Archiwum

Elżbieta Stankiewicz – Daleszyńska - RURA W DZIURZE – DZIURA W RURZE (1)

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 


                                 Nadmiernie mówienie nie pozostaje bez grzechu.
                                 Życie i śmierć są pod władzą języka. W czasie
                                 rozmowy całkowicie zabraniamy zbędnych słów.
                                           
                                                            Zasady Templariuszy - Ubodzy rycerze Chrystusa.
                                                                                                                         W. Chmielewski

   Pomruki burzy nie ustawały. Rozszalała wieczorem nawałnica trwała prawie nieprzerwanie do północy, uszkadzając sieć elektryczną i pogrążając Sołacz w ciemnościach.
   PANI EGUCKA siedziała w swym apartamencie przy szeroko rozwartych oknach: nareszcie po ciężkim upalnym dniu, powietrze przesiąknięte było wilgocią i orzeźwiało zapachem ozonu. Pokój pogrążony był w ciemnościach, rozświetlonych nieco mdłym światłem gromnicy - Stasia zawsze zapalała gromnicę, gdy przez OWĘ przetaczała się burza.
  Światło pełgało po ścianach, wydobywając z ciemności fragmenty obrazów, by wreszcie zatrzymać się na twarzy WIELKIEGO SĘDZIEGO KORONNEGO, który w swym starannie zapiętym żupanie, na GUZY z tak drogocennych kamieni, że za każdy z nich można było w jego świecie kupić wieś, spoglądał z dobrotliwym, ale trochę kpiącym uśmiechem na PANIĄ EGUCKĄ.
   Jakby chciał powiedzieć: - Waćpani sądów się nie bój, bo ISTNA KANT ambaje prawi, czyń w sądach swą powinność, a sprawę JA podług wszelkiej sprawiedliwości rozsądzę - pomyślała PANIE EGUCKA.
   Światło świecy zadrgało i PANI EGUCKA mogłaby przysiąc, że sędzia mrugnął do niej okiem, bo twarz mu raptem całkiem poweselała, karmazyn mocniej się rozczerwienił, by dowieść, że nie szaraczek to w samodziałowym żupanie, jeno pan z panów, od starożytnego rzymskiego rodu się wywodzący.
   – Rozsądzi sprawę - światło znowu zadrgało i PANI EGUCKA ujrzała, jak ręką o klingę szabli uderzył - w sądach teraz pełno ludzi niskiego pochodzenia, a jego nie darmo BRAĆ SZLACHECKA na sejmikach SĘDZIĄ obierała. WYBORY były - jak u tych teraz DEMOKRATÓW, ale spośród ludzi HONORU się wybierało ! Pospólstwo w tych waszych nowoczesnych GENACH HONORU zakodowanego nie ma, to na ręce patrzeć mu trzeba - jak do HONORU potomka starego rodu się dobiera - znów pojawił się na jego ustach kpiący uśmiech, PAŃSKA DUMA rysy naznaczyła. - Teraz JA, Z GÓRY, wszystkim zarządzę, tylko mnie waćpani do sądu prowadź !
   – To ja waćpana konterfekt do sądu mam nosić ?! - zdumiała się PANI EGUCKA. WIELKI SĘDZIA KORONNY znów oko przymrużył na znak aprobaty i w zadowoleniu wielkim, pozostał.
   Za ścianą, w apartamencie GARGAMELA, stary stojący zegar, głuchym basem, północ począł wydzwaniać.
   Naraz światło w kryształowym pająku na suficie rozbłysło, salon zajaśniał. Elektrownia włączyła prąd. PANI EGUCKA ocknęła się z półsnu.
   Teraz już na pewno nie było jej do snu - sprawy sądowe prawie każdej nocy spędzały jej sen z oczu. Zwłaszcza odkąd oddała sprawę Szlacheckiego - juniora w ręce NAUKOWCA - owo skrzyżowanie nauki z owcą, a jeszcze gorzej: z baranem.
   – Nawet to dobrze, że nie mogę zasnąć - w takiej nocnej ciszy łatwiej mi będzie się przebić przez tę stertę protokołów sądowych - mruknęła i ześliznąwszy się z kanapki, przemaszerowała na piętach salon w kierunku zawalonego papierzyskami mahoniowego stołu - zawsze w różnych nieoczekiwanych momentach wykonywała swoje ulubione ćwiczenia gimnastyczne.
   Pogmerała w papierach jak kura pazurem i wydobyła ten z ostatniej rozprawy - właściwie nawet nie musiałaby go czytać, bo znała CZTEROGODZINNĄ tyradę ISTNEJ KANT z relacji pana Szlacheckiego.
   ISTNA KANT epatowała Wysoki Sąd - w osobie owego rozbawionego młodego sędziego - swoją elokwencję, domagając się na przemian: a to odszkodowania za RURARZ, a to za zamontowane - rzekomo bez jej zgody - grzejniki miedziano - aluminiowe produkcji Szlacheckiego - juniora ( przylegają BEZPOŚREDNIO do ściany, więc czy takie COŚ może w ogóle grzać - dopytywała ), a to za uszkodzoną enigmatyczną posadzkę - widmo, choć w całym domu jeszcze żadnych posadzek nie położono, lub ubolewała nad wniesionym do kotłowni, ważącym ponad dwieście kilogramów piecem Wiessmana - w CZĘŚCIACH, proszę Wysokiego Sądu, w CZĘŚCIACH ! - a nie w CAŁOŚCI, co na pewno doprowadziło do jego uszkodzenia, a ona w nowym domu, nie może mieć zamontowanego SZMELCU.
