„- Jeż poszedł do Bozi.
- Nie! – zdecydowanie zaprzeczył Maluch. – Leżał pod ścianą". (Groźny pies, s. 81)
Myśli krążą swobodnie po orbicie, aż prawem przyciągania znajdą właściwą czasoprzestrzeń i narodzą się materią. Człowiek nie zdaje sobie na co dzień sprawy z ich mocy oraz wpływu na swój los, który tak naprawdę kształtuje sam w większym stopniu.
Stefan Pastuszewski napisał cykl wierszy w 1994 roku, których adresatem jest przyjaciel Sebastian, notabene wtedy nieistniejący. Nieistniejący w sensie fizycznym, ale żyjący w poetyckim łonie, w metafizycznym poczuciu, że ktoś jest, w pragnieniach, by był… Zadziałało tu prawo przyciągania obecne w wielu systemach filozoficznych. By tak dostać jeszcze jedną szansę na powrót do dzieciństwa, tak żeby wewnętrzne ja mogło wyskoczyć znowu do wojen na poduszki, bajek i kalkomanii. Bo wszyscy jesteśmy dziećmi, potem dorosłymi dziećmi, starymi dziećmi. Każdy zabiera swoje wewnętrzne dziecko w drogę zwaną życiem i razem z nim umiera, by potem narodzić się w nowej istocie i wszystko zapomnieć. Ale póki co, maluch obserwuje świat i tak naprawdę; na ile my obserwujemy dziecko a na ile ono nas?
Zatopione oczy niemowlęcia wydają się mówić: „znam cię", „poznaję cię", „a to ty". Ciekawe, czy Pastuszewski właśnie tak wyobrażał sobie Sebastiana, który się narodził właśnie prawem pierwszej myśli po siedmiu latach z ciała jego córki w 2001 r? Został jego dziadkiem, ojcem duchowym i chłopcem do zabaw (przyjacielem), stał się jego Stefanem…
Po lekturze najnowszej książki Stefana Pastuszewskiego „Sebastian" uważam, że w podręcznikach pedagogiki powinno funkcjonować wielosemantyczne pojęcie „Stefan" dla określenia bardzo ważnego rodzaju miłości dla dziecka; miłości małego chłopca i dorosłego mężczyzny, w cieple której rozwija się całkiem naturalnie tożsamość płciowa bez konotacji seksualnych.
„Uważam, że przy dziecku nie należy mówić ani o seksie ani o pieniądzach. Zbyt szybkie zatrucie czystego dziecięcego świata spowoduje bowiem zatrucie całego życia. Wszystko ma swój czas, jak mówi Biblia, ten najlepszy poradnik godnego życia". (Papierówki, s. 119)
Dziecko, bowiem, jest traktowane od początku jako dziecko-chłopiec, a nie jak powszechnie dziecko-dziecko, a później będzie później. Każde dziecko powinno mieć swojego Stefana. Stefan przygląda się i obserwuje. Uczy się dziecka i uczy się od dziecka, następnie uczy dziecko. Stefan, by zrozumieć dziecko, pozwala sobie być dzieckiem – trzylatkiem, pięciolatkiem, teraz ma dziewięć lat. Miłość jest obecnością, więc słowa nie są tak ważne jak ważnym jest „być". Jeżeli kochasz to bądź, poznaj, czerp i daj się poznać, odkryj się, bo mały człowiek bezbłędnie wyczuwa fałsz.
„Wiem jednak, a wiem to po sobie, że jeśli nie zareaguję pozytywnie na impulsy płynące od Sebastiana, to obumrze w nim jakaś cząstka osobowości, obumrze na zawsze". (Nasze soboty-niedziele, s. 99)
„Sebastian" to wzruszająca i poruszająca historia więzów krwi dziadka i wnuka, to mistrzowsko wyjęte kadry z dziewięciu lat życia i osadzone w ontologicznych pytaniach, w zmaganiach z Bogiem, ze sobą, ze swoją alienacją. Dzieciństwo jako kategoria metafizyki. Odpowiedź bez zakończenia, droga do Prawdy, życie skierowane ku życiu, bez zezwolenia na śmierć. „Świat dziecka jest światem ku życiu i dlatego dziecko w sposób naturalny, wręcz instynktowny otrząsa się z fruwających wokół człowieka pierwiastków śmierci niczym pies z przyklejonych do jego sierści kropli deszczu". (Ku życiu, s. 109)
„Sebastian" jest największym sukcesem sekretarza Redakcji „Akantu". Pisarza i człowieka. By zrozumieć drugą istotę trzeba jej sycić. Poprzez sycenie drugim człowiekiem otwieramy się na niego i na siebie, by na końcu zrozumieć samego siebie, swoje głosy z młodości, swoje terytorium i skalę jego nasączenia sobą. Spektakularnym wydaje się być pytanie; kto komu jest bardziej potrzebny? Dziadek dzięki wnukowi czuje się potrzebny, chce mu się być dobrym i przykładnym, nie jest obcy wśród swoich.
