Gałczyński
Pokazałeś w wesołej herezji
Przez swe fraszki fiołkowe i gęsie,
Ile jest nonsensu w poezji
I ile poezji w nonsensie.
Leopold Staff
„Delta miał cygańską cerę, był piegowaty, niewysoki, jego gębę, kiedy się śmiał, wykrzywiał sardoniczny grymas, włosy odgarniał w tył z wysokiego czoła. Jego głowa była nieproporcjonalnie duża w stosunku do tułowia, miał w sobie coś z karła i błazna, tak jak go malowali w scenach książęcych uczt dawni malarze."
Tak zapamiętał i opisał swojego kolegę po piórze w „Zniewolonym umyśle" wydanym w roku śmierci Delty przez Instytut Literacki „Kultura" w Paryżu Czesław Miłosz. Po pięćdziesięciu latach rok 2003 został ogłoszony Rokiem Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Pojawiły się liczne wznowienia utworów poety, odbywały się sesje naukowe i przeróżne uroczystości, ale nie było to odkurzanie posągu. Ten, jak o sobie pisał, „mały urzędnik w wielkim biurze świata" na rynku czytelniczym ma się dobrze. Po jego wiersze sięga zarówno młode jak i starsze pokolenie. I nieważne jest dla czytelnika jak zaszufladkują poetę znawcy literatury, natomiast liczy się jego kunszt pisarski. Gałczyński nie stroił się w piórka wieszcza, swoje pisarstwo traktował jako solidne rzemiosło. Mógł kpić, żartować i błaznować ze wszystkiego, nigdy ze sztuki. O niej mówił zawsze bardzo serio. Wręcz ją czcił. Równie poważnie myślał o czasie, o jego i własnym przemijaniu, o śmierci, domu i więzach łączących ludzi.
Stworzył własny, niepowtarzalny styl, wychodził poza tradycyjne gatunki literackie. Wiersze Gałczyńskiego tylko wydają się proste w odbiorze. Pobrzmiewają w nich aluzje do Kochanowskiego, Szekspira, Morsztyna, to znów rytm i składnia zadźwięczą znaną melodią.
W wierszu „Żywot K.I. Gałczyńskiego" dostrzeżemy stylizację na średniowieczną „Legendę o Świętym Aleksym", choć przerysowaną, groteskową.
(...)
Ojciec w czasy niegdysiejsze
był cesarzem w Azji Mniejszej,
od pijaństwa potem ogłuchł,
co dzień ścinał tysiąc głów.
Stanął z nożem nad swym synem,
rzekł: – Zrobięć muzułmaninem.
Lecz Konstanty w wierze trwał,
wcale się obrzezać nie dał.
(...)
Wszystko tutaj opisałem
nie na czyjąś próżną chwałę,
lecz by zarobić ździebełko
na bułeczkę i masełko.
Przedwojenne wyznanie z 1936 r. „zarobić ździebełko / na bułeczkę i masełko" potwierdza po wojnie w „Notatkach z nieudanych rekolekcji paryskich" (1946).
(...)
Posadę przecież mam w tej firmie
kłamstwa, żelaza i papieru.
Kiedy ją stracę, kto mnie przyjmie?
Kto mi da jeść? Serafin? Cherub?
A tu do wyższych pnę się grządek
w mej firmie „Trwoga & Żołądek".
(...)
Gałczyński, poza krótkimi okresami (najdłuższy w Berlinie) pracy zarobkowej w różnych urzędach, utrzymywał siebie i rodzinę wyłącznie kartkami równo zapisanymi zielonym atramentem, które sprzedawał, gdzie się dało.
Po wojnie jedni zostawiali kraj i emigrowali, on wrócił, a firma „Trwoga & Żołądek" działała wszędzie, no i czasami coś trzeba było robić, jak pisał Michał Bałucki, „Dla chleba, panie, dla chleba".
Dlatego złośliwie pisał Sandauer „Pracuje gdzie się da, występuje w pismach, w których nikt szanujący się nie zwykł występować." Ale przy tej jego dość obfitej „produkcji", niewiele było wpadek, których rzeczywiście mógłby się wstydzić.
