Kim jest Leszek Kozik z Jastrzębi koło Lanckorony? To homo novus w najnowszej literaturze polskiej, „człowiek – śmieć, istniejący z głębi iluminacji cieni” – jak sam przekornie mówi o sobie. Tak naprawdę – niedoszły ksiądz (kilka lat w krakowskim WSD), absolwent religioznawstwa (UJ), obecnie jeden z długiego szeregu bezrobotnych w naszym kraju. Wielki miłośnik literatury, twórca kilku eksperymentalnych powieści, które – pozostając w maszynopisie – czekają na wydawcę. Kilkanaście lat temu całkowicie zrezygnował z zarobkowania, wybrał egzystencję na najniższym poziomie socjalnym, bez reszty oddając się pisaniu dzieł, którymi chciał zadziwić świat.
Stosunkowo niedawno ukazała się pierwsza jego powieść pod mocnym i wielce intrygującym tytułem „Pasja według chama galicyjskiego”, napisana jeszcze na początku lat 90. ub. wieku. Warto to zaakcentować, gdyż świata w niej przedstawionego już nie ma; życie na prowincji w ciągu dwóch dekad zdążyło się istotnie zmienić, mentalność młodych pokoleń uległa daleko idącej ewolucji, obecnie niewiele mając wspólnego z „polską parafiańszczyzną galicyjską” (s. 113), którą tak barwnie, plastycznie, po mistrzowsku opisuje Kozik. Akcja książki toczy się w latach 70. i 80. XX stulecia, sięgając retrospektywnymi korzeniami do okresów wcześniejszych, do początków budowy socjalizmu, do II wojny światowej, a nawet – głębiej w mroki dziejów. Egzegeci tej trudnej, skondensowanej prozy, powiedzmy „kozikolodzy”, łatwo będą mogli ustalić, że pierwszym – może najważniejszym? – miejscem akcji jest Ziemia Lanckorońska, chociaż już tzw. przeciętny odbiorca, często nerwowy i nieuważny, może mieć z tym zasadniczy problem. Albowiem sam nadawca bynajmniej tego nie ułatwia, jakby celowo zaszyfrowując tożsamość ziemi, na której upłynęły mu dzieciństwo i wczesna młodość (dopiero na s. 155 dowiadujemy się, że tejże miejscowości należy szukać w powiecie wadowickim, a miano Lanckoroński pada tylko w finale). Poniekąd wynika to z „peryfrastycznego” stylu narracji, tak charakterystycznego dla prozy Leszka Kozika. Na przykład zwykłe przepocone włosy są tutaj nazwane w sposób niezwykły: „słonowodnym włosiem czaszek na porywistym wietrze” (s. 225).
Właśnie to narracyjne wyrafinowanie, momentami przechodzące w nieokiełzane, emfatyczne krasomówstwo, generuje niezbywalne pytanie o estetyczne praźródła, o kulturowy kontekst, o początki pisarskich preferencji i zauroczeń geniusza z Jastrzębi. Wydaje się, że w młodości ogromne wrażenie na Koziku zrobiła napuszona proza Brunona Schulza, nadto potoczyste i wielobarwne gawędziarstwo Tadeusza Nowaka, może nawet bliższe galicyjskiemu młodzieńcowi z racji swojskości i plebejskości. „Pasja…” może także kojarzyć się bezpośrednio z „Chłopami” Reymonta, po części od strony leksykalnej, a po części – naturalistycznej optyki fundamentalnych relacji międzyludzkich i międzypokoleniowych. Ale jeszcze mocniej ten wybitnie postmodernistyczny utwór, zrodzony przez wiejskiego kontestatora i wolnomyśliciela, przywołuje na myśl prozę iberoamerykańską, arcydzieła realizmu magicznego od „Powszechnej historii