Dla autora „Tancerki" świat ma dwie półkule, mężczyźni są z Marsa a kobiety z Wenus. Nawet najbliższa rodzina tego nie wyrówna. Wyrównuje Sebastian. Stąd troska, by zbyt miękkie kobiece wychowanie nie zakłóciło jego kolejnej fazy dzieciństwa, a później adolescencji.
„To nadmiar kobiecego pierwiastka. Czasem nie wiem, czy to jest jeszcze wychowywanie, czy już okaleczanie. (…) Krzyczy (z histerycznym zabarwieniem), gdy coś mu się nie podoba. Bo one, kobiety, krzyczą, gdy coś im się nie podoba. Takiego Sebastiana nie lubię, takiego Sebastiana się boję, bo albo wyrośnie z niego zakompleksiały bandyta odbijający na innych swoje miągowate chłopięctwo, albo pedał, albo ofiara życiowa ciągnąca najbliższych na dno". (Już chłopiec, s. 79)
Takie wcięcie jest na szczęście tylko jedno, bo takie czarne wizje nie służą nikomu, również autorowi. Polemizowałabym, czy można wychować sobie homoseksualistę (choć ja odczytuję te obawy w odniesieniu do płci psychologicznej a nie seksualnej, czyli „niemęski mężczyzna" z cechami nietypowymi dla własnej płci), ale doceniam szczerość dojrzałego człowieka, który przyznaje się do swoich obaw i lęków, do amplitudy temperatur swoich uczuć, które towarzyszą procesowi, jakim jest bycie dziadkiem. Świadomym dziadkiem, czyli takim, który wyciągnął słuszne wnioski z procesu wychowania własnych dzieci i zdaje sobie sprawę z popełnionych błędów oraz jest odpowiedzialny za umacnianie więzi pokoleniowych. Asymetria wpływu pozostaje nieunikniona w domach z przewagą jednej płci, choć współczesna psychologia rozwojowa coraz częściej uznaje płeć androgyniczną za najlepiej przystosowaną do życia. Ja myślę, że optymalnym rozwiązaniem jest w każdym przypadku harmonia i równowaga, która wyznacza naturalnie złoty środek na samodzielność, osobowość, relacyjność; na rozwój ze swobodną akceptacją i odrzuceniem tego, czego nie czuję.
„Czuję Sebastiana. Coraz bardziej go czuję. Drgania jego duszy, burze psychiczne, lęki i oczekiwania. I on mnie czuje". (Zakochał się w kocie, s. 141)
Czas służy tej męskiej przyjaźni, panowie się poznają, psychicznie od siebie uzależniają, a wieloletnie przyglądanie, podglądanie, analizowanie daje odpowiedź na pytanie Pastuszewskiego z okresu embrionalnego jego wnuka, czy to będzie przyjaciel taki jak ten z wierszy, czyli jego mądry przyjaciel…
„Są tylko rzeczy i ich ruch, także wewnętrzny, polegający na zużywaniu się i obumieraniu, jedno wydarzenie wypływa z drugiego, jeden człowiek kontynuuje sprawy drugiego. Tak oto Sebastian stał się moim następcą, w tym mistycznym i holistycznym rozumieniu tego pojęcia". (Przyroda, znaczki, ministrantura, s. 154)
W tych słowach kryje się cały sens mistycyzmu Sebastiana – adresata wierszy, którego duch jawił się poecie długo wcześniej przed narodzinami, naturalne przedłużenie i wypełnienie, prosta odpowiedź na egzystencjalne zawieszenia…
„Mistycyzm jest potrzebny każdemu człowiekowi, bowiem pogłębia świat, sugerując, że nie jest on tak nudnie płaski, na jaki wykreowała go XXI-wieczna komercja. Ta potrzeba mistycyzmu jest dla mnie kolejnym dowodem na istnienie duszy". (Groźny pies, s. 80)
A ten mistycyzm chłonie obraz świata, codzienności, zwykłych sytuacji, które już nie są takie same, jakby sam pisarz narodził się wraz z Sebastianem, jakby dostał drugą szansę na bycie ważnym i potrzebnym i choć czytelnicy „Akantu" znają tę książkę z zamieszczanych na jego łamach odcinków, w całości „Sebastian" nabiera nowego, mistycznego właśnie wymiaru.
„Pędziłem, pokonując ból w kolanach (starość, reumatyzm?) i filozofowałem, że nic tak naprawdę się nie kończy, że wszystko, w tym młodość, trwa, tylko zmienia swą postać z realnej w metafizyczną, czy – jak dzisiaj mówią – wirtualną".. (Konik, galopem!, s.129)
Jeż poszedł do Bozi czy leżał pod ścianą?
Stefan Pastuszewski: „Sebastian"; Instytut Wydawniczy „Świadectwo", Bydgoszcz 2010, ss. 172
- Akant
- "Akant" 2010, nr 8
Ewa Klajman-Gomolińska - Dziadek
0
0