Archiwum

Rafał Jaworski - Kult maryjny: - samokrytyka, ogarnienia, odsłony

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 


Kult maryjny: -  samokrytyka, ogarnienia, odsłony

            W roku 1987, tak rozpocząłem „w ołówku" tekst jednego z moich wierszy:
„Kraj to pomazany palcem jest obłędu/ niedługo tu ogłoszą paruzję Maryji". Dalej było coś, wyrażone niby-hiper-metaforycznie, o Matce, która cierpi, że jej kult przesłania męczeństwo Jej Syna i jednocześnie Syna Boga, że rozmywa – tu i teraz – zbawcze, soteriologiczne, perspektywy chrześcijańskiego Objawienia itd., itp…  Byłem „zaczadzony" nadrzędnymi tezami „kościoła otwartego" emitowanymi w Polsce, ze zbawiennym poślizgiem czasowym, wynikłym z ciemnogrodzkich upodobań osób między Odrą a Bugiem, po II Soborze Watykańskim. Te tezy-pewniki streścił (pod pseudonimem) niejaki „Turian" w wymownym dekalogu nowoczesnego katolika, gdzie stoi m. in.: Obowiązuje cię dialog. Jest to sprawa Twej prawowierności kościelnej. Nie ma wszakże dialogu bez krytyki."  Czyli kto nie krytykuje, oczywiście z intencjami czystymi i troską o Kościół, z mocarnym akcentowaniem, że jest Oblubienicą Chrystusa, stawia się poza ortodoksją. Z drugiej strony, wprost nie wypada, nie przytoczyć wypowiedzi Prymasa Tysiąclecia: „Kto nie jest Maryjny jest sekciarzem". Zwięźle, bez dysertacji teologicznych. Dlatego tenże Prymas miał niskie notowania na Wiślnej w Krakowie. Dziwnie, może dla mnie opatrznościowo „się składa", że piszę ten tekst w okresie wspominania 50-lecia rozpoczęcia XX-to wiecznego Soboru Powszechnego, kiedy Benedykt XVI ogłasza Rok Wiary. Przyznaję się: - mam tę przypadłość pychy, iż ufam, że nie wierzę, ale odczuwam, że wiem. Dotyczy to jedynie sfery dogmatyki, gdzie uważam „dialog" za nieporozumienie, a już domeny praktyki pastoralnej i odniesień społeczno-politycznych są do dyskursu. Swój przypadek przytaczam nie z racji jego wyjątkowości, ale dlatego, że takie „zaczadzenia" osób młodych były w tamtym czasie dość powszechne.
             Sugerowany, przez zaangażowanych w reformę świeckich katolików,  przerost Kultu Maryjnego, ewokowany jako efekt lustra rzeczywistości w zaprzeszłym wierszu, miał przesłaniać głębszy sens konstytuowania się osoby ludzkiej w świetle kerygmatu ponad-żydowskiego Mesjasza. Poprzez chwałę i martyrologię upodmiotowionej państwowości, naród aspirował do miana Chrystusa Narodów. To anachronizm, ale z tego tytułu, część Polaków wiary miała niepłonną nadzieję, że ten Zbiorowy Mesjasz objawi się w aktach Nowej Ewangelizacji dynamicznie organizowanej i propagowanej przez „największego ze Słowian". Dzisiaj „jasno widać", że tym symbolem Chrystusa Narodów to pewnie naród polski potencjalnie i był, ale na stan A.D. 2012 w dominującej części został zneutralizowany ideowo i zliberalizowany. Ponieważ,  jednocześnie być i nie być,  jest stanem bytu logicznie nieuprawnionym, trzeba przychylić się z bólem do konstatacji z wiersza Marka J. Rymkiewicza, że to, co pękło, to już się nie zrośnie. Polska oficjalna, przyjmująca każdy dyktat Zachodu i Wschodu, abdykowała z zaszczytu realizowania priorytetu ponadczasowego  przywództwa duchowego Eurolandu. Wezwania części polityków i celebrytów, aby dla spokoju i materialnego dobra obywateli „zrzec się polskości" są ohydne i serwilistyczne wobec mentalnego nacisku politycznej poprawności, ale i nie budzą silnego sprzeciwu społeczności.
