Archiwum

Elżbieta Stankiewicz – Daleszyńska - CZERWONE USZY MECENASA(2)

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

PANI EGUCKA znowu zasnęła i spała mocnym, zdrowym snem ludzi młodych i sprawiedliwych.
Następnego ranka, PANI EGUCKA odważnie zastukała do drzwi profesorskiego gabinetu.
Profesor - esteta siedział za ogromnym, w czarnym dębie rzeźbionym biurkiem, oświetlonym dyskretnym światłem gabinetowej lampy z zielonym kloszem. Miał na sobie, połyskujący świeżo uprasowanym krochmalem biały fartuch laboratoryjny, dookoła onieśmielały widza - petenta wypucowane NA GLANCI - jak mawiała Stasia - wymyślne laboratoryjne utensylia, pod ścianą, w dygestorium, szklana aparatura gulgotała dyskretnie - jak czajnik w Stasinej kuchni.
Na widok PANI EGUCKIEJ uśmiechnął się pod nosem - jakby przypomniał sobie coś bardzo zabawnego, powstał zza biurka i zacierając swe, do białości wyszorowane dłonie, powiedział:
– Zapewne nasza kolba przepadła w lochach pałacu pana von HOFF ?
– Panie profesorze - oburzyła się PANI EGUCKA - TAM są SZCZURY ! Nie sądzę, aby pan lub ja… no… żebyśmy mogli pracować w takim wnętrzu !
– Taak ? A dlaczego pani studentka tak sądzi ? No ?
– No… już mniej pewnie wyszeptała PANI EGUCKA patrząc po sobie, na swoją znoszoną garderobę - bo oboje kochamy piękno - powiedziała naraz dobitnie.
Profesor przysiadł, przyjrzał się dokładnie swoim wyszorowanym paznokciom i kiedy ochłonął, zapytał:
– No to gdzie się podziewa nasza tajemnicza kolba ?
– Ależ jest. W tej torbie - PANI EGUCKA gorączkowo postawiła na pięknym profesorskim biurku stary podróżny kuferek CČCILE PUCHE.
– PARYSKI - był kiedyś bardzo piękny - tłumaczyła się zmieszana, bo w tym wypucowanym wnętrzu pokazał, jak bardzo był nadgryzionym zębem czasu.
Kiedy Kolba się znalazła na czarnym blacie, niezwykłe kryształy ukazały ponownie całe swoje piękno, profesor i PANI EGUCKA stali w milczeniu - urzeczeni.
– Pracowała pani studentka całą noc ?! Proszę, niech pani siada - zatroszczył się nagle.
– Nie, nie, dziękuję, spałam. To tylko jakaś nowa technologia…
– Proszę mówić, proszę mówić ! Nowa technologia; No proszę ! Jaka skuteczna ! Ten preparat jest potrzebny do dalszych moich badań - no proszę - profesor był wyraźnie poruszony.
– Podejrzewam, że albo ilość wstrząsów, gdy biegłam na stację kolejową, zwiększyła się o takie kwantum, jakie wystarczyłoby, gdybym wytrząsała kolbę całą noc, albo…
– Albo - mruknął pod nosem profesor zamyślony…
– …albo przestrzeń którą pokonałam, zadziała jak czas, bowiem kiedy znalazłam się w pałacu, kryształy już wypadły z roztworu.
– Tak, przestrzeń może działać jak czas - zgodził się profesor.
– Wyjątkowy preparat. Jeszcze dziś proszę, żeby pani studentka odebrała nagrodę profesora - w rachubie - objaśnił skrupulatnie. - No a potem niech pani poszuka dobrego krawca - takiego jak przed wojną miał wielce szanowny pani ojciec, razem zdawaliśmy maturę, był lepszym matematykiem ode mnie, poinformował zaskoczoną PANIĄ EGUCKĄ.
– Tak - rozmyślała PANI EGUCKA - gdyby przestrzeń mogła pokonać czas oczekiwania na sądowy wyrok, biegłaby całą noc z kolbą w dłoni z Poznania do ÓWKI, a nawet OWY ! Pobiegłaby na skraj świata, byle Szlachecki - junior otrząsnął się z depresji, w którą popadł - dzięki tej ISTNEJ.
