Wybitny krakowski poeta Józef Baran od lat publikuje kolejne tomy swego dziennika myśli i zdarzeń. Cieszą się one coraz większym uznaniem krytyków i zainteresowaniem czytelników. Tym razem postanowił dołączyć do grona takich pisarzy jak: Ryszard Kapuściński, Arkady Fiedler, Tony Halik, Elżbieta Dzikowska czy Wojciech Cejrowski. Mianowicie w tamtym roku ogłosił „Podróże z tej i nie z tej ziemi", czyli coś w rodzaju luźnego itinerarium.
Albo raczej kompendium relacji ze swoich zagranicznych wojaży, przedsiębranych pomiędzy majem 1997 a wrześniem 2009. Książka zawiera przedruki z poprzednich tomów (np. „Dziennik singapurski"), zaś pod względem formalnym (koncepcja i struktura) stanowi konsekwentną kontynuację pierwotnego zamierzenia. Oto autor swoimi wierszami i poematami przeplata obszerne fragmenty prozy podróżniczej, serwując nam przekładaniec bogaty w smaki a smaczki. Owymi smaczkami są sentencjonalne uwagi tudzież wyszukane i wygładzone, poetyckie zdania w rodzaju: „Słońce przygniata cielskiem księżycowy krajobraz" (s. 27).
Józef Baran to zawołany globtroter – gdzie go serdecznie i oficjalnie zawołają, tam ochotnie śpieszy, nie zważając na ewentualne bunty żołądka czy delikatnych jelit. Oto imponujący przykład prymatu psyche nad soma. Dzięki temu reprezentował Polskę na Kongresie Poetów w Sydney, na podobnej imprezie w nowojorskiej siedzibie ONZ czy na międzynarodowym festiwalu literackim w Passo Fundo (Brazylia). Skądinąd te jego zamorskie sukcesy być może potwierdzają tezę Mieczysława Orskiego, że poezja Barana „cieszy się obecnie większymi względami za granicą niż w kraju; (…)". Mam co do tego niejakie wątpliwości, bo przecież w ojczyźnie poeta też stoi na piedestale: jego wiersze trafiły do szkolnych podręczników, są przypominane (przy różnych okazjach) nawet na głuchej prowincji, a on sam bywa zapraszany na prezentacje i odczyty.
Józef Baran to bystry obserwator, zawsze ciekawy świata i ludzi – ich zamierzchłych dziejów, obyczajów, wierzeń i kulturowych wytworów. Dlatego w relacje z niezapomnianych wypraw zwykł wplatać wiadomości historyczne, etnograficzne i religioznawcze. Jako typowy wolnomyśliciel i badacz amator żywo interesuje się obcymi, egzotycznymi religiami i nowymi sektami. Odnoszę wrażenie, że o nich rozprawia o wiele cieplej niż o rodzimym katolicyzmie, o którym wyraża się raczej cierpko. Przy okazji pozwolę sobie wypunktować jedną nieścisłość. Otóż autor „Przystanku Marzenie", komentując muzułmańską poligamię, sugeruje, iż Jezus Chrystus „też nie zakazuje nigdzie wielożeństwa, istniejącego w jego czasach (…)" (s. 203). Przypomnę kwestię: „Każdy, kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo; (…)" (Łk 16, 18). Czy z tych słów wynika tylko nierozerwalność małżeństwa czy też limit małżonków? Ale jeśli ktoś nadal miałby obiekcje, to wystarczy go odesłać do I Listu do Koryntian (7, 10n), gdzie genialny teolog wyraźnie posługuje się liczbą pojedynczą. Trudno zakładać, że Nazarejczyk tolerował wielożeństwo, a św. Paweł to wypaczył, zalecając monogamię…