        Wróćmy do kręgu zagadnień maryjnych. Sens moich wersetów, przytoczonych na początku tekstu, łatwo wpisywał się w nurt katolicyzmu postępowego, wręcz przed nim klękał. Wiersz odnalazłem w teczce starych zapisków wiosną 2009  i w akcie złości, że wtedy nic nie rozumiałem, potargałem na strzępy. Ale przecież nie o to chodzi. Zaraz uprzytomniłem sobie, że to akt tchórzostwa. Wiersza nie publikowałem, nie czytałem ani publicznie, ani prywatnie. A jednak to mój tekst i czytając go odnalazłem siebie innego, jakże obcego. Występujące wtedy ograniczenia dostępu do pełnego spectrum wiedzy i poglądów nie mają decydującej racji dla usprawiedliwienia zajęcia postawy  podmiotu bezrozumnego i bezuczuciowego.
          Swe chybienie odpokutowałem. Przemiany pasji zaangażowania w świat zaprowadziły mnie na teren zadośćuczynienia. Twarz Matki Boskiej Częstochowskiej malowałem dwadzieścia razy, zawsze z wielką atencję i miłością. Ponad tysiąc godzin, które spędziłem przy sztalugach, aby twarz piętnastoletniej Matki Boga wydobyć spod nawarstwień nagaru czasu i świec, osiadłych na ikonie, to był czas specyficznej modlitwy, tężejącej uwagi. O Królowej Polski tak pisze protestancki pastor: „ Jest bolesną Madonną bez słowa godzącą się na swój los. Patrząc na nią prawie się czuje jak miecz boleści przeszywa jej serce. Cięte szablą – jak podaje legenda - rany na policzku Maryi nie są przypadkowe. Czy zadali je Tatarzy, czy husyci, czy pijana szlachta, pozostaje kwestią sporną – mają znaczenie symboliczne, uzmysławiając niemą boleść Maryi z powodu złych czynów chrześcijan. Można oczywiście mówić o przesadnym okazywaniu Jej czci, ale należy zwrócić uwagę na intencję jaka towarzyszy tej żarliwej adoracji. Pielgrzymi zatopieni w modlitwie padają przed Ikoną na kolana, a nawet rzucają się na ziemię, i podnoszą ku Niej błagalne spojrzenia. Modlący się często wpadają w ekstazę; ich płacz i westchnienia, prośby i ślubowania opromienia tu dziwne światło. Ona zaś spogląda na nich w milczeniu. Jakaś uroczysta moc emanuje z tego Obrazu, a okazywana mu religijna cześć, świadczy o wzruszającej ufności. Nie tylko matczyna wymowa tej Ikony ściąga tu zewsząd pobożny lud, naród polski rozpoznaje w pełnym boleści Obliczu Czarnej Madonny także swe własne cierpienia, i tak ludzka boleść łączy się z Boską. (…) Kiedy w XVII w. wojska  szwedzkie  wkroczyły na ziemie polskie, zdołał im stawić czoła jedynie klasztor, który dał schronienie tej Ikonie. Również po kolejnych rozbiorach Polski Obraz ten był ostoją narodowej jedności Polaków, którzy zewsząd do niego przybywali. Posiadanie takiej świętości ma ogromne znaczenie dla narodu. Jeśli ktoś w swej zuchwałości chciałby ją zniszczyć, cóż mógłby zaproponować zamiast niej? W XX wieku Kościół oficjalnie ogłosił Czarną Madonnę Królową Polski – Jesteśmy ludem Matki Boskiej. Cóż za niezwykłe wydarzenie!
         Oczywiście, odwzorowywałem, starając się nadać wyrazowi twarzy treść, o którą aktualnie mi chodziło, również inne typy wizerunków Teothokos: czule zatroskanej „Eleusy", hieratycznej „Hodegetrii", bizantyjskiej „Blacherniotissy", czy samotnej „Hagiosoritissy". Każda z tych twarzy ma nieco inny odcień znaczenia, przenosi inne konteksty historii zbawienia. Moje ekspiacyjne pasje nawiązują też do gotyckiego malarstwa tablicowego Małopolski. Ktoś się przed nimi modli, są dla Kogoś impulsem do kontemplacji rzeczy pierwszych. To zaszczyt, ale i ciężar trudny do zniesienia, kiedy uznaje się, w aktach pokuty, własną małość i upadek!
    Powiedzmy jednak, że częstokroć te pasje są niezrozumiałe, chybiają w gusta ogółu, szczególnie tego, który jest „młody, wykształcony z dużych miast". Taki przypadek opisałem wierszem:

    Dialog kultur

Do moich sztalug
podszedł młody człowiek.
Zaglądnął radośnie przez ramię
i stwierdził: Maryjkę malujesz...

