Zostawiłem sobie ten tom na wakacje. Kiedy po kilku dniach „odpoczywania” zapragnę czytać i pisać. Z jakąś nową mocą i nową świeżością.
Rzuciłem bowiem wcześniej okiem na zbiór wierszy Artura Tomaszewskiego Przerwana lekcja i po pobieżnej i chaotycznej lekturze stwierdziłem, że to jest to, że to chce się czytać i na tym medytować.
Tom opatrzony jest dedykacją Pamięci mojej mamy, a więc pełen jest wierszy jej poświęconych, a raczej zainspirowanych, jej przebrzmiałym już istnieniem. Podmiot liryczny przyznaje się, że nie zdążył matce powiedzieć, co miał powiedzieć, że zrozumiał ją tak późno. A ona była przecież genialna, potrafiła wszystko wytłumaczyć, zrozumieć niezrozumiałe (s. 9). Śmierć dotknęła też ojca, z którym toczył spory, choćby tylko o możliwość liczenia liczb i skakania na palcach (s. 66). Śmierć jest w codzienności i we mnie (wczoraj umarłem po raz pierwszy, s. 11), umarli są cudowni, bowiem obojętne są im pory roku (s. 7).
Poeta, niczym mędrzec, spokojnie, bez przedwczesnych wybuchów emocji obserwuje ludzkie życie i, nie bez zdziwienia a zarazem zachwycenia, konstatuje wierszem:
XXX
umarła moja mama
umarli jej rodzice
umarł mój tata i jego ojciec
nie ma już Zdzicha Jolki
i wielu innych
a miejsca które odwiedzam
ciągle pełne są szczęśliwych ludzi
wydaje się ze jest ich coraz więcej (s. 36)
Tematem – obsesją wielu wierszy A. Tomaszewskiego jest więc przemijanie, a konkretnie starzenie się, odchodzenie. Bolesny i nostalgiczny zarazem jest wiersz Ostatnia baza, o alpiniście i długodystansowym biegaczu, który dzisiaj czas spędza przed ekranem okna w kapciach i szlafroku podłączony do aparatury odmierzającej porcje tlenu. Jest to jego ostatnia baza przed atakiem na szczyt w chmurach (s. 41).
poeta jest empatyczny, współczujący ofiarom przemijania w tym także sobie. Podmiot liryczny nie jest jednak katastrofistą, wręcz przeciwnie – pławi się w zgrzebnym eudajmonizmie, bowiem lubi te niespieszne codzienne rytuały, picie kawy na balkonie, obiad w Grubej Rybie, wino do kolacji (s. 12).
A jednak wyprawy międzygalaktyczne poety są coraz krótsze, ograniczają się ostatnio do spaceru między kuchnią a balkonem (s. 25).
Nie wiem, jak Artur Tomaszewski, pisze wiersze, w jakich warunkach i w jakim stylu, czy rzeczywiście – jak pisze – lubi te niespieszne codzienne rytuały, picie kawy na balkonie i wino po kolacji, ale po lekturze tych wierszy widzę mędrca, którego wypowiedzi są ostateczne. Treścią ich (zbiór wierszy Przerwana lekcja) jest przemijanie, ciąg pokoleń, wreszcie życie. Które trwa i poezja, która wyjaśnia prawie wszystko. Istotą jest rozumny dystans, pogodzenie się z tym, co było, jest i będzie.
Ostatni wiersz, o śmierci przecież, już nie przeraża, gdy uważnie wczytamy się w jeden z poprzednich:
od wielu tygodni
otrzymuję listy z pogróżkami
chciałem o tym komuś powiedzieć
ale boję się zbyt osobistych pytań
dlatego nie otwieram drzwi
udaję że mnie nie ma
nie odbieram telefonów
w pracy powiedziałem że wyjeżdżam
nie wiem jak długo to jeszcze potrwa
listonosz od jakiegoś czasu
patrzy na mnie podejrzliwie
uśmiecha się uprzejmie
rozpoznając na kopercie
charakter pisma
Interesująca jest ars poetica, czyli koncepcja poezji, autora Sprzedawcy dymu. Jest ona pełna wiary, w poezję, która wszystko wyjaśnia (s. 51), choć wciąż pisze się ten sam wiersz a białą kartkę zapełnia się słowami których się nie rozumie (s. 56).
A wiec poezja to inny świat, inny język, metafizyka. Poezja to także ciągłe rozpoczynanie wiersza, przerwanego w pół słowa, to pozostawianie po sobie „niedokończonego” (s. 59). Poezja to tylko przypadkowe dźwięki włożone w litanię słów, poezja jest wszędzie (s. 21). Poezja przychodzi jak uliczny opryszek bez pukania, z buciorami w sam środek snu, siada w fotelu, zakłada nogę na nogę, pije nie swoją kawę, pali papierosa, jeszcze przed chwilą nieznana teraz znajoma przyjaciółka przed którą już się nie ucieknie (s. 67).
Czyż nie piękne to i mądre, czyż nie prawdziwe, kochani poeci?
--------------------------------------
Artur Tomaszewski, Przerwana lekcja, Pelplin 2022, Wydawnictwo Bernardinum, ss. 72