   Na pytanie Szlacheckiego - juniora, czy wąskie schody, prowadzące do kotłowni, pozwoliłyby na wniesienie tak ogromnej bryły w CAŁOŚCI, powódka KANT odpowiedziała, że tak - RZEKOMO - renomowany ciepłownik jak Szlachecki - junior, mógłby się posłużyć jakąś bardziej nowoczesną techniką przy wnoszeniu pieca i nie zadawala ją twierdzenie serwisanta producenta, jakoby takie piece można było wnośić w CZĘŚCIACH, bo kiedy serwisant opisywał wykonawstwo pieca, to nagle znalazł się tam i Szlachecki - junior - w ogóle nie wiadomo, skąd się w kotłowni tak nagle wziął ? Na pewno był w zmowie z serwisantem, no bo ten ostatni, o jej zdaniem, źle zamontowanym piecu, wydał opinie pozytywną i o całym tym - pożal się Boże - wątpliwym montażu kotłowni też.
   Szlachecki - junior, nawet nieco już rozbawiony nieprawdopodobnymi rozważaniami ISTNEJ KANT, zwrócił się do powódki z pytaniem, czy ową bardziej nowoczesną techniką, nie powinna być czasami ANTYMATERIA.
   Wysoki Sąd jednakże to pytanie uchylił, stwierdzając z całą powagą swego urzędu, że na TAKIE pytania, może odpowiadać wyłącznie biegły sądowy, a przecież powódka nim nie jest.
   Jednakże w prawdziwe osłupienie ISTNA KANT wprowadziła Wysoki Sąd informując go, że Szlachecki - junior umieścił jakąś RURĘ W DZIURZE, a może DZIURĘ W RURZE ale ona już tak dobrze nie pamięta, jak z tymi DZIURAMI i RURAMI było, bo ze względów estetycznych każda RURA W DZIURZE ją mierzi, a DZIURA W RURZE przeraża, a nawet poraża.
   Z bliżej niewyjawionych powodów Wysoki Sąd może by i zaakceptował RURĘ W DZIURZE, jednak i jego poraziła DZIURA W RURZE, jeśliby takowa miała faktycznie być, słuchał więc z nieukrywanym współczuciem tak bardzo ukrzywdzonej powódki i najchętniej kazałby jej podać chusteczkę na otarcie łez, które obficie spływały po jej pełnej ekspresji, godnej południowca, twarzy. Nie mogąc jedna tego uczynić, zapytał współczująco:
– PANI KANT - czy wszystko dobrze ?
– Wysoki Sądzie - odpowiedziała powódka - z takim producentem i wykonawcą NIC nie może być dobrze - nawet nie posłużył się tą swoją ANTYMERIĄ, no nie ? - chlipnęła i spojrzała Wysokiemu Sądowi wymownie w oczy.
   Szlachecki - junior przysłuchując się tym ewidentnym technicznym bredniom, popadł w stan najwyższe o przygnębienia i ukrył twarz w dłoniach.
   MECENAS - NAUKOWIEC patrzył na Szlacheckiego - juniora zniesmaczony, wręcz przejęty zgrozą, że podjął się obronny takiego inżynierskiego nieudacznika, zasmucony nie losem dręczonego powoda wzajemnego którego obrony przecież się podjął i to za szalone honorarium, a owej FEM FATALE CEGIEŁEK, CEMENCIKÓW, OGRÓDECZKÓW, wreszcie: CIEPŁOWNIKÓW, u której w kotłowni, choć w pełni zmontowanej i najnowocześniej oprzyrządowanej, nie można było uruchomić pieca.
   Zapatrzeni w tę, pełną ekspresji, zastygła teraz w bólu twarz powódki, prawnicy - zwłaszcza ów opłacony MECENAS - zupełnie zapomnieli spytać, czy do tej tajemniczej kotłowni, został przez powódkę doprowadzony CZYNNIK GRZEWCZY - GAZ, który - zgodnie z umową - zobowiązywała się doprowadzić.
   Obecni na sali prawnicy zgodnie ubolewali, że taki piec, co to nie grzeje, bo inwestor na posesję nie doprowadził gazu, nie dokonał jakiegoś samozapłonu, by zademonstrować, że tak, że grzeje, że nawet nie musi pobierać energii, że to wstyd, iż Szlachecki nie zbudował jakiegoś PERPETUUM MOBILE !
   ISTNA KANT wyciągnęła przed siebie ręce w geście rozpaczy, i zawodziła:
– Wysoki Sądzie: RURA W DZIURZE, DZIURA W RURZE i to COŚ miało grzać !!!
   No bo czy mogą grzać grzejniki przylegające bezpośrednio do ściany, takie jakieś rzędy poskręcanych niczym harmonijka, płytek ? Czy aby atesty Szlacheckiego - juniora nie są fałszywe - gorączkowała się.
   – Coś mi tu NIE GRAŁO - dodawała chytrze - dlatego nie zapłaciłam za ten cały ZŁOM i ZABLOKOWAŁAM PRACĘ. No, fakt, zamontowano - jak już mówiłam takie COŚ co podobno grzeje - no… takie niby wnętrza grzejników - plątała się w kłamstwach ISTNA KANT, przypadkowo i niebezpiecznie dla siebie potwierdzając, że jednak COŚ zamontowano.
   – Sprowadziłam nawet biegłych - orzekli, że czegoś takiego jeszcze w Polsce nie widzieli i że to jest NIEZGODNE Z POLSKĄ NORMĄ - zaryczała triumfalnie.
   Powód wzajemny ? - nie pojmuję, że tak może się w sądzie nazywać taki partacz - miał ten rupieć z moich ścian usunąć, ale tego nie zrobił, a ja odstąpiłam od umowy.
   – Ciekawe, dlaczego MECENAS - NAUKOWIEC nie zapytał w tym miejscu, czy wolno ISTNEJ KANT to uczynić, gdy prace wykonano już w 99 procentach i dlaczego powódka nie dała - zgodnie z prawem - czasu, na ewentualną poprawkę usterek ? - zastanawiała się PANI EGUCKA, zakładając dłonie na kark i prężąc klatkę piersiową - wchłonęła naraz tyle powietrza w płuca, jakby zamierzała zanurkować pod powierzchnię jakiejś głębokiej wody.

