RURA W DZIURZE – DZIURA W RURZE (2)
Wyłączyła komórkę i ze swymi niebotycznymi, połyskującymi czarnym lakierem skórki szpilkami w jednym ręku i z takąż torebką w drugiej, podeszła do okna bawialni i wyjrzała: POZBRUKIEM sunęła wolno posępna, nieco przygarbiona dwumetrowa postać, prawą dłoń miała przyłożoną do czoła - KUPA NIESZCZĘŚCIA - mawiała o takich przypadkach stryjenka HALA.
– Szlacheckiego - juniora znowu boli głowa - ŁEB MU PĘKA - jęknęła PANI EGUCKA, ale z wrodzonym poczuciem więzi z ludźmi znoszącymi męki tego świata, krzyknęła mocnym głosem:
– Hej, Szlachecki, na pohybel KANTOM ! Bądź dobrej myśli ! 5 + JEDEN jest 13. Mecenasunio jeszcze nie wie, że sprawy idą w DOBRYM KIERUNKU, ale zaraz się dowie - wołała PANI EGUCKA wymachując z okna, jak wojenną chorągiewką, swymi odkrywczymi papierami. - Zaraz wbiję to w głowę naszemu - pożal się Boże - OBROŃCY.
– Znowu źle mówisz o ludziach, a tyle razy cię prosiłem, abyś tego nie robiła - kwaśnym głosem pouczył PANIĄ EGUCKĄ Szlachecki - junior. - ŁEB MI PĘKA… Nie chcę nawet o tym rozmawiać - wyrzucił z siebie gwałtownie swój ból.
– Nie o LUDZIACH. Gdzie tu LUDZIE ? Ja mówię o UJEMNOWYMIAROWCACH…
– Bajki… - machnął żałośnie ręką Szlachecki - junior.
– Ale z MORAŁEM… cha, cha… Niczym się nie martw, projektuj radiatory, a ja idę do mecenasa. Teraz jemu ŁEB PĘKNIE.
– Po co ?
– Powiedzieć mu, że pięć plus JEDEN jest trzynaście. Bo ty przecież to wiesz - już to przerabiałeś.
– A tak - z PAKUŁĄ - ożywił się naraz Szlachecki. Załatwiłaś tego PAKUŁĘ ale czy KANT ? - powątpiewał.
– Oczywiście, Szlachecki. JUŻ ją ZAŁATWIAŁAM, zostaw to mnie - nigdy cię nie zawiodłam. Lepiej idź do firmy, CČCILE PUCHE mawiała: - Jak nie wiesz co masz zrobić, gdy dopadną cię kłopoty - przyszyj guzik ! Na pewno ci tam w firmie jakieś guziki odpadają.
– Jesteś tak przekonywująca, że już teraz muszę uwierzyć, że sprawa idzie w dobrym kierunku - zdjął dłoń z czoła, wyprostował swą szlachetną dwumetrową postać - jakby opadł z niego jakiś pancerz, uciskający mu żebra i krzyknął swym potężnym barytonem na cały POZBRUK tak donośnie, że aż nadęta, emerytowana radczyni FRIKO - mieszkająca pod jedynką, z hukiem zatrzasnęła żaluzję w swoich oknach:
pięć plus JEDEN jest trzynaście
Ruszyli. Z WIARĄ. Każdy w swoją stronę.
Krocząc sprężyście na swych niebotycznych szpilkach, PANI EGUCKA oddała się rozmyślaniom, bo rozmyślania ZAWSZE COŚ WYMYŚLĄ - można tylko im zaufać.
– Tak - ŻYCIE JEST bezczelne, ale TRZEBA żyć. Jest niebezpieczne i podstępne - więc trzeba walczyć - aby żyć. Jest nieobliczalne, więc trzeba być, tak jak ono, NIEOBLICZALNYM ! Bo żyć TRZEBA. Dlaczego ? To jeszcze jedna TAJEMNICA ISTNIENIA, której jeszcze nikt nie odkrył.
Tak, jak tego, dlaczego dano nam życie.