nikczemności” Borgesa po „Jesień patriarchy” Marqueza. Niewątpliwie wrażliwy na czar słowa jastrzębianin zachłysnął się przebogatą frazeologią i tasiemcowymi lokucjami latynoamerykańskich mistrzów, mając jeszcze w pamięci pogłosy wyjątkowej piękności stylu naszego Schulza. I postanowił… zdystansować ich swoją kreatywnością w zakresie mnożenia poetyckich wyrażeń, barokowo poskręcanych zdań, manierycznie wydłużonych i wyszukanych opisów. Dla kontrastu podam jeden z nielicznych, krótki i subtelnie liryczny równoważnik zdania: „Tchnienie złota i kwiatów” (s. 7). Bardziej typowe są tutaj wielokrotnie złożone, przesadnie rozbudowane zdania, które zaczynają się na początku jednej strony, a (niekiedy) kończą w połowie drugiej. Pod tym względem Leszek Kozik bardziej przypomina ucznia Marcela Prousta niż Jamesa Joyce’a. Zatem można powiedzieć, że wypracował sobie swoistą „mowę języczną” (s. 15), która desygnuje go do ekskluzywnego grona największych słowiarzy, do elitarnego szeregu najbieglejszych wirtuozów słowa. Podkreślam to ze szczególnym naciskiem, gdyż aspekt formalno-lingwistyczny zdaje się być w „Pasji…” najbardziej ważką stroną całego przedsięwzięcia. Inaczej mówiąc, gdyby autorowi chodziło przede wszystkim o przekaz ideowy, o arcyważny bagaż refleksyjno-heurystyczny, zapewne wybrałby klarowniejszą i komunikatywniejszą szatę zewnętrzną.
Fabuła powieści została zredukowana do niezbędnego minimum (obejmuje dorastanie głównego bohatera, okres służby wojskowej i pobyt w seminarium duchownym), stąd jej zaskakująca rudymentarność oraz ewidentna fragmentaryczność. Przy czym poszczególne segmenty wątków fabularnych nie stanowią klasycznego łańcucha przyczynowo-skutkowego, lecz składają się w dosyć luźną, swobodnie skomponowaną mozaikę. Powstaje supozycja, że wiele motywów składowych dałoby się wzajemnie pozamieniać bez rażącego uszczerbku dla całokształtu dzieła. Pod tym względem „Pasja…” trochę przypomina wzorcową powieść Cortazara „Gra w klasy”, którą można czytać na różne sposoby. Jakby analogicznie do realizmu magicznego, pryncypalnym czynnikiem determinującym wizję świata przedstawionego jest u Kozika jego wprost rozbuchana, pozornie wszechpotężna wyobraźnia. W swoich niebywale odważnych, wręcz zuchwałych poruszeniach i posunięciach, odwołuje się ona do lokalnych tradycji, do ludowych mitów i legend, które okazują się żywotniejsze od religijnej indoktrynacji czy oświeceniowego misjonarstwa. Ba, sam autor, na użytek swego ekscentrycznego opus magnum, kreuje mit zbuntowanego chama galicyjskiego (potomka pradawnych chamów pańszczyźnianych), głodnego wiedzy o świecie, odpornego na wszelakie ideo-manipulacje i rozmiłowanego w niczym nieograniczonej wolności osobistej. Ponieważ geograficzna lokalizacja jest tu mało ważna, przypadkowa i niekonieczna, mit zdrowego, trzeźwo myślącego, ale też głęboko nieszczęśliwego „człowieka z gór” nabiera rangi uniwersalnej i atemporalnej. Poprzez ten odświeżony i zmodyfikowany archetyp, Kozik narzuca czytelnikowi bardzo specyficzną optykę spraw arcyważnych i arcytrudnych do ultymatywnego rozstrzygnięcia.