Panu „Józefowi z dalekiej Polonii" (s. 252) zdarzają się drobne wpadki również przy innych okazjach. Albowiem lekką ręką sadzi autorytatywne sądy historyczne. Szkopuł w tym, że niekiedy są to opinie ryzykowne (delikatnie mówiąc). Przykład: „W tej kamienieckiej baszcie wysadził się Wołodyjowski (w rzeczywistości wyleciał w powietrze wraz z kilkuset obrońcami przez przypadek)", (s. 8). Chodzi o tajemnicze zdarzenie z 26 VIII 1672 r., kiedy to Czarną wieżę (zamku w Kamieńcu Podolskim) defensorzy obrócili w ruinę. Czy był to zwykły przypadek? Takiej wersji nie podają nawet ukraińscy autorzy (Rasszczupkin, Trubczaninow) turystycznego przewodnika. Natomiast według polskich źródeł magazyn prochowy celowo podpalił dowódca artylerii, major Heikling lub Ketling, w wyniku czego zginęło ok. 800 żołnierzy oraz pułkownik Michał/Jerzy Wołodyjowski, zwany „Hektorem kamienieckim". Zapewne Sienkiewicz ubarwił i uwznioślił ten krwawy epizod, ale ja byłbym ostrożny w jednoznacznych interpretacjach. Jednak twórca „Naszych najszczerszych rozmów" nie jest zawodowym historykiem, więc należy mu wybaczyć brak umiarkowania w tym względzie.
„Podróże z tej i nie z tej ziemi" to summa summarum bardzo interesująca książka. Jej lekturę można postrzegać jako swoistą wędrówkę przez wewnętrzne krainy mentalności autora. Czytelnik ma świetną okazję poznać osobisty stosunek uznanego poety do zaścianka, z którego się wywodzi (Borzęcin k. Bochni), do religii, z której dawno wyrósł, do literatury polskiej, która stała się jego właściwą ojczyzną, do wszelakich obcokrajowców, którzy nas odwiedzają lub do których on sam udaje się w gościnę. Zatem najciekawsze są jego refleksje psychologiczno-socjologiczne czy też egzystencjalno-metafizyczne. A oto kolejny przykład: „Wszystko to trudno sobie wyobrazić biednej ludzkiej głowie: 170 milionów czy 17 milionów, a może 170 tysięcy lat? Cóż to za różnica dla mnie, ludzkiej mrówki?" (s. 133). Jednak najbardziej spodobało mi się, wyzierające z tych wywodów, lekceważenie poprawności politycznej. Brawo, Panie Józefie! – słowo „Murzyn" nie jest żadnym obraźliwym epitetem, więc tylko nadgorliwi idioci zastępują je sztucznym terminem „Afropolak" na przykład. Analogicznie można by powiedzieć o słówku „Cygan" („Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma…" – śpiewała kiedyś Maryla Rodowicz). Niezależność myślenia wcale nie jest cechą nagminną wśród literatów.
To, co dla Józefa Barana jest prześliczne (np. wiersz Czechowicza o Kresach), dla mnie jest takie sobie, a co dla mnie jest prześliczne (np. „Psalm błogosławiony" Nowaka), dla Barana jest takie sobie. Ot, względność… W przeciwieństwie do autora „Na tyłach świata" pozostaję niereformowalnym domatorem, któremu nieśpieszno nawet do stolicy województwa. Dzięki wciągającym zapiskom Barana wyciągam (pochopny?) wniosek, że nie chciałbym pojechać do: Stanów, Brazylii, Australii, Maroka czy do Singapuru. Nie wymieniam Ukrainy, bo tam już byłem, dałem się skusić. Widziałem zamki w Chocimiu, Kamieńcu Podolskim, Zbarażu. Za cenę: mycosis chronica. Każdą większą przyjemność trzeba w końcu okupić cierpieniem. Nie podoba mi się taka ekonomia, dlatego powoli zamieniam się w minimalistę. A może w kamień?
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Józef Baran „Podróże z tej i nie z tej ziemi", Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2010, ss. 260