Kazimierz Wiśniak (1931) urodził się w Łodzi, ale od lat mieszka w Krakowie. Jest artystą malarzem, który wiele dziesięcioleci przepracował jako scenograf.
Współpracował z wybitnymi reżyserami: Henrykiem Tomaszewskim, Jerzym Jarockim, Konradem Swinarskim. Jego twórcza aktywność została doceniona, bowiem otrzymał m.in. Nagrodę Ministra Kultury i Sztuki, Nagrodę Miasta Krakowa, Złoty Krzyż Zasługi, Srebrny Medal „Gloria Artis" oraz Honorową Nagrodę Kultury Polskiej. Duchowo jest związany z Lanckoroną, gdzie kiedyś na zboczu góry miał domek letniskowy. Dzisiaj z autentyczną pasją redaguje lokalny kwartalnik „Kurier Lanckoroński".
Jako artysta malarz, K. Wiśniak jest przedstawicielem sztuki figuratywnej. Jego dzieła mają coś wspólnego z surrealistycznymi pomysłami René Magritte’a, jako też skądinąd ze zorientowanymi w stronę tradycji obrazami Balthasara Klossowskiego de Rola. Większość komentatorów zgodnie wskazuje na widoczne korelacje pomiędzy bujną wyobraźnią krakowianina a poetyką Bolesława Leśmiana. Skojarzenia takowe tłumaczy głównie obecność różnych dziwolągów (skrzatów, smoków, ożywionych manekinów lub strachów na wróble), które artysta z wielkim upodobaniem wprowadza na swoje płótna. Z jego atrakcyjnych, baśniowych, czarujących malowideł emanuje specyficzna poezja, powstająca na styku tego, co wyobrażone i wypatrzone w środowisku. Właśnie swoista poetyczność (krajobrazu, scenki rodzajowej, nawet portretu) to najbardziej charakterystyczny atrybut tej niezwykle barwnej, pogodnej, radosnej twórczości.
Niektóre prace Wiśniaka mogą przywoływać na myśl pradawne tricki Arcimboldiego, przedwojenne pastele Stefana Żechowskiego czy współczesne wizje Henryka Wańka. Jednak warto podkreślić, że pośród tych wszystkich analogii Wiśniak wypracował sobie łatwo rozpoznawalny, indywidualny i oryginalny styl. Mistrz na swój sposób operuje światłem i kolorem, deformacją i syntezą kształtu, komizmem i anegdotą. W sumie daje to wyrazisty i wyszukany efekt artystyczny. Ta Wiśniakowa optyka (nie)rzeczywistości jest ewidentna także w jego „czystych" pejzażach, pozbawionych jakiegokolwiek sztafażu (np. „San", 1999). Zawsze największe wrażenie robiły na mnie pozornie banalne, proste i naturalne motywy, którym krakowski twórca potrafił nadać mniej lub bardziej filozoficzny wymiar. Oto dla przykładu „Pole PGR w Słonnem" (1987), jedyne drzewo otoczone ogromem zaoranej gleby – jako nowa metafora samotności. Genialny koncept, chociaż wizualnie może trochę monotonny.
Padła nazwa miejscowości Słonne, więc to dobry moment dla przejścia do meritum. Albowiem dziesiątki podobnych obrazów powstały podczas plenerów na Ziemi Przemyskiej. Dubiecko, Dynów, Krasiczyn, Nozdrzec czy Słonne – to miejsca ulubione przez grupę artystów, którzy od trzydziestu lat szukają tam inspiracji. Od 1987 r. również Kazimierz Wiśniak regularnie uczestniczy w tym międzynarodowym przedsięwzięciu. Od początku, z aparatem fotograficznym w ręku, towarzyszyła mu Grażyna Niezgoda z Przemyśla. Jako fotografika szczególnie interesuje ją portret, więc podpatrywała Mistrza w rozmaitych sytuacjach, pod gołym niebem i w czterech ścianach. Z tych ujęć uzbierała się niezgorsza kolekcja, którą Grażyna Niezgoda postanowiła zaprezentować razem z reprodukcjami prac swego modela. I tak powstał album o ich równoległej twórczości, jakby na zasadzie: dwa w jednym. Książka nosi tytuł „Narodziny obrazu" i przedstawia najciekawsze kompozycje Wiśniaka, zrodzone podczas wspomnianych plenerów. Nie zabrakło moich ulubionych: „Pola PGR w Słonnem", „Jesiennego bukietu", „Zamku w Krasiczynie", „Jesiennych prac", „Helen wraca do Anglii" czy „Opuszczonej cerkwi w Krasicach". Z tymi reprodukcjami znakomicie korespondują fotografie Grażyny Niezgody, zarówno te z nastrojowymi widokami znad Sanu, jak i te z Panem Kaziem w roli głównej. Nowoczesne programy komputerowe pozwoliły autorce na prezentację ciekawych symultanek ze zwielokrotnioną postacią artysty w plenerze, tudzież nakładek odręcznego tekstu i rysunków na pozowane zdjęcia. Przy okazji warto pochwalić efektowne opracowanie graficzne całości, przygotowane przez Zbigniewa Karaszewskiego.
