Gdy zbierasz szczątki wczorajszego słońca
widzisz inicjały Boga na zasmuconym niebie
Poczerniałe żagle losu wiodą cię przez życie
w którym nie ma perły To jest trucizna
czerniejącej krwi jak śnieg jest tylko
popiołem umarłych
Jesteś kamiennym dzieckiem skalistej
matki która chce uczyć sztuki starzenia
Z coraz większym trudem odczytujesz
inicjały Boga na najniższej chmurze
W czarnej lektyce niosą twoje przeznaczenie
a prowadzi ten orszak czarna jaskółka
Wilcze wycie
Serce twe już zasypia Słabnie jego bicie
pełzniesz do wieczności i ślepniesz o świcie
Może anioły jeszcze twe modły usłyszą –
wszak one się żywią ich kamienną ciszą
albo Bóg je w tym dziele wyręczy
i razem namalują barwy boskiej tęczy
A może go zachwycisz bolesnym zdziwieniem
gdy los twój jest nikim – może tylko cieniem
Zostanie ci ten los i goły i bosy
i wszystko co pomieścisz w jednej kropli rosy
A przeznaczenie nic już tu nie zmienia
gdy wchodzisz pełznąc w swoją smugę cienia
I tym ostatnim szeptem matko cię zachwycę
kiedy zobaczę w chmurze twe martwe źrenice
a twoje powieki anioły pozłocą
Gdy Bóg się zachwyci zaczernioną nocą
I gdzieś w oddali słychać wilcze wycie –
może myśmy nie żyli
może śnili życie
Łowcy czarów
Bóg w białej sutannie śniegu lub akacji kwiatu
to wiele z tego co może podarować światu
Jesienią łaskawie ziemię znów pozłoci
i zagadką dla ciebie będzie kwiat paproci
Wiosną z kaprysu lub też z własnej woli
znajdzie wyspę na której życie już nie boli
Wielkie nic się wyłania zza życia zakrętu
w okruchach bólu dla wron i dla sępów
Przez jeden sen łaskawy biegnie ranna łania
reszta jest zadeptanym śladem przemijania
Spoza chmury wypełza kosmata poświata
to przystanek ostatni To twój koniec świata
Stanęły zardzewiałe wskazówki zegarów –
to twój dobytek biedny łowco czarów