ICZE herbu MOGIŁA - jak to było z tą rodzinną legendą ? W krytycznych dla ICZÓW sytuacjach, owe MOGIŁY rozwierały się i pochłaniały dręczące ich ZŁO. Życie jest nieobliczalne - wszystko to możliwe - oby nie doszło do jakiegoś nieszczęścia. Taka sprawa sądowa - ta wieloletnia celebra - to nieludzkie. Takie przewlekanie spraw, gdy oczekujący - niewinnie posądzeni ludzie, - zaczynają tracić z przerażenia rozum - CHODZĄ PO ŚCIANACH, nie śpiąc nieomal przez pięć, a nawet więcej lat ! Królewska krew - w prostej linii od Wielkiej Księżnej Twerskiej - w niej zawrzała: gdybyż to można wydać TAKI EDYKT ! Wielki Sędzia koronny który czwarte miejsce w Rzeczpospolitej po Królu miał i z wielkiej sprawiedliwości słynął, chyba jej to podszepnął. Może ona też już zaczyna CHODZIĆ PO ŚCIANACH ! Nie śpi przecież już od dwudziestuczterech godzin. Wystarczyłyby przecież tylko dwie, no góra trzy rozprawy: - Problem - świadkowie - biegły - werdykt: wszystko w jednym roku.
Bez prania mózgu, zniechęcającego do wszelkiej działalności - obezwładniającego.
Od samej nazwy: TRYB SPRAWY, wieje grozą ! Człowiek w TRYBACH traci ISTOTĘ, jest FAKTEM przekręcanym w owych TRYBACH przez - jak powiedziałaby Stasia - TEGO ISTNEGO, który owe TRYBY swym ogonem nakręca.
Tak podekscytowana PANI EGUCKA kroczyła na spotkanie z przekrętaczem FAKTÓW, owym zniesmaczonym sprawą mecenasem - naukowcem.
Choć upływający czas, nie odebrał jej ciału wrodzonej i pielęgnowanej zwinności, to marsz w tych niebotycznych szpilkach, zaczynał być uciążliwy - prawy but, uciskał jej trzeci palec u nogi, jakby już zrobił się tam odcisk.
– To nawet dobrze - stwierdziła PANI EGUCKA - CČCILE PUCHE zawsze mawiała: – Jak masz zmartwienia, to buty nie mogą być zbyt wygodne - nie myślisz wówczas o zmartwieniach, tylko o butach - dodawała.
Zatem w owych dyscyplinujących ją butach, w których zapomniała nawet o swych nie wydanych edyktach, zdecydowanym stukotem obcasików, wybijała teraz - jak werblem - rytm czasu, który miał pogrążyć całe zło wyemitowane przez słowa ISTNEJ KANT.
NADMIERNE MÓWIENIE NIE POZOSTAJE BEZ GRZECHU. ŻYCIE I ŚMIERĆ SĄ POD WŁADZĄ JĘZYKA.
Kancelaria mecenasa - naukowca, położona w pobliżu starego gmachu sądu rejonowego w Poznaniu, w niczym nie przypominała napuszonych salonów prawniczych, wypełnionych imitacją antyków, mających świadczyć o wziętości owych adwokatów.
Po krętych schodach starej secesyjnej kamienicy wchodziło się do mrocznego, rozległego hallu - poczekalni i zarazem pokoju aplikantów sądowych.
W części przeznaczonej dla klientów, stały wyleniałe przybrudzone fotele - leniwce, zaś na szklanych stolikach - porozrzucane - walały się sterty tak leciwych gazet, że przypominały epokę wczesnego Gierka. Część zajmowana przez aplikantów odgrodzona była potężną ladą.
W całym tym pomieszczeniu, nieomal w każdym jego kącie, poskładane były grube paki powiązanych sznurkami teczek SPRAW; z niektórych z nich wyłaziły i zwisały strzępy kart.
Tylko telefon i faks na owej ladzie, a także komputer na bocznym stoliku przypominały, że kancelaria należy do człowieka żyjącego w dwudziestym pierwszym wieku.
Wszystko tu było nieco przykurzone i jakby lepkie; jedyne wąskie okno w wykuszu - w ściętym narożu pokoju rozjaśniało HALL skąpym światłem, bo wychodziło na ciemną studnię dziewiętnastowiecznego podwórza.
– Mecenas się spóźni - zniechęcała PANIĄ EGUCKĄ aplikantka, bardzo gruba, omotana w jakiś czarny luźny strój i jakby przybrudzona, jak tu wszystko.
– Nie szkodzi - poczekam - odpowiedziała uprzejmie PANI EGUCKA.
– To proszę zatem spocząć, bo to może potrwać. Czy pani była umówiona ?
– Nie, bo nikt nie odbierał moich telefonów - westchnęła PANI EGUCKA.