Bo jaki był Gałczyński?
O jego korespondencjach z Moskwy tak pisze Miłosz w „Umyśle zniewolonym":„W jednej z nich stwierdził, że wszystko w Moskwie jest wspaniałe, ma jej tylko jedno do zarzucenia: Jest ona tylko zbyt podobna do Taorminy, bo je się w niej równie dużo pomarańcz, jak na Sycylii, a on Delta, pomarańcz nie lubi.
Korespondencje z Moskwy doprowadziły purytanów do stanu wrzenia. Wiedzieli oni, że Moskwa jest miastem raczej odrażającym i ponurym. Zachwyty Delty nosiły wszelkie cechy wyszukanego szyderstwa. Zdawały się mówić: „Żąda się ode mnie, żebym chwalił, dobrze, będę tak chwalił, że bokiem wam wylezie." Niełatwo było odgadnąć, jakie były naprawdę jego intencje. Nie należał do ludzi, co do których da się stwierdzić kłamią czy też mówią prawdę."
I jaki był Gałczyński???
Był mistrzem puszczania perskiego oka do czytelnika. Tak, myślał o swoim odbiorcy i chciał go pozyskać. Źle? Przecież nikt nie ma za złe Mickiewiczowi, że chciał, by jego księgi „trafiły pod strzechy."
Pozyskać wielu czytelników, trafić w ich gust i być bliższym arcydzieła niż kiczu, którego cechą jest brak walorów artystycznych, o, to już jest sztuka.
Już przed wojną Gałczyński nie ukrywał, że jego związek z polityką jest przypadkowy.
„Nastawienia" społeczne? Dla karzełków.
Recenzje niedorzeczne? Dla zgiełku.
Poeto, pluń, gdzie komuna, sanacja i endecja.
Tylko ona cię zbawi, przeklęta i jedyna –
i na gwiazdy wyprawi, rytm święty, mowa jedyna,
poezja.
(Muzie nóżki całuję)
Zmuszanie Gałczyńskiego do pisania (tak czasami się dzieje) utworów zaangażowanych politycznie i narodowo powodowało, że poezja jego obniżała loty i zbliżała się do artystycznej publicystyki.
(...)
Więc najprzód dzielą się na grupki:
tutaj tuwimy, tam kadłubki,
tu nacje te, tu te;
potem dyskusje są zażarte
jakie być mają w końcu partie,
kto w prawo, kto ŕ gauche;
i każdy „swoje" chce do tańca;
tamci Rodału, ci Różańca,
inni śmiertelnych nosz.
(...)
(La danse des Polonais
Czy, aby być drukowanym, Gałczyński musiał napisać choćby takie utwory jak „Ukochany kraj", „Piosenka o książce", nie wiem, ale wiem, że wielu, o, bardzo wielu nader chętnie ich słuchało a nawet podśpiewywało. Nowych walorów tym socrealistycznym „produkcjom literackim" dodał swoją muzyką Tadeusz Sygietyński. „Ukochany kraj" wykonywał ludowy zespół pieśni i tańca „Mazowsze" – wizytówka Peerelu.
Wszystko tobie ukochana ziemio,
nasze myśli wciąż przy tobie są;
tobie lotnik tryumf nad przestrzenią,
a robotnik daje dwoje rąk.
Ty przez serca nam jak Wisła płyniesz,
brzmi jak rozkaz twój potężny głos;
murarz, żołnierz, cieśla, zdun, inżynier
wykuwamy twój szczęśliwy los.
Ukochany kraj, umiłowany kraj...
Nie będę dalej cytować, bo wszyscy to znamy. Kto, słysząc tę pieśń wyłączał z obrzydzeniem radio?
Na szczęście, dla Gałczyńskiego oczywiście, nie tylko takie utwory pisał.
„Pardon, ZSRR", wiersz zadedykowany Michałowi hr. Tyszkiewiczowi i opublikowany w „Prosto z mostu". Tego w czasach PRL nie drukowano.
