Archiwum

Edmund Pietryk - Grzech

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Ksiądz Kazimierz był kiedyś bardzo obiecującym aktorem, którego można było określić jako amanta lirycznego. Po szkole teatralnej zaangażowano go do renomowanego, stołecznego Teatru Polskiego, gdzie zagrał Pazia w „Marii Stuart" Juliusza Słowackiego u boku wielkiej aktorki, pani Niny, która zagrała rolę tytułową. Zagrał znakomicie. Miał wielkie powodzenie u kobiet, ale tak naprawdę kobietą jego życia była wcześnie owdowiała matka. Zaczynał karierę w późnych latach pięćdziesiątych i wkrótce zagrał też w filmie nakręconym na podstawie noweli Jarosława Iwaszkiewicza.
Przez cały czas Kazimierz uważnie obserwował życie i kariery aktorów z obsady swego debiutanckiego przedstawienia. Stanisław i Ignacy stawali się wielkimi artystami i wydawało się, że są w swoim aktorstwie nieśmiertelni. Obaj zresztą dublowali rolę Gustawa-Konrada w pierwszym po wojnie przedstawieniu „Dziadów". Obaj zdawali się mieć w sobie wielką tejmnicę życia i szokiem dla Kazimierza była śmierć Stanisława, który umarł na raka. Kazimierz poszedł na pogrzeb z naręczem czarnych róż, czym wyróżniał się wśród rzeszy bliższych i dalszych przyjaciół zmarłego. Ignacy spojrzał na niego z kpiną, bo on już wówczas obok kariery aktorskiej zaczął robić również karierę polityczną. Miał na to swoje uzasadnienie – był nieślubnym synem ziemianina z tytułem hrabiowskim i chłopki, która pracowała w jego majątku. Ojca w swoim życiu widział tylko raz. Przejął po nim tylko nazwisko, a wychowywała go matka. Wyszedł więc z wielkiej biedy i fakt, że mógł za darmo skończyć studia, był dla niego powodem do wieczystej wdzięczności dla władzy ludowej. Samo aktorstwo przestało mu wystarczać, wkrótce został dyrektorem teatru. W tym czasie Kazimierzowi zmarła ukochana matka i to był dramatyczny i zasadniczy zwrot w jego życiu. Teatr stał się dla niego tak mało istotny wobec tajemnicy śmierci, że zdecydował się pójść do seminarium duchownego. Wtedy zjawiła się u niego pani Nina i spytała:
–    Czy dobrze przemyślałeś swoją decyzję, Kazimierzu?
–    Aż nadto dobrze – odparł Kazimierz.
–    A mnie jest bardzo żal, że nas opuszczasz, ale jestem pewna, że ja, stara grzesznica, na spowiedź wybiorę się tylko do ciebie – powiedziała.
–    Jest przecież tylu godnych księży, wspaniałych spowiedników – bronił się przyszły kapłan.
–    Ale ty jesteś wyjątkowy. Jak grałeś Pazia, to czułam w tobie jakąś tajemnicę. Byłam przekonana, że będziesz wielkim aktorem. Może w takim razie zostaniesz wielkim księdzem.
–    Chcę być tylko zwykłym kapłanem. Skromnym sługą Bożym – odparł Kazimierz.
–    Ale z naprawdę wielkim grzechem zgłoszę się tylko do twojego konfesjonału – upierała się Nina.
–    Zapraszam – uśmiechnął się z przymusem Kazimierz.

Nina Andrycz – kiedyś żona długoletniego premiera PRL-u, wciąż zajmowała wysoką pozycję w teatrze i to, że była blisko salonów władzy, nie odpychało od niej wiernej publiczności. Wprost przeciwnie. Przedstawienia z jej udziałem zawsze szły kompletami.
Kazimierz po święceniach kapłańskich został wikariuszem w jednej z warszawskich parafii i kapelanem w Domu Aktora Weterana w Skolimowie. Spotykał tam wielu swoich dawnych kolegów z teatru, kilku z nich udzielił ostatniego namaszczenia, a potem odprowadzał na wieczny spoczynek. W dalszym ciągu był w jakiś sposób aktorem. Paru reżyserów filmowych widziało w nim tę szczególną cechę i obsadziło go w rolach księży w telewizyjnych serialach. Biskup zgodził się na tę dodatkową rolę Kazimierza, traktując to jako rodzaj oryginalnej i skutecznej misji duszpasterskiej.
Po zmianie ustroju Ignacy znalazł się w opałach. Pamiętano jego partyjne zaangażowanie, wypominano przy każdej okazji. Przez kilka lat był bez etatu i tylko jeździł po głębokiej prowincji z recitalami poetyckimi. Któregoś dnia zjawił się niespodziewanie przy konfesjonale. Przez kratę konfesjonału spojrzeli na siebie i ksiądz Kazimierz szepnął:
–    Nie musisz nic mówić, znam twoje grzechy.
–    Ale ja chcę się wyspowiadać z grzechu pychy. Pychy, która miała źródło w moim złym dzieciństwie. Była to wielka, niewybaczalna pycha, która mnie teraz zabija.
–    Bóg ci ją wybaczy, a i ty możesz zmartwychwstać. Nie jesteś już martwy, skoro tu przyszedłeś. Jesteś żywy. Za pokutę zadaję ci...
I pokuta pozostała tajemnicą Ignacego i księdza Kazimierza. Wkrótce Ignacy wrócił do teatru i na starość zagrał swoje wielkie role. Jakby się odrodził. Zapomniano o jego partyjnych grzechach i tak jak ksiądz Kazimierz, rozgrzeszono go.
Któregoś wrześniowego dnia ksiądz Kazimierz spotkał na ulicy panią Ninę. Wydawała się smutna i przygaszona.
–    Witaj, niegdysiejszy Paziu – uśmiechnęła się i w tym uśmiechu był niezwyczajny u niej wielki smutek.
–    Skąd u pani ta zmiana? Skąd ten smutek, to załamanie? – spytał ksiądz Kazimierz.
–    Wiele razy wybierałam się do księdza do spowiedzi, ale coś mnie powstrzymywało.
–    Co takiego?
–    Wstyd.
–    Jaki wstyd?
–    Za całe życie. Za grzech bezdzietności, za grzech samotności. Za grzech mojej wielkiej pychy.
–    Już to gdzieś słyszałem.
–    Co takiego?
–    O grzechu pychy. To może być grzech śmiertelny, ale u aktorów jest on kalectwem, które może być wybaczalne.
–    Więc rozgrzesza mnie ksiądz? I to tutaj na ulicy?
–    Tak, a za pokutę...
I znów ta pokuta została tajemnicą, jak całe ich życie, jak ich losy, jak kalectwo tak okrutnego zawodu, jakim jest aktorstwo. Wymienili uśmiechy. Jakaś mijająca ich pani przystanęła z wrażenia. Nigdy u ludzi nie widziała tak natchnionych, wręcz boskich uśmiechów.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.