– Komórka pana Profesora też wyłączona. Pan Profesor jest uczulony na komórkę - takie rozmowy mu szkodzą. Klienci zarzucają go absurdalnymi pytaniami, które nie pozwalają mu się skupić na pracy naukowej. Boli go potem głowa.
– Teraz też go rozboli – mruknęła pod nosem PANI EGUCKA. - Tym lepiej więc, że przyszłam się rozmówić osobiście - powiedziała głośno.
– PO CO ? Sprawa się toczy zwykłym trybem, rozprawa dopiero chyba za pół rok - wstała, chcąc podejść do PANI EGUCKIEJ z pismem w ręku, by pokazać jej datę czarno na białym, ale potknęła się o jakąś stertę papierów. Kopnęła je, mówiąc: gardliwie - To dopiero potrzebne za rok.
– Za rok ? - zdziwiła się PANI EGUCKA
– Sprawa karna, zawsze przeszkadza sprawie cywilnej, a tu się one nakładają, - sędzia cywilny, chce poznać wyrok w sprawie karnej.
– No dobrze. Przypuszczam, że tak odległe terminy SPRAW, także mojej, pomogą mecenasowi na staranne przygotowanie wszystkich dowodów i ostateczną rozprawę z KANT. Pół roku - i po krzyku.
– Co też pani ! - obruszyła się przybrudzona - będzie jeszcze wiele rozpraw w sprawie: teraz musi wystąpić pan Szlachecki - odpowiedzieć na zarzuty powódki, na następnej rozprawie wystąpią świadkowie powódki, jeszcze na następnej - świadkowie powoda wzajemnego, na jeszcze jednej strony ustosunkują się do wypowiedzi świadków, potem sąd powoła biegłego, potem biegły będzie zapoznawał się z dokumentacją - nieraz bardzo długo, potem biegły wystąpi przed sądem z wnioskami w SPRAWIE,..
– I koniec ? Tak ? - przerwała tyradę W GARNKU DZIURA MIŁY ROMCIU, PANI EGUCKA.
– Skąd ! - oburzyła się aplikantka. - Teraz strony ustosunkują się do wypowiedzi biegłego, - odpowiedzą na jego zarzuty, lub nawet odwołają się od jego opinii i zawnioskują o powołanie nowego biegłego, potem- to samo co poprzednio: studiowanie akt itd… - tłumaczyła z satysfakcją w głosie napuszona aplikantka. - No, a potem są mowy końcowe stron i ich pełnomocników, znów czeka się na wyrok, potem jest odwołanie się od wyroku instancji - tutaj - bo sprawa toczy się o duże pieniądze w Sądzie okręgowym - już tylko do Apelacyjnego. Może być jeszcze kasacja wyroku - wtedy wszystko, od początku…
– W GARNKU DZIURA, MIŁY ROMCIU… - odśpiewała PANI EGUCKA.
– Nie, koniecznie - mogą być jeszcze sprawy z komornikami, gdy przegrany nie będzie chciał płacić. mogą być jeszcze warianty pośrednie: mogą nie stawić się na rozprawę świadkowie - mogą chorować, może zachorować sędzia, wówczas potrzebny jest czas, aby nowy sędzia mógł zapoznać się ze sprawą.
– To jak długo ta Apokalipsa potrwa - jęknęła PANI EGUCKA.
– Najkrócej pięć lat, może nawet siedem ! To po co tu przynaglać pana mecenasa jakimiś telefonami - wyjaśniła nie bez animuszu przybrudzona.
PANI EGUCKA już wiedziała, skąd to przybrudzenie i zakurzenie: lata całe walają się dokumenty po kątach, by zaciemniać, a nie rozjaśniać SPRAWĘ.
Bo SPRAWA jest w TRYBACH ISTNEGO.