Zabiło serce i odpowiedziałem;
Nie, to Najświętsza Maria Panna, Theotokos –
Matka Boga, nieomal taka jaką na Blachernach
czcili bizantyjscy Grecy. Już sam układ
jej głowy i dłoni jest esencją świętości.
Być może bluźnisz.

Zasmucił się reprymendą.  Na kościele pisze:
Bóg kocha Ciebie, a miłość bariery znosi.

Chrystus Zbawiciel, Duch Święty,
– ciągnąłem kładąc warstwę farby –
nawet twój Anioł Stróż nie są kumplami.

A także od najmniejszego ze zbawionych
dzieli nas przestrzeń większa,
bardziej tajemnicza i męcząca
niż niewyobrażalna
przepaść Pascala

        „Maryjność" była w mym dziecięcym środowisku oczywista. Nikt oczywiście tego terminu w małomiasteczkowym środowisku nie używał jako dodatkowego dookreślenia wertykalności swej wiary. Tym terminem posługiwała się, zapewne nieco ironicznie, „elita intelektu". Pamiętam majowy ołtarzyk, pełen niebieskich i białych, pełnych bzów, który co roku gościł obok łóżek rodziców – nota bene – łóżek sprowadzonych do małopolskiego Sławkowa z poniemieckiej Trzcianki lubuskiej jako ekwiwalent za straty na Kresach, a także uposażenie młodego małżeństwa przez komunistyczny dyktat.  Na deskach wezgłowia tych zespolonych łóżek nie omieszkałem – po lat dziesięcioleciach - popełnić jakiejś ikony. Historia się zamyka, zapętla w mistycznym kręgu. Uczestniczą w niej rzeczy, ale nie rzeczy paździerz. Prawdziwa rzecz przenosi świętość, do świętości unosi.
W latach osiemdziesiątych (a i teraz) „katolicy postępowi" walczyli z tytułem Maryi jako Królowej akcentując Jej pokorę i skromność. Twierdzono, że tylko taki aspekt życia Matki Boga jest autentycznie biblijny. To jednak jest rozminięcie się z prawdą, mówiąc językiem dyplomatycznym, bo zacytujmy: „Potem wielki znak ukazał się na niebie; Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na głowie jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu. A jest brzemienna. I wola ciepiąc bóle rodzenia i męki  rodzenia" (Ap 12, 1-2). „Postępowcy" czytali Pismo selektywnie, czyli po marksowsku z założoną tezą. Trzeba też nienowocześnie (po trydencku)  przyznać, że prostolinijne, rozumienie Pisma Świętego może prowadzić do „błędów i wypatrzeń" indywidualnej wiary.
Ale czytając najbardziej prostacko, bezrefleksyjnie, bez światła dokonań totalnej egzegezy, cud w Kanie Galilejskiej nie mógł być pierwszym cudem Jezusa. Bo i skąd Matka wiedziała, że jest zdolny do cudu? I skąd już wtedy  miał uczniów? Bez dania „prywatnego" sygnału swej „nadzwyczajności"!? Dlatego odpowiedź Jezusa: „Czego żądasz ode mnie, Niewiasto?  Jeszcze nie nadeszła moja godzina" można swobodnie traktować jako przyganę, wyrzut, że Matka chce wykorzystać Jego moc w czasie nieodpowiednim i może nieadekwatnie do sytuacji. Apodyktyczność Matki jest dość oczywista, mimo odmowy Syna mówi do sług: „Zróbcie cokolwiek wam powie". Jezus użył w odpowiedzi, dość nieeleganckiego zwrotu: „Niewiasto", ale posłusznie wykonuje pierwszy publiczny akt cudu w sprawie wydawałoby się luźno wpisującej się w ekonomię zbawienia. Dlaczego przedmiotem było wino i woda?  W świetle naszej nowomowy można by powiedzieć, że to „marketingowa" zagrywka pod weselny lud, osłodzenie cierpienia dionizyjskim kontekstem? A więc jeśli wstawiennictwo Matki, w świetle tej ewangelicznej sceny, jest skuteczne, to czemuż nie miałoby działać po Wniebowstąpieniu Jezusa i Wniebowzięciu Maryji? Dlaczego trzeba nam z tego dumnego wstawiennictwa, jeśli nie rezygnować, to przynajmniej degradować jego rangę? Z tej nowotestamentowej sceny należy wyczytać refleksję praktyczną dla chrześcijan: - poprzez wstawiennictwo Matki można na Chrystusie wymusić oczekiwane łaski nawet gdy Jego pierwsza reakcja będzie na nie, a nawet gdy wtórna też będzie negatywna.  A może iść dalej i wywieść koncepcję dwóch natur Maryi: - Królowej i służebnicy? A jednocześnie przyjąć, że Jej osoba (persona) jest jednością, wyrazem człowieczej unii hipostatycznej. Trzeba też przyjąć zastrzeżenie, że natury te są namaszczone świętym wybraństwem. Albo inaczej: - jest Królową, bo jest służebnicą. Dlatego, że jest służebnicą, króluje w naszych sercach. Może nie należy mnożyć natur w osobie na wzór Zbawiciela.