   – To pytanie nie jest pytaniem o TAJEMNICĘ ISTNIENIA, ale nie postawienie go, może zadecydować o ISTNIENIU Szlacheckiego - juniora.
   PANI EGUCKA szybko zanotowała je, w błękitnym kajecie o pięknie zaokrąglonych rogach, jaki zachował się jej po OJCU - ZMUSI MECENASA by je zadał.
Ileż energii SŁOWA potrzeba, by przekształciła się w MASĘ - rozważała PANI EGUCKA, - by taka MASA mogła UGODZIĆ - kombinowała.  
   – Tak, tak - nadmierne mówienie nie pozostaje bez grzechu ! Nie tylko życie, ale i śmierć pozostają pod władzą języka. ISTNA KANT winna się bać ! o nie PANI EGUCKIEJ. Winna się bać samej siebie: ZŁEJ ENERGII SWOICH KŁAMLIWYCH SŁÓW, które wyzwolą LAWINĘ MASY.
   Wszystko to PANI EGUCKIEA dostrzegała swoim TRZECIM OKIEM.
                                     
                                           LEWORĘCZNY NIE POKRAKA
                                           WIE - LAWINA WSZYSTKO ZMIATA
                                           TO CO KANT NAM WYPYSKUJE
                                           TEGO SAMA ZASMAKUJE
                                           BO LAWINA MASAKRUJE.