Po godzinie oczekiwania do kancelarii wszedł dostojnym krokiem mecenas - wcale nie był zabrudzony, ani zakurzony: wręcz przeciwnie - kwitł ! Elegancki, jasny, letni garnitur z tropiku, błękitna jak włoskie niebo świeża koszula, jedwabny krawat. Marynarkę miał, jak na angielskich filmach dżentelmeni, jedynie zarzuconą na ramiona, nieco rozluźniony pod szyją perłowo - szary krawat rzucał blask na całą kancelarię, rękę głęboko i nonszalancko trzymał w kieszeni spodni. Z całej postaci biło zadowolenie, energia i radość życia. Jedynie modnie nieogolona broda i jakiś chłopski, stajenny zapach potężnego cielska, którego nie mogła zagłuszać bardzo droga woda kolońska, podpowiadały PANI EGUCKIEJ, że to jakiś przebieraniec
Nie rozglądając się nawet po kancelarii, już od drzwi pytał:
– Czy dzwonili już mecenasi ROJEK ? Jeśli nie, to proszę mnie łączyć. Proszę łączyć ! - mówił, zacierając duże czerwone łapska, wcale nie dystyngowane, nie pasujące do image pana mecenasa.
Jakieś czerwone światełko zapaliło się w tyle głowy PANI EGUCKIEJ - mecenasi ROJEK, kancelaria z której wywodzi się aplikant występujący jako pełnomocnik KANT… no, chyba rzeczywiście CHODZĘ PO ŚCIANACH ! Źle myślę o innych; Nie można być podejrzliwym w stosunku do swego obrońcy, którego się opłaciło takim horrendalnym honorarium ! WYJĄTKOWO wysokim - nieprzespana noc, daje mi się we znaki. Szlachecki - junior ma rację - jestem szalona - mitygowała się.
Naraz mecenas rozejrzał się: - Pani tutaj ? - był wyraźnie zaskoczony - Po co ? PO CO ? - nieomal krzyczał - przecież już pani mówiłem, że sprawa idzie w ZŁYM KIERUNKU, prawda ?
– No właśnie, po to tu jestem, żeby pana mecenasa uspokoić…
– MNIE… uspokoić ?! - no wie pani. Zaraz panią poproszę do gabinetu.
– Proszę. Słucham. - rozparł się za biurkiem, nie czekając aż usiądzie PANI EGUCKA. Zupełnie inny człowiek, niż na pierwszym spotkaniu, kiedy PANI EGUCKA wpłacała mu pieniądze.
Ponieważ PANI EGUCKA, nie wiadomo czemu, od czasu do czasu wypowiadała coś nieobliczalnego, czego nie potrafiła potem niczym wytłumaczyć, chyba tylko jakąś falą tajemniczej intuicji, pochodzącej z jej TRZECIEGO OKA i ty razem rozpoczęła rozmowę trochę niekonwencjonalnie:
– Bracia ROJEK - czy tak ? Ach, ci bracia ROJEK, niepokoili nawet mistrza Gałczyńskiego, zna pan to, prawda ?
Chwile wolne nad przekrojem
ja spędzam w dezabilu
tam piszą bracia ROJEK
lecz nie wiadomo ilu…
Mecenas gwałtownie zerwał się z fotela:
– Co mi tu pani imputuje, że ja jestem jednym z braci ROJEK ! Coś podobnego !
– PAN ? Bratem ROJEK ? Przecież pan ma własną kancelarię. Konkurencyjną. Prawda ? - szczerze zdumiała się PANI EGUCKA.
– Prawda - opanował się już mecenas. - Mam z nimi… no, pewne sprawy na pieńku - tłumaczył już spokojnie, zakładając nogę na nogę i przesuwając swym mocnym cielskiem fotel, na którym siedział, nieco do tyłu, równocześnie z nieco głupawym uśmieszkiem, przyglądając się trzymanemu w ręku wiecznemu pióru.
– Z czym pani raczyła się do mnie fatygować, jak mogę pomóc w pani trudnej sytuacji ? - mówił teraz już dawnym, ugrzecznionym głosem. - Wiem, że pani trudno się pogodzić z tym, że sprawa idzie w złym kierunku, ale muszę być z panią szczery - tu wzrok wbił w sufit, wysoko ponad głową PANI EGUCKIEJ, byle tylko nie spojrzeć jej w oczy - ta ewidentna dziura w rurze, to FAKT niezaprzeczalny !
– Ale FAKT dla nas bardzo korzystny ! - zawołała PANI EGUCKA, zaciskając z determinacją palce, na trzymanej na kolanach lakierowanej torebce.
– Taak ? - zaniepokoił się mecenas - niby dlaczego - wyprostował się naraz w fotelu i utkwił przymrużone nieco oczy w PANI EGUCKIEJ, pochylając się w jej kierunku.
– Bo gdyby DZIURY W RURZE nie było, Szlachecki popełniłby błąd w sztuce. - teraz PANI EGUCKA swobodnie rozgościła się na swym krześle, wieszając torebkę na jego poręczy.