Niestety - zły czas, odmierzany kolejnymi rozprawami sądowymi, jakby się zatrzymał w miejscu, a nieludzkie cierpienia osaczonego przez niego Szlacheckiego - juniora, wyznaczały każdą  jego sekundę. Żadna przestrzeń nie chciała go pochłonąć.
Trzeba było jednak w ciemny tunel tego czasu wejść, a nawet każdy dzień witać uśmiechem, jak to podpowiadała jej pewna księżycowa noc.
Oczywiście, teraz sprawa się komplikowała nawet dla Viktorii - myślała PANI EGUCKA. Jak dwa razy dwa jest cztery, tak Kalasanty Wańtuch - opasły brzuch - będzie w swej ekspertyzie próbował podważyć dokonania Szlacheckiego - juniora, na budowie ISTNEJ KANT.
Na szczęście jest wspaniały serwis fotograficzny, wierny obraz kotłowni i instalacji grzewczej, to podważy jego ewentualne, złowrogie zakusy, ależ ile to będzie znowu kłopotu ! Pisać protest, aby zaprzeczyć biegłemu !
Nie… nie myślmy tak nawet ! Biegły się może okazać być uczciwy człowiekiem - a zresztą, nie będzie się chciał ośmieszyć jako fachowiec, wypisując bzdurną ekspertyzę, pisaną pod dyktando tej ISTNEJ KANT.
RURA W DZIURZE ! DZIURA W RURZE - parsknęła śmiechem PANI EGUCKA. - wchodząc na ganeczek apartamentowca.
Przy domofonie stała osobliwa para - nieomal żywcem przeniesiona tutaj z taboru cygańskiego w ÓWCE: stara Cyganka, w spódnicy z której czas wymazał barwy kwiatów, zamieniając ją w szarą szmatkę i siwy, jak gołąbek Cygan w czerwonej zrudziałej koszuli i powycieranej miejscami do białości, czarnej, skórzanej kamizelce; w niczym nie przypominali tych nowoczesnych Romów, ubranych w kreacje naznaczone najlepszymi markami świata.
Wychudłe ascetyczne twarze, obciągnięte, aż do bólu brązową skórą na policzkach, były bardziej indiańskie, niż romskie - pulchne, naznaczone zmysłowością codzienności.
– PANI EGUCKA ? - zadudnił głos, niczym kamień wrzucony do przepaści.
– No, w pewnym sensie - odpowiedziała wymijająco PANI EGUCKA.
– Soraya porzuciła naszego syna - Serdżia, cały jej majątek przegrał dziś w ruletkę - wyprowadza się do rodziny: wraca do nas. Ominęło go szczęście, ominęło - ponuro zajęczała stara.
– Proszę nie rozpaczać, czasami szczęście wraca… jak człowiek bardzo pragnie.
– Nie wypisane na dłoni - nie wróci - jęknęła znowu stara.
– A moje wróci ? - przeraziła się PANI EGUCKA wyciągając dłoń ku starce.
Drapieżne oczy, okolone pełnymi brodawek powiekami - skutek podwyższonego cholesterolu, w organizmie - zatroszczyła się w duchu o stan zdrowia Cyganki, PANI EGUCKA, bo wyczytała to w pewnym traktaciku naukowym - i krzaczastymi brwiami, wpiły się w rysunek linii na wnętrzu dłoni PANI EGUCKIEJ.
– Czas próby długi, ale śmierć urzędowej osoby wszystko odmieni na lepsze, jeszcze ty swoje szczęście zobaczysz… - wyszeptała Cyganka.
– JAKIEJ urzędowej osoby ? - zdumiała się PANI EGUCKA.
– No… musiałabym karty stawiać - cedziła wyrazy stara - najlepiej tarota.
Może to złudzenie, a może bliskie sąsiedztwo parafialnego kościoła, ale PANI EGUCKIEJ wydawało się naraz, że u wylotu ulicy zamajaczył brązowy habit zakonnika.
– Nie, nie - dziękuję - powiedziała szybko - nie trzeba, poczekam, jestem cierpliwa.
– Ale zapamiętaj: będzie śmierć urzędowej osoby, MUSI być.
– To zawsze straszne i smutne. Jeśli w ogóle będzie miało to miejsce.
– Na dłoni wypisane, to i się stanie… tak jak i ty, stałaś się PANIĄ EGUCKĄ - tam też to napisane.