   PANI EGUCKA podrzuciła w górę sądowy protokół, w którym - ku przestrodze i pamięci potomnym, -  utrwalony został obraz złej energii słów ISTNEJ KANT i podeszła do okna.

   Ciepła noc dyszała jeszcze ostatnimi pomrukami burzy, w świetle palącej się po drugiej stronie ulicy latarni, kotłowały się ćmy, nie mogąc wyrywać się z tego - kuszącego mirażem złota - kręgu, schwytane w pułapkę NOCY.
   Tak. NOC potrafi zastawiać swoje pułapki, ale PANI EGUCKA już ją poznała a nawet nauczyła się jeszcze w OWIE - jak trzymać NOC na uwięzi, dlatego dziś nie będzie spała - musi ją pokonać, bo przecież NOC nikogo tak się nie boi jak CZUWAJĄCEGO.
   Jeszcze raz wejrzała z okna swego apartamentu, położonego na drugim piętrze, w mroczny korytarz ulicy: no tak, ludzie spali, a tu NOC rozsyłała gdzieś swoich posłańców, by pod jej osłoną roztrwaniali ludzkie majątki w kasynach gry, mordowali, narkotyzowali siebie i innych, kopulowali, tarzali się w plwocinach złej energii plugawych słów i jeszcze inne LI…LI…LI… wyczyniaLI. A ludzie spaLI.
   Teraz też, mokrą jezdnią, w której tonęły te złudne odpryski złota - sztuczne światła latarń - tworząc tajemnicze SZYBY - TUNELE, którymi ciemne windy, zapuszczały się do przestrzeni UJEMNOWYMIAROWYCH, zamieszkałych zapewne przez BEZDUSZNE stwory, zagrażające TRÓJWYMIAROWCOM sunęły miękko i cicho luksusowe limuzyny.
   One też, torując sobie drogę tym sztucznym światłem swoich reflektorów, zgarniały na maskę bezmyślne ĆMY i je mordowały - kolejna pułapka NOCY.
   Tak. PANI EGUCKA odkryła nareszcie przejście do tego świata UJEMNOWYIAROWCÓW - bo to nieprawda, że to błyszczy mokry asfalt w świetle latarń; to NOC anektowała sobie na swój niepokojący - bo nieznany - użytek, ŚWIAT TRÓJWYMIAROWCÓW.
   W rozwarte naraz głębie asfaltowych SZYBÓW, wsuwały się światła latarń, limuzyny, a nawet całe domy ze śpiącymi w nich TRÓJWYMIAROWCAMI, którzy nieświadomi swych nocnych peregrynacji, przecierali rano oczy i mówili:
– Ależ miałem - miałam - dziwaczne sny ! Skąd się coś takiego bierze.
   PANI EGUCKA wyciągnęła zza pianina drewnianą ramę obitą nylonową siateczką - dzieło zawsze praktycznego pana Szlacheckiego - i osłoniła nią okno przed nocnymi intruzami; nie będą ginęły w świetle jej lamp - PANI EGUCKA nie zastawia na nikogo pułapek.

   Zgarnęła wszystkie protokoły do kartonowego czerwonego pudła - OD UROKU - z IKEI, nakleiła na nim białą etykietkę, na której, nawet nie siadając - na stojąco, pochylona nad stołem wydrukowała czerwonym mazakiem:
                                KANTATA _ TRATA  TATA_ TATA _ TATA - dla KANT
                                SKOMPONOWANA PRZEZ PANIĄ EGUCKĄ DO ODŚPIEWANIA    
                                                             W SĄDZIE
                                  Rozpisana na głosy zwielokrotniające dobrą
                                ENERGIĘ SŁÓW PANI EGUCKIEJ, pomniejszająca
                                  złą energię słów ISTNEJ KANT.
                                  Zmniejszająca ENTROPIĘ !!!!!

   PIĘĆ wykrzykników ! Pięć: Za CEMENCIK ! Za CEGIEŁKĘ ! Za OGRÓDECZEK ! Za CIEPŁOWNIKÓW ! No i za tych, którzy właśnie układają na posesji u KANT POZBRUK i jeszcze nie wiedzą, co ich czeka !
   Teraz, z szuflady czeczotowej sekretery wyjęła wielki arkusz KREDOWEGO - tak, KREDOWEGO papieru, wpisze KANT w KREDOWE KOŁO, z którego się nie wydostanie; czegoś się jednak tej nocy nauczyła od UJEMNOWYMIAROWCÓW - jaką bronią wojujesz, od takiej giniesz ! Rozłożyła go na mahoniowym stole… chwilę pomyślała i ze srebrnej szkatułki na nim stojącej, wyjęła kawałek święconej kredy - pozostałej tam jeszcze od TRZECH KRÓLI.
   Białą kredą, na kredowym papierze, nakreśliła ogromne, prawie niewidoczne KREDOWE KOŁO, następnie czarnym pisakiem kartkę przekreśliła na pół, po lewej jej stronie namalowała wielki czarny MINUS, po prawej ogromny, czerwony PLUS.