– Jaśniej, jaśniej - przynaglał mecenas - bębniąc palcami o blat biurka.
– Bo rura spalinowa, a więc przewód łączący kocioł z kominem MUSI być nacięta, a więc wyposażona w otwór do badania prawidłowości ciągu kominowego - wyrecytowała, jak dobrze wyuczoną lekcję, PANI EGUCKA.
– Mam rozumieć, że MUSI być DZIURA W RURZE ? - przeraził się mecenas.
– Dokładnie tak ma pan to rozumieć i takie pytanie ma pan zadać KANCIARZE: - Czy wie, PO CO jest DZIURA W RURZE. Szlachecki na to odpowie i po SPRAWIE.
– Niekoniecznie… - z nadzieją w głosie powiedział mecenas - niekoniecznie. Instalacja jest przez stronę rozebrana i nie ma dowodu na to, że dziura była właściwie wykonana, a nacięcie prawidłowe.
– Oczywiście, że jest na to dowód - roześmiała się PANI EGUCKA - Strona nie wie, że Szlachecki wykonał szczegółowy serwis fotograficzny kotłowni, sfotografował również tę nieszczęsną dziurę - nacięcie jest prawidłowe, każdy biegły sadowy to przyzna.
– Hm… - zasępił się mecenas, ale mogą być jeszcze inne usterki, które wykaże strona.
– Nie ma usterek. Jest znakomity serwis fotograficzny oraz dowód bezstronnego świadka. Otóż powódka, chcąc się z całą premedytacją przygotować do wyłudzenia pieniędzy od Szlacheckiego na drodze sądowej, zaprosiła serwisanta pieca, aby dokonał inwentaryzacji kotłowni i napisał oświadczenie, że jest ona źle wykonana. Kiedy ten bezstronny człowiek napisał, że kotłownia jest wykonana wręcz rewelacyjnie, wpadła w prawdziwą furie i nie bacząc na obecność Szlacheckiego i inżyniera który zaprojektował kotłownię, krzyczała: - Nie po to panu płacę, żeby pan pisał, że kotłownia jest dobrze wykonana. Ile mam dopłacić, by pan napisał, że jest wykonana niezgodnie z umową, z polskimi normami, no wie pan, błędnie. Są na to świadkowie, a bezstronny przedstawiciel serwisanta wystawił Szlacheckiemu wzorową opinię i - na jego szczęcie - kotłownie zinwentaryzował - tę, którą KANCIARA rozebrała !
– No, no - istne rewelacje zasępił się mecenas zniesmaczony.
– No więc: w jakim kierunku idzie sprawa - złym czy dobrym. Ma pan doświadczenie, a stale próbuje zbić mnie z pantałyku.
– No, ja muszę, przewidywać, co zrobi strona przeciwna. MUSZĘ. - jakoś bardzo gorąco zapewniał mecenas. - Zresztą, ja myślę, że powódka ma jakieś jeszcze cięższe zarzuty i że one się ujawnią w toku sprawy- dodał dziwnie tajemniczo.
– Że co ? Że PERPETUUM MOBILE ? ANTYMATERIA ? Jestem pewna, że powódka nie ma żadnego asa w rękawie - to zwyczajna SZACHRAJKA. Oszukała już trzy firmy, teraz idą POD NÓŻ dwie następne. ÉCRASONS Í´ NFÁME - ZMIAŻDŻMY CO NIKCZEMNE ! Tylu ludziom wytoczyła procesy - sprawy toczą się w sądach - dlaczego pan mecenas tego nie podniesie ?
– Każda sprawa jest rozpatrywana niezależnie od drugiej i nie może być mowy, o łączeniu spraw, a nawoływanie do miażdżenia, to groźby karalne, teraz może pani mieć proces o zniesławienie.
– To już nawet nie można cytować VOLTAIRE´A ? No tak. Nikogo w sądzie nie obchodzi ISTOTA, tylko FAKTY, pod które wolno podłożyć róóóżne treści.
– Otóż to ! - ucieszył się mecenas - i tu jest nasza rola: oświetlać Wysokiemu Sądowi FAKTY. Teraz mówi pani rozsądnie i jako pani obrońca radzę - niech pani w sądzie nie cytuje VOLTAIRE´A. Zresztą póki co, mamy czas do jesieni. Ja wyjeżdżam na Baleary, nieco się odstresować - pani też to radzę zrobić. Jak pani zamierza spędzić lato. Chyba nie w Poznaniu.
