Z wolna koło unosi w przestworza
W ramy oczu upchnięte
Pomniejszone światy
Ludzkie mrowisko
Na końcu spojrzenia
W zapchanych arteriach
Pulsują żywe drobiny
I już spływam do dołu
Przyziemność chwyta zimnymi łapami
Plątanina metalu i kabli
Zamyka w klatce
Po promieniu słońca wzlatuję znów do góry
Ku rozświetlonym światom
W chybotliwej tratwie zawieszam oddech
Niemą prośbą o okruch boskości
w bezczasie nieba