genowefa Rakszewicz-Chyczyńska pochodzi z Wilna, mieszka w Łomży, jest pisarką publikującą swoje opowiadania i wiersze w różnych periodykach polskich i litewskich. Książka „Złamana lira” stanowi jej debiut wydawniczy. W notce biograficznej czytamy m.in.: „(…) była wychowywana w duchu moralności chrześcijańskiej i w patriotyzmie wolnym od ksenofobii, mimo przebywania w wielojęzycznym i wielokulturowym środowisku, często ze sobą skłóconym. W 1946 r. wyjechała na Ziemie Odzyskane”. I jeszcze jedno: „Pod pseudonimem Ewa Rakszewicz zdobyła niezliczone nagrody na ogólnopolskich konkursach literackich” (tamże). Gwoli formalności dodam, iż wbrew pozorom żadne związki rodzinne nie łączą mnie z autorką. Panią Genowefę namierzyłem przypadkowo, gdy w Internecie poszukiwałem osób, noszących dokładnie moje nazwisko.
„Złamana lira” to realistyczna minipowieść o charakterze wspomnieniowo-obyczajowym i poniekąd dydaktycznym. Akcja toczy się w latach 90-tych ub. wieku, w Supraślu i Białymstoku, zaś odległe reminiscencje związane są głównie z Wilnem, Stargardem i Wrocławiem. Główną bohaterką jest starsza kobieta Anna Sobolewicz, która zapewne bywa alter ego piszącej (wyraźne wątki autobiograficzne). Złamana lira, czyli celowo zniszczone (przez bliską osobę) artystyczne odznaczenie, jest symbolem nieszczęśliwego życia i przerwanej kariery zawodowej Juliusza Smejlisa - utalentowanego organisty, chórmistrza, kompozytora. Był on młodzieńczą, niespełnioną, wielką miłością Sobolewiczowej, która właściwie nigdy nie przestała go kochać (najpierw cierpiąc w nieudanym małżeństwie, a później jako samotna wdowa). Artysta, porzucony przez swą piękną i ukochaną żonę Lilię, popadł w alkoholizm i tragicznie skończył. Opowiadanie seniorki ukazuje smutne, pogmatwane i poplątane losy pary przyjaciół, którzy jednak nie byli sobie przeznaczeni.
Jest w tej symbolizowanej przez złamaną lirę, dramatycznej, przygnębiającej historii wyraźny kontrapunkt (mówiąc językiem muzycznym, pasującym do tematyki utworu). Albowiem optymistyczną przeciwwagę wprowadza iście hollywoodzki happy end: niezwykle udany związek małżeński Dariusza Smejlisa, syna owego nieszczęsnego chórmistrza, z Małgorzatą Maczulis, „przybraną córeczką” pani Anny. Można by powiedzieć - całe szczęście, że wszystko dobrze się kończy! W duchu budującej integracji niemiecko-polsko-litewskiej.
Nie zamierzam streszczać fabuły ani przedstawiać innych ważnych postaci, jakie pojawiają się na kartach książki. Dodam tylko, że nie brakuje w niej odwołań historycznych, zarówno do II wojny światowej, jak i do specyficznych dziejów PLR-u. Szkoda że tak marginalnie został przedstawiony powstańczy zryw wileńskich akowców z lipca 1944 r., przeprowadzony w ramach akcji „Burza”. W sumie są to mało znane wydarzenia, dlatego można je było silniej zaakcentować w formie arcyciekawych «relacji z pierwszej ręki». Bynajmniej, to nie tyle zarzut, co raczej pobożne życzenie.
Książka Rakszewicz-Chyczyńskiej została napisana prostym, oszczędnym językiem - bez jakichkolwiek eksperymentów narracyjnych w stylu ponowoczesnej awangardy. Jako taka ma szansę zdobyć oddanych i wytrwałych czytelników wśród tych, którzy lubią wspomnieniową, tradycyjną, patriotycznie „zakręconą” prozę. Aspirującą do miejsca na półce gdzieś pomiędzy „Dewajtisem” Marii Rodziewiczówny a „Pamiątkami inflanckimi”. Stefana Pastuszewskiego. Ponieważ pisarka z Łomży przepracowała wiele lat w szkolnictwie, musiało to znaleźć istotne odzwierciedlenie w jej twórczości (pomijam aspekt treściowy). Zatem uważny odbiorca może się doszukać tonów mentorskich, pewnych przejawów moralizatorstwa, słabo tłumionych (?) podszeptów wychowawczych. Exemplum: „Dzieci tyranizują matki, które dla świętego spokoju spełniają ich wszystkie zachcianki. A co będzie dalej i do czego to doprowadzi?” (s. 132). Idąc tym tropem można znaleźć inne trzeźwe, mądre, krytyczne uwagi w rodzaju: „Nie wszystkie zmiany w Kościele wychodzą na dobre ludziom!” (s. 137). W pełni zgadzam się z wymową tych cytatów. Jako też z ogólnym przesłaniem książki, że wierność Bogu, Ojczyźnie i rodzinie jest fundamentalnym przejawem ludzkiej, szlachetnej, właściwej postawy. Tylko taki ethos dobrze rokuje na przyszłość. Cieszy, kiedy inni podobnie do nas myślą, a tym bardziej, gdy noszą zbieżne, niezmiernie rzadkie nazwisko.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Genowefa Rakszewicz-Chyczyńska „Złamana lira”, Centrum Edukacji Europejskiej, Toruń 2008, ss. 145