– Czy to ma znaczenie dla sprawy - zapytała PANI EGUCKA z przekąsem.
– Lepiej proszę mi powiedzieć, jak mam założyć sprawę karną przeciwko ISTNEJ KANT - proponowała przecież łapówkę serwisantowi pieca, za wystawienie kłamliwej opinii.
– Nigdy nie doradzam, by łączyć sprawę cywilną z karną - mam na to swoje racje - odparł sucho.
– Ale ja PROSZĘ o takie pismo.
– Dobrze, powiedział zjadliwym głosem profesor, ale na końcu pisma, odetnę się od pani życzenia, pisząc, że tego nie pochwalam.
– Bo okazałoby się, że powódka, to nie powódka, a oszustka - szachrajka - bo tylko proces karny może to ustalić, że tu o honor idzie. O dobre imię mojego syna. Dość osobliwa linia obrony - jaki kolor mają pana uszy ?
– Że co proszę ?!
– Powinny być czerwone - powiedziała PANI EGUCKA wstając z miejsca i obciągając atłasowy żakiecik na swej szczupłej sylwetce.
– Żartowniś z pani… już dawno w niczyim towarzystwie tu w kancelarii tak dobrze się nie bawiłem - USZY… KOLOR… CHA, CHA…
– Jeszcze jedno. Jak pan mecenas będzie ucierał czy przycierał nosa BRACIOM ROJEK, to proszę im ode mnie zacytować refrenik ILDEFONSA:
JA SIĘ NIE BOJĘ BRACI ROJEK
NO BO JAK SIĘ BRACI BAĆ
JA W DRODZE IM NIE STOJĘ
BO DLACZEGO MIAŁBYM STAĆ
TEN KOSZ TO WSZYSTKO MOJE
MAM DWIE KOSZULEW NIM
JA SIĘ NIE BOJĘ BRACI ROJEK
RYM CYM CYM.
– Bo to ja mam asa w rękawie, panie mecenasie - powiedziała głośno, a w duchu dodała: - BRACISZKU ROJEK ! Nie boję się twojego straszenia.
– Ponieważ nie jest pan na bieżąco z techniką grzewczą, przygotowałam dla pana zestaw pytań i odpowiedzi, związanych ze sprawą, proszę się z nimi dokładnie zapoznać przed następną rozprawą, dzięki tej ŚCIĄDZE, mówiąc kolokwialnie, stanie się pan na jesieni gwiazdą palestry, no i z marszu powoła biegłego.
Tempo, tempo, pracujemy - dobrze ? - dodała ze słodziutkim, niewinnym uśmieszkiem. – a wakacje… cóż można o nich wiedzieć… nie przechytrzymy tego, co nam pisane… Muszę zobaczyć czy mnie nie ma w domu. Sprawa idzie w DOBRYM kierunku, więc będę piekła makowce dla moich przyjaciół - artystów. KALISZANO się ucieszy, wie pan, rzeźbi teraz dla mnie rzeźbę: zatytułowaną - RURA W DZIURZE - DZIURA W RURZE - prowadzona przez pana SPRAWA, przejdzie do historii sztuki - może nawet z podtekstem erotycznym, w tym temacie z KALISZANO żartów nie ma. Cóż, artysta wie, co w trawie piszczy !
– Co chce pani przez powiedzieć - zapytał podejrzliwie mecenas.
– Tylko to co powiedziałam: - upamiętniajmy chwilę, kiedy to Szlacheckiego w sądzie uratowała, DZIURA W RURZE, no i oczywiście, naukowiec tego formatu co pan, panie mecenasie - dodała bardzo uprzejmie, choć był to wyrafinowany persyflaż.
– No tak - wyprostował się połechtany tą pochwałą mecenas - naukowiec i wyskoczył zza biurka, aby odprowadzić PANIĄ EGUCKĄ do drzwi.
– Całuję rączki - i cmoknął wilgotnymi, lepkimi ustami PANIĄ EGUCKĄ w rękę - wprost ją zaślinił.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, PANI EGUCKA natychmiast udała się do toalety.
