestem świadomy. Wolne żarty. A może jestem gamoniowaty. W nieświadomości zakuty, jak rycerz w swej zbroi?
Przypomina mi się jedna z przypowieści hinduskiego jezuity Anthony de Mello zawarta w książce Modlitwa żaby, gdzie proboszcz pewnej parafii polecił, aby jego odźwierni witali po nabożeństwie ludzi przy drzwiach świątyni. Jego żona mówiła mu, że to on sam powinien tym się zajmować, bo po latach może okazać się czymś okropnym, że nie zna swoich parafian. Proboszcz w końcu posłuchał i w następną niedzielę sam stanął przy drzwiach kościoła. Pojawiła się w nich kobieta, którą powitał słowami: „Witam panią. Cieszę się, że jest pani z nami”. Ona była nieco zaskoczona, lecz uprzejmie podziękowała. Gdy jednak proboszcz kurtuazyjnie zapytał, czy mieszka w tej parafii, zmieszana nie wiedziała co powiedzieć. Po czym pojawiły się jego słowa: „Jeżeli da mi pani adres, to wraz z żoną chętnie panią odwiedzę któregoś wieczora.” W końcu odpowiedziała zgodnie z prawdą: „Nie musiałby ojciec daleko iść. Jestem ojca kucharką.”
Cóż, proboszcz nie wiedział, że napotkaną przy drzwiach świątyni kobietą jest jego kucharka. Pewnie obeznany, by tak rzec, w ogólnych sprawach wiary, naładowany teorią zbawienia nie widział ludzi. Teoria nie mieszała się z praktyką lapidarnie można skomentować.
W jednym z wierszy z tomu Nasz siwulek świat piszę: „nie dotknę każdego szczegółu/ wszystkich nie obejdę dróg” i dalej:
to co dzieje się tam
nie tu
i nie mam na to wpływu
rozszerzam się i staram
rosnę spoglądam
to na nic
tylko i aż to
bogactwo ludzkiego bytu
Bogactwo ludzkiego bytu powoduje, że nie jesteśmy w stanie, by tak powiedzieć, ogarnąć całości. Tym samym jesteśmy skazani na ogląd nie tyle fragmentu, bo to też pewna całość, co - pewnego stanu, który na dobrą sprawę nie wiadomo czy jest świadomą rzeczywistością. Ten stan powoduje w nas pytanie, które pojawiło się na wstępie. Jest ono właściwe w danym momencie, chociaż czasem może można przydać mu wartość chwili pewności. Czy jednak jest ona obrazem świadomości? Gdzie poszukać odpowiedzi?
Interesujące w opisanej przypowieści hinduskiego jezuity jest to, że proboszcz w pierwszej wersji obowiązek witania swych parafian zrzuca na swych odźwiernych i do głowy mu nie przychodzi, że powinien sam się tym zajmować. On nie wie, że jest nieświadomy i dlatego korzysta ze swej władzy nakazując tę czynność podwładnym. Jest to dla niego czymś naturalnym i właściwym. Namawia go żona, uświadamia kucharka. Lecz nie to jest istotą, a sam fakt, by tak powiedzieć, przeniesienia obowiązku witania parafian z proboszcza na odźwiernych. To jeden z kluczowych obrazów nieświadomości. Coś co należy do mnie jest przeniesione na tych, którzy z problemem są w jakiś sposób związani. Temat znany z psychologii, lecz nie w jej meandry będziemy wnikać. Bardziej interesuje nas sam fakt. To przerzucenie na – nie ja – i tym samym uspokajanie własnego sumienia. Uspokajanie, które notabene nim nie jest, bowiem wtedy właśnie postrzegamy rozwiązania tych, na których zostały one przerzucone za niewłaściwe. I jesteśmy pełni pretensji za to, że nie zostały one odpowiednio wykonane. Swego rodzaju błędne koło, którego jesteśmy reżyserami i aktorami. Ten spektakl jest nam potrzebny, aby w „prawdzie” swych poczynań się utrzymać. Tych faktów oczywiście w opisanej przypowieści nie ma, lecz możemy podejrzewać że gdyby nie żona proboszcza, odźwierni mogliby mieć z wykonywaniem swej i nie swojej pracy, nazwijmy to, duże problemy.