   Rozłożyła przed sobą ostatni protokół sądowy, ten, który ze zniecierpliwieniem, wręcz nonszalancko podał jej MECENAS - NAUKOWIEC, mówiąc:
   – My tu już nie mamy nic do powiedzenia, sprawa idzie w złym kierunku - i pracowicie rozpoczęła rozbierać AMBAJE KANT na czynniki pierwsze wypisywać jej zarzuty, kolejno, jeden pod drugim - pod owym MINUSEM. Zaś pod ogromniastym czerwonym PLUSEM, ustosunkowywała się do zarzutów - wymyślała celne riposty, a tam, gdzie nie starczało jej wiedzy technicznej, wpisywała telefony do znawców przedmiotu, których tylu przecież poznała w firmie Szlacheckiego - juniora. Jego nie będzie o nic pytała - gołym okiem widać - Szlachecki - junior ma początki silnej depresji. Trzeba go oszczędzać, ochraniać, bo sprawa- tak twierdzi mecenas, potrwa parę lat. Na pewno. Przecież po wystąpieniu oskarżycielskim KANT następną rozprawę Sąd wyznaczył za PIĘĆ MIESIĘCY !
   Pracowała tak nieomal do świtu, zagrzewana co godzina do boju dudnieniem - zza ściany - gargamelowskiego zegara: cóż, czterogodzinny ryk OSŁA to nie byle co ! Tu dopiero potrzeba rozumu, by wywróconym na nice rzeczom OCZYWISTYM, ich OCZYWISTOŚĆ przywrócić; mało tego - tę OCZYWISTOŚĆ UDOWODNIĆ - UNAOCZNIĆ.  
   Bo Sąd brzydzi NIEUDOWODNIONA OCZYWISTOŚĆ OCZYWISTOŚCI.
Poukładała starannie papiery w pudle o nośnym tytule KANTATA, klęcząc na jesionowej posadzce, przesuneła je w kierunku pianina. Swój do swego - roześmiała się… ciężkie to pudło, jak znaleźć KAMIEŃ FILOZOFICZNY, który te papiery będzie potrafił zamienić w ZŁOTO. Powinien go posiadać jej mecenasik, tymczasem on, z wielką satysfakcją w głosie oznajmił PANI EGUCKIEJ, że sprawa idzie W ZŁYM KIERYNKU. Wszystko zaczyna iść w złym kierunku: za zakupiony na kredyt piec Wiessmana dla KANT, trzeba będzie producentowi zapłacić. Piec - jeden z najdroższych - trzeba będzie spłacić pięćdziesiąt tysięcy złotych… potrzebny kredyt z banku, a tu sprawa ma się TOCZYĆ, piec latami będzie stał na posesjach KANT.
   Nie ! Nie podda się - powiedziała, wstając energicznie z kolan, jak Don Kichot z La Manczy na wiszącym nad pianinem płótnem pędzla GESKIEGO - on też się DŹWIGA. Też.
Wczesny świt sypnął jej piaskiem snu w oczy, ale PANI EGUCKA się mu nie poddała: nadal poszukiwała czegoś, czego by się mogła z nadzieją uchwycić, choć wcale nie wiedziała, gdzie to znaleźć i co by to być mogło.
   Na pewno nadejdzie czas, kiedy będzie te chwile wspominała, jak zły sen po który zjechała windą w świat UJEMNOWYMIAROWCÓW, ale przebudziła się z niego i wszystko skończyło się dla niej szczęśliwie - wyjechała na powierzchnię. Będzie wówczas spacerowała po Poznaniu w jakiejś niezwykłej toalecie i będzie szeptała - ach ten Gałczyński !
                                                 