– Jest obleśny - pomyślała ze wstrętem i wzdrygnęła się: RURA W DZIURZE mu w głowie… Już tam KALISZANO go załatwi ! To SZACHRAJ - trafiłam w łapy SZACHRAJA, na dodatek śliniącego się. Dobrze, że Szlachecki - junior niczego podejrzewa. Co ja najlepszego zrobiłam ! Za takie pieniądze ! Oparła się o ścianę i na chwilę przymknęła znużone brakiem snu oczy - spod powiek wypłynęła nagle twarz pełna spokoju i rozwagi, PAŃSKĄ DUMĄ rysy naznaczone; WIELKI SĘDZIA KORONNY zgorszony kiwał głową:
– Przecież rzekłem. Rób swoje waćpani, a o resztę się nie martw. Do sądu prowadź ! JA sprawę rozsądzę.
Toaleta była małą, z okienkiem prowadzącym na to samo podwórze - studnie, co okno w haalu, nieco uchylonym, ale odrobina nagrzanego powietrza płynącego z dworu, nie potrafiła usunąć przykrego odoru- stęchlizny wydzielającego się ze starych, grubych rur kanalizacyjnych. Piękna staroświecka, mająca chyba ze sto lat, umywalka w formie konchy, odlana z żeliwa, była już nieco wyszczerbiona i poobijana i przypominała umywalnie w pałacu pana von HOFF. PANI EGUCKA popatrzyła na nią z sentymentem jakby niespodziewanie spotkała starą znajomą. Z wysiłkiem odkręciła staroświecki miedziany kurek: popłynął wąski strumień stęchłej i nagrzanej wody.
PANI EGUCKA długo i starannie myła ręce, by spłukać cały brud tej pokrętnej rozmowy.
Nieprzespana noc, wizyta u mecenasa, wysokie niebotycznie szpilki, tak ją udręczyły, że z westchnieniem ulgi wspięła się na ganek pięknego apartamentowca, stojącego już - O DZIWO ! - nie pod numerem trzynastym, o nie !
W czasie jej nieobecności, ktoś - z pewnością pan Szlachecki - umieścił na budynku złociste cyfry: JEDENAŚCIE.
– Wszystko idzie W DOBRYM KIERUNKU - pomyślała uszczęśliwiona PANI EGUCKA. Nie ma już zmartwień - jest ciężka praca, aby wyrwać się z TRYBÓW, ale PANI EGUCKA lubi i potrafi pracować !
– Nie ma też potrzeby dłużej maltretować stóp tymi szpilkami - ucieszyła się, natychmiast je zdjęła i trzymając w ręku razem z torebką, żwawo wstępowała na schody.
Na drugim piętrze, pod jej drzwiami, czekał na nią listonosz: tym razem miał w ręku nie szarą - kancelaria BRACI ROJEK - a białą kopertę.
– Chyba nie z sądu, ani od ISTNEJ KANT - zawołała przerażona PANI EGUCKA, która ostatnio odbierała same takie straszne listy.
– Myślę, że nie, to z Funduszu Zdrowia na moje rozeznanie - każdy się cieszy, jak mu taki list przynoszę - to pewnie skierowanie do sanatorium.
– Co za niespodzianka - ucieszyła się PANI EGUCKA, która już myślała, ze całe lato spędzi w mieście, bo za jej pieniądze mecenas jechał na Baleary. - Pewnie ze zwrotów. Mam szczęście ! Jaki pan umordowany, tą wspinaczką po schodach w taki upał - można pana zaprosić na szklankę pomarańczowego soku ?
– Ale pani domyślna, że człowiek ledwie się trzyma na nogach. Nie łatwo być listonoszem w mieście, nikt go nie szanuje. Co innego na wsi: tam prawie w każdym domu coś dadzą do picia.
– No właśnie - roześmiała się PANI EGUCKA - ja jestem ze wsi. Nasza Stasia zawsze coś tam dobrego dla listonosza miała, to się nauczyłam.
– Że człowieka trzeba traktować po ludzku ? Gdzie te czasy ! Teraz każdy się cieszy, jak może drugiemu dokopać - rzekł listonosz, odgarniając z czoła przylepione od potu włosy.
– Jest pan najwspanialszym listonoszem na świecie - rozmarzyła się PANI EGUCKA gdy popijali zimny pomarańczowy sok - czy pan wie, dokąd pojedziemy z panem Szlacheckim ? Do ZDROJOWISKA !!! Najbardziej uroczego dla mnie miejsca na świecie.
– Myślę, że tych szarych poleconych, już nie będzie, co ? - zatroszczył się listonosz, wstając od stołu, bo pani coś ostatnio zmizerniała.