Następnego dnia, ku niebywałemu zadowoleniu Gargamela, Soraya się wyprowadziła, a do apartamentu pod dwójką, wprowadziła się teraz jakiś wyniosły i milczący osobnik, bardzo mocno zajęty, bo właściwie tylko w nim nocował - na całe dnie znikał. Był bardzo chudy i właściwie jego sylwetka składała się wyłącznie z wielkiego szala omotanego wokół szyi… potem NIC… i długie, cienkie nogi.
Zbliżała się zima i sylwetki młodych ludzi przemieniły się naraz w takie wędrujące szaliki wsparte na długich, chudych nogach, więc nie byłoby w tym nic wielce osobliwego, ale PANI EGUCKIEJ przypomniał się naraz DULINIEC omotany szalem - zapewne francuski prekursor tych wszystkich szalikowców - takiej mody.
PANI EGUCKA dokładnie nie pamięta, czy ekscentryczna ta postać - ów DULINIEC – pojawił się w pałacu pana von HOFF w późnej epoce Gomułki, czy wczesnej epoce Gierka. Faktem jest, że w tym okresie powrócił z Francji do Polski - jakaś emigracja, czy coś takiego - trudno było dociec. W każdym razie, ówczesny Inspektorat Oświaty skierował go do ÓWKI jako tzw. SIŁĘ NAUCZYCIELSKĄ - tak się to wówczas nazywało.
Starannie wykształcony, po studiach humanistycznych, mniemał, że będzie nauczał języka francuskiego. Ponieważ jednak, język ten był wówczas językiem WROGA KLASOWEGO, w szkole teraz dzieci uczyły się wyłącznie języka rosyjskiego; uczyła go muzykalna Gertruda - Żanna, a opanowała go perfekt z radiowych kursów - znała biegle pięć języków, w tym esperanto, tak modne w latach międzywojennych - przy swej kropli cygańskiej krwi, nie sprawiło jej to żadnych trudności. Soraya też była wielojęzyczna, jak większość Romów.
Duliniec zatem, dukał z wiejskimi dziećmi czytanki, cały znerwicowany, bo kierownik szkoły - Galareta, wpadał od czasu do czasu na jego lekcje ze stoperem w ręku, by dokonać pomiaru ilości słów, odczytywanych na minutę - a właściwie WYDUKOWANYCH - przez Grzybków i Kaczmarków. Było to ówczesne badanie WYNIKÓW NAUCZANIA.