Dodatkowym, czyli trzecim walorem publikacji są fragmenty dzienników plenerowych K. Wiśniaka, obejmujące okres od 3 września 1999 do 6 września 2009 (z jedenastu pobytów). Jako niezły gawędziarz Wiśniak już wcześniej dał się poznać na kartach swoich poprzednich książek. Debiutował wspomnieniami „Z życia scenografa" (1998), a później opublikował monografię „Powietrznicy w Lanckoronie" (2008). Dziennik plenerowy jest jakby kontynuacją jego pierwszej książki. Mieści chronologię ważniejszych wydarzeń, refleksje i komentarze artysty do powstających dzieł. Pan Kazio objawia tutaj kilka komplementarnych twarzy: szperacza na tropie ciekawostek historycznych, pomysłowego żartownisia w gronie zaprzyjaźnionych przebierańców, a nawet moralisty, przywołującego do porządku niesfornych plenerowiczów (doliczyłem się trzech takich interwencji). Uderzyło mnie jedno pragmatyczne stwierdzenie: „Kto nie ma pieniędzy, obrazów niech nie kupuje"(s. 92). Być może jest to parafraza biblijnej zasady: „Kto nie pracuje, niech nie je" (II list do Tesaloniczan). Jak widać, tylko platoniczna miłość do dzieł sztuki niewiele kosztuje…
Zapiski Wiśniaka, wraz z pamiątkowymi zdjęciami Niezgody, świetnie dokumentują barwne i bażancie życie zwariowanej bohemy. Najbardziej spektakularnymi jego przejawami są coroczne happeningi, inicjowane przez artystkę Renatę Wotę, która ogłasza hasła przewodnie do wspólnej zabawy. Na przykład: „Biały dzień", „Kapelusz na głowie", „Flower Power Day" czy „Plastic Fantastic Day". Wtedy zadaniem wszystkich plenerowiczów jest przebranie się wedle własnego pomysłu, ale zgodnie z ideą. W książce mamy okazję zobaczyć 4 wymyślne i zabawne kreacje, w jakich wystąpił nasz doświadczony mistrz scenografii. Brawo, brawo – gratulujemy poczucia humoru!
Niektórzy młodzi awangardyści i progresiści zaliczają rysunki i obrazy Kazimierza Wiśniaka do…współczesnego kiczu. Jednak moim zdaniem jest to wybitny artysta, którego osobny i osobliwy świat stawiam w jednym rzędzie z fenomenem Jerzego Dudy-Gracza czy geniuszem Zdzisława Beksińskiego. Od wielu lat czekałem na porządny album z wielobarwnymi reprodukcjami dorobku sławnego krakowianina, bo różne, ładnie wydane katalogi z wystaw (np. „Malarstwo", Kielce 2008) były tylko namiastką. I wreszcie doczekałem się – książka „Narodziny obrazu" to już rzecz dająca niemal pełną satysfakcję.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Kazimierz Wiśniak, Grażyna Niezgoda „Narodziny obrazu", Galeria Sztuki Współczesnej, Przemyśl 2010, str. 152.
- Stanisław Chyczyński
- "Akant" 2011, nr 2
Stanisław Chyczyński - Dwa w jednym: Wiśniak i Niezgoda
0
0