                                                 CHODZĘ SOBIE PO MIEŚCIE
                                                 BEZ KŁOPOTÓW – NARESZCIE
                                                 I NUCĘ WALC PIĘTNASTY BRAMSA…
Tak będzie.
   Uradowana tą myślą, PANI EGUCKA zaparzyła kawę w swym ulubionym miedzianym tygielku: kawę po turecku, bardzo słodką i bardzo gorącą, przelała ją do staroświeckiej filiżanki CČCILE PUCHE - tak kruchej, jak delikatne wnętrze zadręczanego psychicznie w sądzie Szlacheckiego - juniora i pijąc gorący płyn małymi łyczkami, spoglądała na portret WIELKIEGO SĘDZIEGO KORONNEGO: miał minę niewiniątka, tylko oczy mu się śmiały łobuzersko i dłoń mocniej na klindze szabli wsparł.
   Dodało to takiej otuchy PANI EGUCKIEJ, że natychmiast poweselała i pełna zapału, bądź coś wypisywała, bądź prowadziła długie rozmowy telefoniczne i im dłużej oddawała się swoim detektywistycznym dociekaniom - konsultacjom dotyczącym pieców, rurarzu, a zwłaszcza owym figlom, które wyczyniały ISTNEJ KANT owe rury z dziurami, lub bez - ale w dziurach, tym weselej zaglądała w oczy WIELKIEGO SEDZIEGO KORONNEGO, wspierając koniuszek swego wścibskiego nosa, na złożonych, jak do modlitwy, długich arystokratycznych palcach, które tak zachwycały dziadka ICZA.
   Około południa, wciąż jeszcze w swej zagadkowej czarnej piżamie z wizerunkiem sennej piękności na piersiach, zerwała się od z stołu okrzykiem: - I JA to odkryłam - zaczęła się gorączkowo ubierać w swój najpiękniejszy atłasowy kostiumik koloru amarantowo - fiołkowej orchidei.
   Zanim nałożyła swoje najwyższe szpilki świata, jeszcze w cielistych pończoszkach zatelefonowała do KALISZANO, już na powitanie krzycząc:
– KALISZANO, tej nocy stworzyłam najpiękniejszy tekst świata ! Wyobraź sobie ! Dostanę za niego STO tysięcy złotych ! DOKŁADNIE !
– Boże Święty ! - zawołał przerażony tą wiadomością KALISZANO, który właśnie się zastanawiał, jak tu zdobyć dwieście złotych na opłacenie rachunku za prąd. - JAK to zrobiłaś ?
– To proste: odkryłam, że rura spalinowa, a więc przewód łączący kocioł z kominem, MUSI być nacięta a więc wyposażona w otwór do badania prawidłowości ciągu kominowego - recytowała jak dobrze wyuczony wiersz PANI EGUCKA - a więc MUSI być dziura w rurze ! Rozumiesz ?!
– To TO ma być ten twój drogocenny tekst ?! - wykrztusił przerażony KALISZANO. - Czy Szlachecki nie powinien czasami zawieść cię do PSYCHIATRYKA ? Co cię tak połamało ?
– KALISZANO ! Zawiodłam się na tobie. Mówię przecież do ARTYSTY ! ESPRIT ! Esprit - to jest to ! Wybaczam ci twoją trywialność tylko dlatego, że zapewne masz do zapłacenia jakiś ordynarny rachunek. Ile kasy potrzebujesz - nie dosłyszałam - zapytała PANI EGUCKA całkiem rzeczowo.
– Daleko mi do twoich stu tysięcy - wyszeptał z przejęciem KALISZANO - tylko dwieście złotych.
– Bagatela - stwierdziła PANI EGUCKA - tyle jeszcze mi zostało, po opłaceniu SZALONEGO MECENASA - NAUKOWCA. Przyślę ci przez Szlacheckiego, ale pod warunkiem, że wykujesz dla mnie taką rzeźbę w tych twoich aluminiowych blachach; będzie się nazywała: RURA W DZIURZE - DZIURA
W RURZE.
– Odetchnąłem. Znowu jesteś normalna, nie potrzebny ci żaden lekarz. Zrobię to ! No TO jest poezja ! Poezja EROTYCZNA ! Ale masz pomysły ! ŚWIETNE ! Wykuję. W aluminiowej blasze - rozmarzył się KALISZANO.
– No, no KALISZANO, tylko bez namiętności - potrzebuje jej jak najszybciej. I nie może porażać pospolitego zmysłu estetycznego. Ma cieszyć oko. Ma być CU-DO-WNA - skandowała PANI EGUCKA. - I żadnych placków. Mam inną pracę. Życie jest bezczelne, ale trzeba ŻYĆ ! Nawet bez placków.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.