Muszę też przytoczyć pewne realne konotacje, aby nie być posądzonym o fałsz przemilczeń spraw niewygodnych, tj. że Jezus, w oparciu o najstarszą Ewangelię synoptyczną Św. Marka, rozpoczął swą działalność bez zrozumienia i akceptacji swojej rodziny (potwierdza to też  J 7,5); na tej podstawie egzegeci protestanccy i niektórzy katoliccy uważają Marka Ewangelistę za przedstawiającego negatywny obraz Maryi"  Ale przecież do prawdziwej rodziny Jezusa należą pełniący wolę Ojca. Wszystkie Objawienia współczesne były objawieniami maryjnymi (La Salette, Lourds, Fatima), a nie chrystologicznymi. Z tego faktu łatwo wyciągnąć wniosek, że Bóg wskazał Maryję jako Pośredniczkę. Idąc dalej można wyciągnąć daleko idący wniosek, że teorie emanacji Plotyna są uprawnione jako szablon do budowy chrześcijańskiej hierarchii bytów.
    Po Soborze Watykańskim nastąpiły kontrowersje co do właściwej drogi duchowej: - czy „przez Maryję do Jezusa", czy „przez Jezusa do Maryi"? Naturalnie, do bytu wyższego idzie się przez byt niższy, tak jak do głównego wierzchołka masywu idzie się przez szereg wzgórz mniejszych, a jednak to one wynoszą idącego wyżej i wyżej. W tych odwróceniach zasadności drogi może i tkwiła zachęta ekumeniczna; przypodobanie się protestantom.
Na marginesie odniesień do kultu maryjnego muszę stwierdzić, że proces kształtowania się dogmatów, doktryny wiary, filozofii chrześcijan a i praktyki wyznawczo-liturgicznej i sakramentalnej, w okresie II –VII wieku  tworzy najbardziej fascynujący w dziejach tygiel ścierania się ludzkiej myśli i ludzkich koncepcji w świetle Objawienia. W tym procesie brała udział cała społeczność wiernych, aż niektórzy z Ojców Kapadockich buntowali się, że „przekupki na targowisku rozstrzygają o współistnieniu, czy relacjach Osób w Trójcy Świętej" (cytuję z pamięci). Świadczy to o niezwykle autentycznych retorsjach dogmatycznych w tamtych czasach. Jak to się ma do współczesnej demokracji-mediokracji, gdzie jedynymi sprawami wzbudzającymi emocje powszechne, odnoszące się do metafizyki-aksjologii, są sprawy aborcji, zapłodnienia pozaustrojowego i „małżeństw" homoseksualistów, czyli zagadnień, które w świetle wiary chrześcijańskiej są nie do dyskusji.
Problemy mariologiczne w heroiczno-konstytutywnej epoce kształtowania się Kościoła były niezmiernie żywe: dotyczyły kolejno problemów: „Maria Virgine" (Maria jako dziewica przed, w czasie i po urodzeniu Jezusa), „Eva-Maria typus Ecclesiae" (Maria Eva, Ecclesia Mater, Maria Ecclesia), „Maria Teothokos" (Maria Matka Boga).
 Rozwinę bardzo esencjonalnie zakresy tych  problemów, aby stare spory i ich rozwiązanie rzuciły światło na nasze współczesne dywagacje, tendencje rozwoju kultu i jego kasacje.  
Apokryf  „Protoewangelia Jakuba" z poł II wieku został napisany w obronie Maryi przed herezjarchą Celsusem,  który głosił że Jezus został zrodzony z cudzołóstwa, a jego narodziny nastąpiły w ukryciu. Broni dziewictwa i przytoczeniem faktów dowodzi dziewictwa Maryi ante partum, in partu et post partum (przed w czasie i po porodzie). Był czytany w kościołach aż do wydania dekretu przez papieża Gelazego (492 – 496) zakazującego jego propagowanie. Trzeba też na apokryfy spojrzeć z innej perspektywy, bardziej ciepło, nie tylko jak na świadectwa błędnej drogi. Te źródła zawierają jakieś prawdy, choćby faktograficzne. Z nich znamy wiele ważnych szczegółów, choćby tak prostych jak imiona rodziców Maryi: Anna i Joachim. Nie ma ich w Ewangeliach kanonicznych, a Kościół przyjmuje je jako prawdę.
