Archiwum

Stefan Pastuszewski - Czy literatura jest dzisiaj potrzebna? Literatura a książka

1 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Spośród trzech dyskusji toczących się obecnie równolegle na łamach „Akantu” przystąpiłem do tej, którą zatytułowano co nieco prowokacyjnie; „Czy literatura jest dziś potrzebna?”.

Na wprost na to pytanie odpowiedział Jarosław Jaruszewski („Akant”2008, nr 11, s. 34), twierdząc, iż „literatura nie jest już dzisiaj potrzebna, chyba że duch  jeszcze raz posłuży się nią jako medium. W takiej sytuacji literatura siła rzeczy staje się literaturą piękną i dobrą, choćby epatowała brzydota i złem, staje się sztuką, nawet gdy jej forma jest prosta”.

 

I choć autor twierdził, że obecnie, w dobie kapitalizmu konsumerycznego, ducha już nie ma, a są tylko ciała, które kopulują i trwają, krążą w kieratach i odpoczywają w fotelach, to ja twierdzę, że Duch jednak jest, choć w mniejszym zakresie na ludzi oddziaływa, a skoro oddziaływa to - idąc tropem wspomnianego poety - jest też literatura.

Tylko w jakiej postaci? Mamy obecnie trzy postaci; literatura zapisana (książkowa i czasopiśmiennicza), literatura mówiona, literatura telewizyjno-internetowa czyli intermedialna. Bo tam gdzie jest praca nad słowem i próba wyrażenia tym słowem prawdy, dobra i piękna, choćby w sygnalnej tylko postaci, tam już jest literatura. Literatura towarzyszy bowiem człowiekowi od wieków, będąc sztuką żywego słowa unieruchomionego w czasie i przestrzeni.

Oczywiście, że mamy w tych trzech przypadkach do czynienia z literaturą wyższej czy niższej klasy, ale to już inna sprawa („Akant” zdając sobie sprawę z pluralizmu w dzisiejszej literaturze prezentuje różne jej przejawy, jako minimum stawiając tzw. poziom drukowalności, choć nikt w zasadzie nie wie, co to jest).

Dlaczego książka przegrywa dziś z telewizją i Internetem?

Decyduje o tym przede wszystkim jednorazowość jej użycia. Pisarze i bibliofile mogą zaprzeczać i dąsać się, ale zazwyczaj książkę czyta się tylko raz, a potem odkłada na półkę. To miło mieć na półce wiele książek, pieścić wzrokiem czy nawet dłonią ich okładki, popisywać się przed znajomymi określonymi tytułami, ale znakomita większość tych woluminów, z wyjątkiem może wydawnictw encyklopedycznych, poradników i przewodników zamiera na półce w raz przyjętej pozie, chyba że przed świętami dumny właściciel biblioteki przeprowadzi generalne odkurzanie. A potem, kiedy umrze, to zstępni nie bardzo wiedzą, co z tym księgozbiorem zrobić, bo biblioteki nie chcą, chyba że wybrane tytuły… Oczywiście, że ta prawidłowość nie dotyczy ludzi pracujących z książką z racji uprawianego zawodu. Tak więc książka jako jednoużytkowy produkt artystyczny czy intelektualny jest kłopotliwsza w użyciu i droższa, ale też trudniejsza do skonsumowania, niż podobne do niej wytwory radiowe, telewizyjne i internetowe. Te nie zajmują dużo miejsca i nie wymagają odkurzania, ale równie dobrze, choć na pewno jako produkty łatwo przyswajalne, w mniejszym stopniu pożywnie zaspokajają ludzką potrzebę doświadczania nowych wrażeń. Żeby książkowo doświadczyć nowe wrażenie trzeba książkę kupić lub wypożyczyć z biblioteki, a tak wystarczy tylko kliknąć lub poserfować.

Słabością nowych mediów zastępujących książkę jest jednak ich niska trwałość. Niby można zmagazynować książki internetowe, filmy i magazyny telewizyjne, ale dotarcie do nich to już, dla znużonego ciągłą obsługą „elektroniki” współczesnego człowieka, wysiłek nie lada. Z ironią, bo sam posługuję się tylko aparatem kliszowym, obserwuję pstrykaczy numerycznych, którzy z okazji wycieczki czy jakiejś imprezy pstrykają tysiące fotek, a potem latami nie są w stanie do nich dotrzeć.

- Gdzie byłeś na wakacjach?

- Na Mali.
- Masz zdjęcia?
- Mam.
- To pokaż.
- Są w aparacie, a nie mam pen-drivea, aby przegrać je do Internetu. Innym razem!
 
 

Zazwyczaj tego innego razu już nie ma i ślady naszych kroków po tej ziemi pozostają coraz bardziej wirtualne, tak jak my stajemy się coraz bardziej wirtualni, oczywiście w sferze kultury, bo biologii naszej nikt jeszcze nie zinternetował. Czy w inny sposób zwitrualizował

Dziś, w dobie inwazji elektroniki książki są drukowane są więc głównie dla ich trwałości, a konkretnie; dostępnej trwałości. Jak to miło podczas przyjęcia rodzinnego położyć na stole swoją książkę i zawołać:

- Popatrzcie!

