W czasach PRL szczególnie ceniony przez rządzących był obywatel, którego nad wyraz trafnie i lapidarnie charakteryzowało popularne w całym kraju powiedzonko: MIERNY, BIERNY, ale WIERNY. Chodziło oczywiście o wierność partii przewodniej. Bierność w żadnym wypadku nie przeszkadzała osiąganiu wysokich stanowisk, bo właśnie tam przede wszystkim nie należało podskakiwać ani się wychylać. Kto umiał na stołku usiedzieć cicho, nie próbując zagarnąć więcej, niż do danego stołka było przypisane, o swą przyszłość i awansy martwić się nie musiał. Aktywny nieraz mógł popełnić błąd, z nadgorliwości wiążąc się z jakąś partyjną frakcją (co jest zawsze niebezpieczne przy zmianach skali wpływu poszczególnych frakcji), bierny natomiast kochał partię en bloc (czyli wszystkie ewentualne frakcje w równym stopniu), absolutnie nic więc nie ryzykował w razie jakichś przetasowań na szczytach.
Gdy rozkwitł ekspansywny kapitalizm pod rządami Platformy Obywatelskiej, najwyższe uznanie zyskiwał obywatel MIERNY, WIERNY i PAZERNY. Trudno przecież cenić bierność, gdy celem życia staje się zażarta walka o tzw. sukces [sława, władza, kasa] i zagarnięcie dla siebie jak najwięcej wymienionych w nawiasie „dobrodziejstw”. Komu się to udało, był człowiekiem modnym i nowoczesnym, a taki myśli pozytywnie. Tym samym mówi o sobie, że jest wierny nie partii, tylko demokracji, przy tym wybitnie zdolny (bo przecież inaczej jak mógłby przy tak wielkiej konkurencji odnieść sukces?) i jak na takie walory bardzo wyważony i umiarkowany w swych roszczeniach, które z racji zasług słusznie mogłyby być stokroć większe! Nietrudno zauważyć, że beneficjent takiego ustroju uważa się za kogoś zupełnie innego, niż jest w istocie!
Gdy mierni, wierni i pazerni stracili władzę, do wyższych stanowisk ma szansę dojść w naszym kraju trochę większa niż dotąd grupa obywateli, bo z wolna zaczyna obowiązywać bardziej rozszerzona reguła: Zdolny przyda się i mierny, tak aktywny, jak i bierny – byle tylko Bogu wierny. Byłaby to IDEALNA formacja ustrojowa, gdyby Bóg od razu zechciał wskazywać, kto rzeczywiście jest Mu wierny, kto od czasu do czasu, a kto w tej kwestii bezczelnie oszukuje. Niestety, Bóg cierpliwie czeka z osądem, aż delikwent umrze. Dopóki żyje, jedynie bliźni co rusz informują go o pozytywnych bądź negatywnych poglądach Boga na jego temat, a to może powodować różne przekłamania. W każdym razie w ocenach swej religijności bardziej musi liczyć się docześnie z akceptacją grzesznych Ziemian, niż opierać się na rekomendacji płynącej wprost z Niebios. Mówię oczywiście o takim obywatelu, który udziela się społecznie i politycznie, a nie jako mistyk!
Z radością przyznaję, że ostatnio Bogu Wierni świetnie radzą sobie z Niewczesną Formacją Wiernych Mamonie, pozbawiając ich sukcesywnie przedmiotu bałwochwalczego kultu. By jednak mogli pokonać ich OSTATECZNIE, musiałby najpierw nastąpić Armagedon. Wprawdzie Wierni Mamonie jak opętani wrzeszczą, że już nastąpił, lecz nie ma potrzeby się nimi przejmować, bo w ocenie realiów są tak samo „dobrzy”, jak niegdyś byli w rządzeniu. Zresztą bardziej niebezpieczna od końca świata byłaby sytuacja, gdyby chociaż część Bogu Wiernych zaczęła czcić to, co odebrali Wiernym Mamonie.
W polityce natchniony całkiem często zmienia się w nadzianego!