Za parę lat i tak pod stienku
i trach–tarach! Mon chčr –
tymczasem Marksa mamy w denku –
pardon, ZSRR.
Tymczasem jeszcze obiad dobry
i przy obiedzie kler,
karp z wody, z srebra kandelabry –
pardon, ZSRR.
Tymczasem, jeszcze jakby w filmie
„Rozkosze wyższych sfer":
jarząbki przy sowieckim hymnie –
pardon, ZSRR.
Że Untergang des Abendlandes?
Gwiżdżę – rastaquočre!
Pafnucy, zrób mi, proszę, wannę –
Pardon, ZSRR.
Kiedyś czytelnicy na próżno szukali w „Przekroju" kolejnej „Zielonej Gęsi" napisanej na referendum 3 x TAK i zdjętej przez cenzurę.
Teatrzyk Zielona Gęś ma zaszczyt przedstawić polski dramat polityczno–eschatologiczny Naród i ustrój
Występują:
NARÓD
USTRÓJ
GŻEGŻÓŁKA
NARÓD:
Ustroju, gdzie jesteś?
USTRÓJ:
............................
NARÓD:
(głośniej)
Ustroju, gdzie jesteś?!
USTRÓJ:
.................................
NARÓD:
(fortissime)
Ustroju, gdzie jesteś???!!!
USTRÓJ:
.....................................
NARÓD:
Ustrój nie odpowiada narodowi!
GŻEGŻÓŁKA:
(przerażony do ostateczności spuszcza kurtynę)
To, że poezja jest najistotniejsza, najświętsza, daje schronienie – podkreślał często.
(...)
Moja poezja to są proste dziwy,
to kraj, gdzie w lecie
stary kot usnął pod lufcikiem krzywym
na parapecie.
(O mej poezji)
Jaki był Gałczyński?
Na pewno nie drwił ze sztuki. Poeta – rzemieślnik. Tak o sobie mówił i stawiał siebie w rzędzie wszystkich artystów rzemieślników, u których od wieków zamawiano prace rzetelnie wykonane, potrzebne ludziom, no i godziwie za nie płacono. Przecież na zamówienie pracowali Jan Sebastian Bach, Michał Anioł, Wit Stwosz i wielu, wielu innych. Stworzył solidny zakład usługowy dla ludności. Chciał być twórcą unoszącym się ponad podziałami, ponad wszelkimi obozami. To jednak nie zawsze mu się udawało.
Nie był nudny. W XX wieku powstały tylko trzy legendy literackie. Przybyszewskiego, Witkacego i Gałczyńskiego. Nieważne – błazen, karzeł, alkoholik – pozostawił wiele pięknych utworów, choćby „Niobe", „Wit Stwosz" czy „Pieśni". Warto o nim pisać, mówić i czytać jego wiersze.
Za rok minie szóstego grudnia sześćdziesiąta rocznica Jego śmierci. Pogrzeb miał wcale nie taki, jaki należałby się pieszczochowi reżimu. Był na nim między garstką bliskich i przyjaciół Julian Tuwim, który zmarł 27 grudnia tego samego roku. Nie zdążył dokończyć wiersza poświęconego pamięci K.I.Gałczyńskiego.
Hołdy
A cóż to za makabryczna kolejka?
Kto do cienia z hołdami się tłoczy?
Dobrze, Cieniu, że masz martwe oczy,
Jeszcze lepiej, że i usta twoje
Śmierć wieczystym zamknęła spokojem,
Miłosierna Śmierć Dobrodziejka,
A najlepiej, że już nie masz siły...
Wspomnienia o obu poetach odnotowują informacje o wzajemnych kontaktach. Tuwim, żyjący w tym samym czasie, chyba lepiej niż my teraz rozumiał Gałczyńskiego. Stąd tak wymowny wiersz – szkoda, że niedokończony.
Śmierć czasami przychodzi zbyt szybko. Niestety, obydwaj poeci zmarli stosunkowo wcześnie z wielką stratą dla polskiej literatury.