Wcześnie pojawia się paralela Ewa-Maria. W „Dialogu z Tyfonem" św. Justyn Męczennik przeciwstawia Maryję Ewie, która posłuchała węża i zrodziła śmierć. Dziewica Maryja zawierzyła archaniołowi i dlatego stała się matką zwycięzcy śmierci.
W pierwszych wiekach po Chrystusie starły się, bardzo to skrótowo i dość zgrubnie ujmując, trzy główne tendencje doktrynalne.
W herezji Ariusza Jezus jest tylko doskonałym wzorem (głównym oponentem apologetą prawowierności był św. Atanazy Wielki), więc też także i Jego Matka  była pozbawiona bezpośrednich konotacji wstawienniczo-soteriologicznych. Ale też trzeba przytoczyć, dla podstawowej uczciwości w polemice, ariańskie uzasadnienie: „Wyznajemy jedynego Boga, jedynego niezrodzonego, jedynego wiecznego, jedynego, który jest bez początku i jest jedynym prawdziwym Bogiem".
Nestoriusz (383-451 r.), patriarcha Konstantynopola, odmawiał Maryi tytułu Theotokos,  uważał, że przysługuje Jej jedynie tytuł „Christotokos" (Matka Chrystusa), Stanowisko to wywołało wielki zamęt wśród wiernych, kolejny wybuch gwałtownych sporów chrystologicznych, zamieszki na ulicach i w bazylice.  Zostało potępione przez Sobów Efeski 431 r. Najaktywniej stanowisko nestorian zwalczał Św. Cyryl Aleksandryjski: „(…) Dziewica, jeśli jest Rodzicielką Chrystusa, to jest i Bogurodzicą. Skoro nie można pomyśleć o namaszczeniu przed zjednoczeniem, to Dziewica, jeśli jest Rodzicielką Chrystusa, bo w niej odbyło się zjednoczenie, nie zrodziła – jak oni mówią – zwyczajnego człowieka, lecz człowieka zjednoczonego ze Słowem i dlatego słusznie należy Ją zwać  Bogarodzicą…"  Należy też przytoczyć mocno uzasadnioną opinię, że pierwotnym „błędem (Nestoriusza) było podchodzenie do chrystologii od strony dwoistości natur zamiast podejść od strony jedności osoby".  
Z walki z tymi błędnymi koncepcjami wynikło zdefiniowanie powszechne i teologiczne persony Maryi jako Bogurodzicy.  Wynikało ono z faktu, że z wielką determinacją podkreślano jedność podmiotu, czyli osoby w Chrystusie, który jest jednocześnie Bogiem i człowiekiem. Chrystus nie jest „ubóstwionym człowiekiem". Grzegorz z Nazjanzu akcentuje, że nie jest ON kimś innym z racji swego Bóstwa, a innym z racji człowieczeństwa, czyli jak twierdzi św. Ambroży – jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem.
    Wróćmy do czasów współczesnych. Często trudno nam rozumieć te przeszłe agony. Zresztą ich poziom intelektualny i dowodowy  jest wyższy niż współczesne traktaty teologiczne, które częstokroć schlebiają ludzkiej ułomności. Natomiast aby lepiej opisać aurę czasów wdrażania nauki Vaticanum Secundum można  przytoczyć zapiski Rogera Schulza przeora Taize z dnia 27 lutego 1969 : - „W zaświatach zadziwi nas, gdy spotkamy się z tymi, którzy nie znając Chrystusa, żyli Nim, sami o tym nie wiedząc." Jest to charakterystyczna wskazówka. Uczynki ze świadomej wiary nie są decydujące, ważna jest wewnętrzna formacja intencji. Formalizm jest przeszkodą. Uczynki z pobożności mogą być nawet szkodliwe, bo u niewierzących budzą sprzeciw i pogardę wobec „uzurpacji" bycia w prawdzie. Trzeba być delikatnym jak to tylko możliwe. Anonimowe chrześcijaństwo rodem z Karla Rahnera, miało swoich fanów i niezłe lobby. Twierdzenie brata Rogera nie zostawia cienia wątpliwości. Jest apodyktyczne. Brat Roger nie podał dowodowego źródła przedmiotowego stwierdzenia.  Tzn. czy przeżył taką wizję mistyczną, czy podsunął mu je anioł, a może złudzenie oczekiwanego intencjonalnie nad-dobra?
 Wróćmy do spraw polskich, do opieki Matki,  ale również Matki jako współuczestniczki losów zbiorowości. W Swych wizerunkach współcierpiała z narodem, w martyrologii oddanego i poddanego sobie ludu zajmuje centralne miejsce.