– Dziękuję za dobre słowo i za ten list, do zobaczenia na jesieni - wtedy przyjdą polecone z sądu, ale już się ich nie boję - poradzę sobie.
– Pani to ma więcej rozumu w małym palcu, niż te obecne SZACHRAJE w głowie - to czego tu się bać ! - wołał już na schodach listonosz.
PANI EGUCKA zeszła na dół do salonu firmowego Szlacheckiego - juniora. W salonie bardzo przestronnym i przeszklonym panował miły chłód: pracowała klimatyzacja, Szlachecki - junior kończył swoje ostatnie dzieło; zaprojektował nowe registry, bardzo szlachetne w kształcie i energooszczędne.
Na widok PANI EGUCKIEJ zerwał się zza biurka i zapytał gorączkowo:
– No, jak tam u mecenasa ?
– Już nie mamy się czego bać - zawołała PANI EGUCKA. - Mecenas cię pozdrawia (co ja wygaduję ? Widocznie tak trzeba) - i jest głęboko przekonany, że sprawy idą W DOBRYM KIERUNKU. Acha ! Najlepszą obroną jest atak: zakładamy sprawę karną, ponieważ KANT namawiała zarówno projektanta, jak i serwisanta do tego, aby napisali nieprawdę co do prawidłowości zamontowania kotła gazowego wraz z instalacją i proponowała im za to osiągnięcie korzyści majątkowej.
Sprawę należy zgłosić policji, a po przesłuchaniu świadków, policja skieruje ją do prokuratury. Postawimy ISTNĄ KANT w stan oskarżenia, co ją nieco ostudzi w jej dalszych zapędach.
Szlachecki - junior tak się ucieszył z tego pomysłu, że natychmiast postanowił zająć się sprawą - cała dotychczasowa jego apatia gdzieś prysła bez śladu.
– Ja wyjeżdżam z panem Szlacheckim do Zdrojowiska, a ty działaj w sprawie karnej, bo w cywilnej mamy spokój do jesieni.
– Cudownie, mam przecież na piśmie oświadczenia tych ludzi, zaraz do nich zatelefonuję - ucieszył się Szlachecki - junior.
– A ja się pójdę pakować - stary człowiek potrzebuje leczenia - zawołała filuternie.
Szlachecki - junior odprowadził ją uprzejmie na ganek i otworzył przed nią drzwi wiodące na klatkę schodową. Widząc, jak biegnie po trzy stopnie naraz do góry, krzyknął:
– Nie ściemniaj ! Jesteś wkurzająco młoda.
– Mocne geny szlachty żmudzkiej - zaśmiała się PANI EGUCKA.
– Ach tak - Wielka Księżna Twerska, w prostej linii królewska krew, WIELKI SĘDZIA KORONNY…- podśmiewał się Szlachecki - junior.
– Tylko bez żartów z WIELKIEGO SĘDZIEGO KORONNEGO - jest lepszy W SPRAWIE, niż współczesny świadek koronny !
W apartamencie dygnęła przed SĘDZIĄ KORONNYM:
– Znów zrzuciłeś mi GUZ od żupana, bym miała cudowne wakacje !
Dwadzieścia-jeden dni w ZDROJOWISKU ! znowu dobry omen. OCZKO ! Dziękuję. Musiałeś za życia dobrą energią swych słów uczynić tyle DOBRA, że ABSOLUT i teraz pozwala ci, byś tą dobrą energią nadal sycił, a ona zamieniając się w masę, pozwala ci żyć WIECZNIE.
Posłucham cię, będziesz w sądzie. Ciekawe, jaka MASA utworzy się z tej twojej pozytywnej energii - chyba w ten sposób można wskrzeszać LUDZI, no, a za pomocą energii negatywnej - tworzyć WAMPIRY !
Jeszcze raz spojrzała na leżące na stole KREDOWE KOŁO, w które wpisała KANT, na wymalowane minusy i plusy i zaśpiewała:
MINUS MAŁY, PLUS JEST DUŻY
Z TEGO ZERO SIĘ WYNURZY
RESZTA DLA NAS POZOSTANIE…
Podśpiewując, PANI EGUCKA pakowała kapelusz pasterkę do pudełka na kapelusze - zupełnie jakbym miała jechać dyliżansem, ale, prawdę mówiąc, podróż do ZDROJOWISKA to była prawdziwa eskapada.