Nikt nie będzie wówczas właził drugiemu na plecy, aby zrobić gospodarzom przyjemność spoglądając w ekran, gdzie wyświetla się książka internetowa, a cmokając z zachwytu nad papierowym wytworem, można równocześnie popijać wino czy dłubać widelczykiem sałatkę. Od czasu do czasu ktoś się odezwie:

- A dasz mi taką jedną z dedykacją?

I na odczytaniu dedykacji zazwyczaj się skończy obcowanie tego gościa z książką, bo dzisiejszy - rozpędzony i rozstrzelany przez tysięczne bodźce, w tym przede wszystkim informacyjne, człowiek nie ma w sobie tej niezbędnej siły skupienia, która konieczna jest do czytania książki. Czytanie książki może nie męczy tak jak oglądanie telewizji, co dowodzi wiele badań, ale wymaga w miarę świeżego umysłu i właśnie umiejętności skupienia, o którą dziś coraz trudniej. A tak wystarczy rozwalić się przed telewizorem i, spożywając paluszki serowe, konwersować byle jak z żoną i byle jak obserwować migotający obraz. Książki natomiast nie da się czytać byle jak. Dzisiejszy odbiorca internetowy nie jest odbiorcą skupionym i metodycznym. Łapie literaturę tak jak łapie inne wytwory. Jeden za drugim. Trzeba więc pod względem przekazu dostosować się do niego.

Trzeba więc serwować mu także literaturę mówioną (podczas licznych spotkań autorskich skonstatowałem, że ludzie jednak słuchają pisarza, choć potem jego książek już nie czytają), no i tę najnowszą: internetowo- obrazkową. Tylko takim sposobem literatura nie zginie, choć książki pozostaną jako gadżety, pamiątki, utrwalane.

Ostatnio dużo mówi się o inter-mediach, czyli nowej, jakby skrzyżowanej z innymi przekazami formie zapisu literackiego. Agnieszka Przybyszewska w swym odkrywczym eseju pisze:

„To nie tak, że papierowe kodeksy zastępowane są/będą przez e- booki i hiperteksty. Istnieje jeszcze wiele innych możliwości. Nowe Media o tyle otworzyły przed literaturą nowe przestrzenie, iż dominującą i niemal jedyną przestrzenią słowa pisanego przestała być kartka papieru. Tekst stał się jednym z elementów wielu obiektów nowomedialnych i - ze względu na ich charakter - nie musi już być jedynym nośnikiem znaczeń. Choć, oczywiście, nie wszystkie takie współkonstytuowane przez słowa teksty zasługują na miano literatury. Jednak te, które wpisują się w tę kategorię przybierają rozmaite formy: animacji flashowej, gry, hipertekstu, filmu sięgającego po słowo jako element znaczący inaczej niż dotychczas, itd. Pewien przegląd tego typu twórczości daje gromadząca 60 tekstów Electronic Literature Colection Volume One wydana zarówno na CD, jak i dostępna w Internecie (http;//collection.eliterature. org/l/index.html). Jednocześnie słowo i tekst stają się częstymi elementami instalacji interaktywnych czy projekcji multimedialnych. Literatura wchodzi więc w nowe, me tylko wirtualne przestrzenie”.

Powołując się na badacza problemu- Piotra Czerskiego, konstatuje jednak:„Większość tego typu tekstów to po prostu mieszanka (mix) słowa, obrazu i dźwięku. Poza wprowadzoną przez ostatni z elementów możliwością oddziaływania na kolejny zmysł, niewiele się one różnią od książek z dużą ilością ilustracji. Granice między poszczególnymi technikami/mediami są tu bardzo wyraźne. Na ich styku nie powstają żadne znaczenia. Stąd wcale nie mamy do czynienia z intermediomi, lecz z tym, co Higgins nazwał mixed media.” 

 

Bibliografia:

 

  1. Lukasz Gołębiewski, Śmierć książki. No future book, Warszawa 2008.
  2. Agnieszka Przybyszewskia, Którędy do literatury nowomedialnej, „Fragile” 2008, nr 10, s. 13-18 .

 


 

 

Czy literatura jest dziś potrzebna? 

W naszej nowej dyskusji, trochę prowokacyjnej jak na czasopismo literackie, głos dotychczas zabrali:

Bogdan Piotr Kozłowski, Czy królowa sztuk jest dziś potrzebna?, „Akant” 2008, nr 10, s. 2.

Rafał Berger, Królowa sztuki, „Akant” 2008, nr 11, s. 34.

Jarosław Jaruszewski, Oczywiście, że…, „Akant” 2008, nr 11, s. 34.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.