    *   *   *
Matka Boska Kresów
uciekała do Krakowa, Wrocławia, do Skomielnej Czarnej,
Lublina. Uciekały Matki z Sokala, Lwowa, Kochawiny,
z Żółkwi. Wieziono je na Zachód -
w nieznane, z bólem i niezrozumiałą skargą.
Nie czekała Ją chwała tronów:
- tylko wierność narodu
ocierała łzy.

W Gliwicach, w kościele „polskich Ormian",
wsłuchuję się w śpiew prastarego obrzędu.
Przodkom tego rytu Nowinę Chrystusa
przynieśli Bartłomiej i Juda, apostołowie Armenii.
Jednego obdarto ze skóry,
drugiego z bratem Szymonem
zamęczono w piaskach dzisiejszego Iraku.

Msza nie różni się od łacińskiej
Jan Paweł II  spogląda z ram reprodukcji.

Króluje tu Matka Boska Łysiecka.
Przed sowiecką butą zbiegła spod Stanisławowa.
Nie chciała być eksponatem w muzeum zabobonu.
Srogo doświadczona, pełna łask. Jej korny i wota
łupili rosyjscy żołnierze i polscy złodzieje.

Usta ma lekko wykrzywione,
jakby grymas niesmaku historii nie pozwalał
na pełnię macierzyńskiej słodyczy.
Oczy patrzą w bok, w zimną nieskończoność.
Pewnie widzą kobiety, dzieci, starców, którzy zostali
na wieki w białych krematoriach Sybiru.

Pośredniczko nasza, Pocieszycielko!
sprowadź ich na zapiecki Pana,
gdzie spiżarnie w jadło obfite, alkowy pełne strojów,
rodziny, których nie rozdarł
gwałt śmierci
    
16 styczeń 2005

       Sprawy idei i bólu z rzadka interesują poetów i krytyków  XXI-wieku. Treść utworów ma być "nietreściwa" a jedynie forma jest wyróżnikiem wypowiedzi.  A może chodzi tylko o to, aby dobrze napisali o nich w „opiniotwórczych pismach" ludzie częstokroć niegodni kreowania trendów z racji zaszłości swych życiorysów?
    Dlatego opieka Maryi, Królowej Polski, jest zbawienna… i… miejmy nadzieję, że trwa. „Dziś ideałem Polaka ma być człowiek osobistego interesu i rodzaj "eurovolksdeutscha", który nienawidzi Ojczyzny, a kocha Europę i kraje bogatsze."  
Wędrując wokół tematu przewodniego, natrafiłem na tekst najstarszego „maryjnego" „papirusu Rylandsa" z roku 470 po Chr. Jakże to brzmi prosto i ufnie:
    „Pod Twoje/ miłosierdzie / uciekamy się/ Bogarodzico (Theotokos).
Naszych próśb nie pomijaj w potrzebie/ ale od niebezpieczeństwa/ wybaw nas/  jedyna święta/ Ty Błogosławiona"

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.