Nieświadomość ma się zatem dobrze. Nic nie potrzeba, jak tylko powielanie udanych przedstawień. Problem nie tkwi w nas.
Świadomość w moim mniemaniu ma się inaczej. Nie rozważa problemów odpowiedzialności i winy (traktowanych równocześnie, nie jako osobne) innych, ale – jak również własnych. W tym aspekcie charakteryzuje ją selekcja negatywna. Im mniej takich postrzegam zauważeń, tym lepiej. Przy czym nie twierdzę tym samym, że interesuje mnie obojętność. Czyli, że jest mi wszystko jedno. Co to, to nie. Ale dlaczego nie własnych?
Świadomość według słownika języka polskiego to stan psychiczny, w którym jednostka zdaje sobie sprawę ze swoich przeżyć. W ujęciu filozoficznym natomiast jest to zdolność umysłu ludzkiego do odzwierciedlania obiektywnej rzeczywistości oraz do uprzytamniania sobie własnej egzystencji. Jak się do tego ma to, co wyżej napisałem?
Nie rozważa problemów odpowiedzialności i winy? Otóż jeżeli człowiek zdaje sobie sprawę ze swych przeżyć, zna je w sensie – są one tożsame z nim, to tym samym wie niejako automatycznie w jaki sposób z nimi sobie poradzić. Utożsamienie bowiem jest równoznaczne z dotarciem do źródła. A jeżeli tak, to ono tylko mówi że tak jest i nie ma nic wspólnego ani z odpowiedzialnością, ani winą; powtórzę – traktowanych równocześnie. Nie obarcza. Te dwie pojawiają się wtedy, gdy następuje przeniesienie na konkretną osobę, osoby, siebie, sytuację, gdy pojawia się obarczanie. To to samo przeniesienie, które określiłem jako istotne w opisanej przypowieści o proboszczu Antony de Melo. Podejrzewam, że to jedno ze źródłowych, jeśli nie podstawowe, problemów świadomości.
Świadomość charakteryzuje selekcja negatywna. Im mniej emocji w spotkaniach z rzeczywistością tym lepiej. Wspominałem niejednokrotnie, że emocje są zawsze aniołami śmierci. Dziwię się czasem „jak ludziom się chce” reagować negatywnie na te czy inne zdarzenia pojawiające się w relacjach między nimi, a także zasłyszane pomiędzy innymi ludźmi, czy będące odpowiedzią na to co serwują nam media, tzw. rzeczywistość polityczna. To nic innego, jak tylko wspomniane wcześniej przeniesienie. Na innych lub siebie. Tylko po co?
Można lapidarnie powiedzieć: im mniej zła widzisz wokół siebie, tym więcej dobra w tobie. Ale nie po to, by oszukać rzeczywistość, lecz – by ona nie oszukiwała ciebie. To pewność, dla której trudno znaleźć kontrargumenty.
Na pewno nie są nimi – to obojętność. Że skoro nie reaguję, to znaczy że jest mi wszystko jedno. Nie reaguję, ponieważ nie widzę możliwości działania prowadzącej do właściwej zmiany. Mój umysł jest zdolny do odzwierciedlania obiektywnej rzeczywistości i uprzytamniania sobie własnej egzystencji, ja mówi słownik języka polskiego. Przenoszenie odpowiedzialności i winy na innych, rzadziej siebie, nie ma sensu. A działanie tylko wtedy, gdy właściwą zmianę spowoduje. A to już rzecz inna. Takim działaniom zazwyczaj niepotrzebne są słowa. One pojawiają się pomimo.
A tu konieczna jest świadomość świadomości, czyli meta świadomość, która dana jest tylko nielicznym. Ona poza tym że nie widzi odpowiedzialności i winy nie widzi również konieczności swej obecności. Jest bo jest, można stwierdzić. Ona tylko i aż może. Chociaż nigdy nie dotknie każdego szczegółu, wszystkich nie obejdzie dróg.