Słowo „pasja” ma wiele znaczeń, może oznaczać (1) silne zamiłowanie do czegoś, przedmiot czyjejś namiętności; (2) nagłą furię, nieposkromiony gniew; (3) wielkopostne misterium męki Pańskiej, drogę krzyżową. Wszystkie te konotacje łączą się, mniej lub bardziej bezpośrednio, z tytułem powieści. Wielkim zamiłowaniem głównego bohatera jawi się walka już to z wszelkimi idolami w znaczeniu Francisa Bacona, już to z jakimkolwiek zniewoleniem mentalnym czy fizycznym. Zatem bezkompromisowy cham galicyjski jest rzecznikiem i bojownikiem „wielkiej wolności na mocy praw narodzin” (s. 438), poza domeną jakiejkolwiek ideologii (vel religii). A ponieważ spotykają go różne niepożądane „przygody” życiowe – więc przymusowa służba wojskowa, rygory seminarium duchownego, dojmująca samotność wśród innych etc. – jego wędrówka przez meandry teraźniejszości przedzierzga się niemal w osobistą via dolorosa, prowadzącą ku nieuchronnej golgocie. Obsesja śmierci nieustannie towarzyszy zdezorientowanemu w chaosie myśli, zagubionemu w labiryncie idei, staromodnych aspiracji i nowoczesnych ambitendencji – nieszczęśnikowi.
Leszek Kozik jest pesymistą, a galicyjski bohater „Pasji…” stanowi jego alter ego. Pesymizm może mieć różne oblicza, od umiarkowanego, dostojnego, heroicznego, po oblicze posępne i przytłaczające. Źródłem pesymizmu może być np. odkrycie, że – jak to mówią – starość nie udała się Panu Bogu (vide: Jose Donoso „Plugawy ptak nocy”). Radykalny pesymizm Kozika jest diagnozą totalną, a jej deprymującym przejawem – świadoma trywializacja wszystkiego, od przyziemnych popędów do niebotycznych uczuć. Wiarę redukuje do atawistycznej zabobonności, miłość do gry prymitywnych instynktów, pokorę do wymuszonego posłuszeństwa, a bohaterstwo do podejrzanej pychy. Oto np. czytamy: „Życie jest żądzą lubieżnych warchołów, którzy w sapiących dyszkantach uwielbiających słów dokonują ohydy przytykania warg do kobiecego sromu, życie jest męskim chamstwem rojącym o ździrach z lutniami, którym wysmykuje się łonowe owłosienie spod złotych majtek nad piersiami o smaku innym niż mają ścierki do garnków” (s. 32). Osobliwa percepcja wielowymiarowego żywiołu… L. Kozik postrzega rzeczywistość jakby przez felerny, nieszlachetny pryzmat, który groteskowo deformuje wybrane obiekty (np. „udomowione kobiety”, s. 49), zaś inne pokazuje w korzystniejszym świetle (np. „dzikie baby o falujących włosach”, czytaj – ladacznice; por. s. 226). W ten sposób potrafi wszystko „sprowadzić do parteru”, mówiąc kolokwialnie. Autor to potencjalny nihilista, dla którego nie istnieje żadna świętość. Uwaga! – za wyjątkiem samej literatury, wolności lub prawdy. Kozik wierzy w sens uprawiania literatury, a więc nihilistą nie jest.
„Pasja według chama galicyjskiego” to wielka nietypowa epopeja, w której pisarzowi udało się zmieścić i zamknąć (więc podsumować) bezpowrotnie minioną legendarną Galicję, czyli „świat jeszcze jakby pańszczyźniano-katolicki” (s. 133). Powieść doczekała się nominacji do Nagrody Angelusa i ulokowała (samym faktem zaistnienia) swego twórcę gdzieś pomiędzy Wiesławem Myśliwskim, Jerzym Pilchem, Andrzejem Stasiukiem, a Olgą Tokarczuk. Stanowi niełatwą lekturę, adresowaną do autentycznych entuzjastów kultury ponowoczesnej. Te długie, splątane, quasi-homeryckie zdania, suto faszerowane śmiałymi metaforami lub siarczystymi wulgaryzmami, zapamiętam jako przejmujący „krzyk wyobraźni” (s. 149), jako wręcz niekończącą się „pieśń mrocznego nadmiaru” (s. 425), jako „świętą nowinę człowieczego bluźnierstwa” (s. 121).
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Leszek Kozik „Pasja według chama galicyjskiego”, wydawnictwo MINIATURA, Kraków 2012, ss. 447
- Stanisław Chyczyński
- "Akant" 2013, nr 12
Stanisław Chyczyński - Zbuntowany cham galicyjski
0
0