Duliniec był coraz bardziej nieszczęśliwy - PANI EGUCKA to dobrze pamiętała cóż, kontakty z Galaretą dla każdego były KOSZMAREM - wiecznie omotany szalem: - We Francji to było ciepło ! - pełnił dyżury na przerwach, wystając na progu ROTTE WERANDE i wpatrując się w nostalgiczny pejzaż zimowej scenerii parku pana von HOFF, co chwila oglądał się za siebie, jakby się czegoś bał lub kogoś oczekiwał.
Żył jakby w innym świecie - cicho się przemykał przez klasę - dawny BIAŁY SALONIK pani von HOFF i znikał w, przydzielonym mu przez Galaretę, masoński pokoju. Pokój nadal był pomalowany na czarno, bo Galareta nigdy się nie przemęczał i o nic nie dbał, a jedyną jego czynnością której się namiętnie oddawał, było maltretowanie ludzi i zwierząt - tych ostatnich TEŻ ! Jego cherlawy, niewielki czarny piesek URWISZ, nazwany tak dlatego, by jego rzekomo niecne czyny natychmiast mogły zostać ukarane - żadnych mocnych, dużych psów, bo przecież mogłyby czasem oddać Galarecie pięknym za nadobne, - Galareta niszczył tylko słabszych - każdego ranka, drżąc na całym ciele, oczekiwał kolejnej egzekucji. Znerwicowany, całą noc się defekował, zanieczyszczając całe połacie pałacowych korytarzy i haali, w oczekiwaniu na poranne spotkanie ze swym dręczycielem.
Oczekiwała też egzekucji PANI EGUCKA: jej obowiązkiem było czyszczenie z samego rana wszystkich popielników w ogromnych pałacowych piecach kaflowych i wybranym z nich popiołem zasypywanie efektów nocnych koszmarów Urwisza - jego fekaliów.
Galareta sprawdzał czystość popielników długim kościstym palcem, podczas gdy PANI EGUCKA zmiatała przysypane popiołem nieczystości na długą - o długiej rączce - łopatkę do nabierania węgla i wsypywała je do wiaderka z uprzednio wybranym popiołem. Uczucie wstrętu, jakiego wówczas doznawała, mobilizowało ją do pośpiechu, toteż szybko biegła z tym wiaderkiem do parku, aż za STARĄ KUCHNIĘ, opróżniała je na prowizorycznym śmietniku, bo u Galarety wszystko było PROWIZORYCZNE i rozwierała siedemnastowieczne oddrzwia dworku, którego sionka - też prowizorycznie - zasypana była bryłami węgla. Niektóre były ogromne, ale za to najbardziej - tłusto - błyszczące, te spalały się najlepiej. PANI EGUCKA obuchem siekiery tłukła je na drobne kawałki, ładowała do WĘGLARKI i dźwigała po pałacowych schodach do pieców, po czym szybko zmykała, by nie dostać kościstą łapą PRZEZ ŁEB.
Na szczęście Galareta, z maniakalną lubością piromana, ubóstwiał rozpalać ogień w piecach, więc tego czynić nie musiała. Jednak później - niestety - musiała zmywać miliony czarnych kropek, rozprzestrzenionych po całej kuchni, kiedy Galareta, po ukończeniu pracy przy rozpalaniu ognia i ładowaniu rękoma brył węgla do pieca, szczoteczką szorował - nad białą porcelanową misą, stojącą na białym marmurowym blacie umywalki - swoje kościste pazury.

Teraz PANI EGUCKA ze wstydem ściągała brudne łachy - fartuchy, by w starej, spranej sukience i naddartych tenisówkach, próbować chyłkiem zejść na dół - do szkoły, na lekcje.
Nic z tego - z połowy schodów cofał ją groźny głos Galarety:
– DOKĄD ?! Pouczymy się po południu, sami. Wracaj do dzieci ! Kto ma pilnować dzieci ? Kto je ma pilnować ?! - wrzeszczał na całe gardło - My z Żanną pracujemy na twój kawałek chleba, ty darmozjadzie !

Po porannych przeżyciach z fizjologicznymi potrzebami Urwisza, a może nawet i patologicznymi, czekała ją zatem następna porcja udręki - dbanie o potrzeby rozbrykanego, małego przyrodniego rodzeństwa. Dzieci były niejadkami - młodszy chłopiec przetrzymywał pokarm w buzi, by po chwili pluć nim na wszystkie strony. Jego starsza siostrzyczka, o cygańskiej urodzie i wręcz niezwykłej gracji w ruchach, chuda jak patyk tańczyła w hallu, strojąc do PANI EGUCKIEJ okropne miny; podane jej śniadanie wpychała i wlewała do pończochy.
Po nieudanych próbach uspokojenia tej ciekawie zapowiadającej się dwójki dzieci, PANI EGUCKA usiadła po turecku na podłodze i na szarym pakowym papierze, rozpoczynała malowanie swoich ukochanych dam dworu i księżniczek w strojach tak bardzo z epoki, że chyba ich wyglądał podpowiadała jej pamięć genetyczna - w ten sposób PANI EGUCKIEJ udawało się zapomnieć o swym żałosnym wyglądzie. Dzieci zachwycone, zaczęły wycinać te laleczki, by potem, próbować je nakarmić, a gdy się to nie udawało, same jadły za nie w FERWORZE ZABAWY, ku zadowoleniu ich opiekunki.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.