Podczas urlopowych peregrynacji poza granicami ojczyzny wpadł mi do ręki zbiór felietonów pt. Tandeciarze. Nazwiska autora już nie pamiętam, ale wiem, że felietony te zamieszczał w gazecie „Nasz Dziennik". Uwagę moją zwrócił tytuł zbioru, sugerujący zalew tandety we wszystkich możliwych dzie- dzinach współczesnego życia, z czym generalnie się zgadzam.
Ariana Nagórska
Gdyby dzisiaj żyli, nic by nie znaczyli...
Podczas urlopowych peregrynacji poza granicami ojczyzny wpadł mi do ręki zbiór felietonów pt. Tandeciarze. Nazwiska autora już nie pamiętam, ale wiem, że felietony te zamieszczał w gazecie „Nasz Dziennik". Uwagę moją zwrócił tytuł zbioru, sugerujący zalew tandety we wszystkich możliwych dzie- dzinach współczesnego życia, z czym generalnie się zgadzam. Oczywiście nie wszystkie poglądy ultra-
konserwatywnego autora wzięłam sobie do serca, niemniej jednak kilka zdań z jednego z felietonów pobudziło mnie do dalszych rozważań. Celne spostrzeżenia są zwykle zdumiewająco proste, tyle tylko, że człowiek w miarę samokrytyczny musi przyznać, że na te proste konkluzje sam by nie wpadł mimo usilnych starań. Mogą jednak stać się punktem wyjścia do kolejnych, własnych już wniosków.
Otóż w felietonie z tego zbioru, piętnującym rażące obniżenie poziomu polskiej literatury (a także wszystkich innych dziedzin twórczości artystycznej) w czasach nam współczesnych, autor zauważył, że gdyby na przykład Mickiewicz, Słowacki i Norwid żyli dzisiaj, nikt by na ich talenty uwagi nie zwró-
cił i mogliby pisać jedynie dla wąskiego grona przyjaciół. Dziś bez wątpienia też nie brak talentów na miarę dawnych mistrzów, tylko nikt o nich nigdy nie usłyszy. Tyle powiedział autor felietonu, ja zaś zaczęłam się nad tym faktem zastanawiać. Wprawdzie nie wiem, czy nasze czasy są w ogóle zdolne wydać wielkie talenty literackie, nie mogę jednak z góry przesądzać, że to niemożliwe. Jeśli takich talentów nie widać, to wcale nie musi znaczyć, że ich nie ma. Proszę tylko jako kontrargumentu nie przytaczać przykładu polskich noblistów i kilku innych wybitnych pisarzy w podeszłym wieku, bo wszyscy oni sławę zdobyli w latach dla kultury wysokiej dużo łaskawszych i ze współczesnym promo-
waniem nie mają wiele wspólnego. W stu procentach zgadzam się z autorem felietonu, że gdyby dawni geniusze pióra żyli obecnie, żadnego uznania by nie zyskali i byłaby to nie tyle dla nich, ile dla głupiejącego społeczeństwa wielka (choć oczywiście nie zauważona) tragedia. Tragizm tej prognozowanej sytuacji autor felietonu zauważył, nie dostrzegł natomiast komizmu, który polegałby na tym, że gdyby nasi wieszczowie musieli debiutować dziś, w zestawieniu z rzeszą promowanych badziewiarzy uchodziliby wręcz za grafomanów. Totalne zwycięstwo tandety ujawniłoby się tu na całej linii. Norwid nie byłby nam raczej potrzebny ani jako poeta, ani jako myśliciel, bo w tej roli wystarczająco dobrze radzi sobie np. Podsiadło, absolwent podstawówki. Debiut książkowy Słowackiego trafiłby przykładowo do pani Wolny-Hamkało, etatowej recenzentki „Gazety Wyborczej", i zostałby przemilczany, bo dziewczę nie wiedziałoby, co napisać. Z kolei Mickiewicz-wizjoner w najśmielszych wizjach nie byłby w stanie przewidzieć, z jak ogromną konkurencją na niwie literackiej musiałby się dziś zmierzyć. Podam tylko pierwszy z brzegu przykład: Dariusz Foks. Autor ten wyznał podczas pewnej dyskusji, że tylko jeden raz we wczesnej młodości wziął udział w konkursie (naturalnie nie w byle jakim, tylko w określonym przez niego jako prestiżowy)... i odtąd już z nikim nie musiał konkurować, bo po laurach z tego jednego konkursu otrzymywał sukcesywnie najważniejsze w kraju nagrody (cenniejsze od jakichkolwiek konkursowych). Wygląda na to, że gdyby klasycy zmartwychwstali, pokonałby wszystkich – od Homera do Eliota. A przecież nie samym Foksem polski Parnas obecnie się szczyci. Zwłaszcza młodsi (z przedszkolakami włącznie) masowo mogą się okazać jeszcze wybitniejsi! Jak najmłodszy wiek autora książki jest sensacją cenną w reklamie, będzie się więc stale obniżał.
Oj, mieli dawni geniusze szczęście, że się na nasze czasy nie załapali! Z drugiej strony jednak myślę, że wiele też stracili. Mogliby dziś (jak każdy) zamieszczać swe wiersze w internecie i na bieżąco zapoznawać się z opiniami półanalfabetów. Czatowanie, surfowanie i całodobowe gadu-gadu wyleczyłoby ich też z nazbyt wnikliwego myślenia, które bywa, niestety, tylko źródłem stresów. Pewnie całkiem szybko nauczyliby się tak pisać, jak piszą prawie wszyscy w XXI wieku, bo trudne to raczej nie jest. A wtedy może i ktoś przyznałby, że piszą zajebiście. Frajda z takiej recenzji bezpowrot- nie wieszczów ominęła. Możliwe też, że próbowaliby zrobić karierę w ważniejszych od literatury dziedzinach (np. geszefciarstwo, politykierstwo, chałtura estradowa) i dopiero po odniesieniu sukcesu na tych polach, już literacko marni, zaczęliby pisać poczytnego bloga. Bo największą dla piszącego
szansą życiową obecnych czasów jest możliwość zyskania doraźnej karierki pisarskiej bez umiejętności pisania. Czyż to nie przyjemniejsze niż mozolne szlifowanie zbędnych talentów?