Pisać o tym w nowoczesnym świecie, który wciąż przeżywa jego apoteozę i tylko nielicznym udaje się myśleć inaczej jest przedsięwzięciem nieco makabrycznym. Wszystkie te głupstwa jakimi człowiek współczesny zajmuje swoją uwagę powinny przecież wystarczyć. A to pokazy mody, a to wybory mis i mistera globu, wytworne bale i zwykłe domowe imprezy na których panie powinny uważać, aby nie pokazać się w tej samej kreacji co inne, uginające się nadmiarem stoły i supermarkety, pełne salony fryzjerskie i kosmetyczne, gabinety odnowy biologicznej, galerie handlowe, jakby mówiły dziełu Karola Darwina O powstaniu gatunków drogą doboru naturalnego, czyli o utrzymaniu się doskonalszych ras w walce o byt wielkie tak. Ciało, bo o nim tu mowa, stało się przedmiotem kultu i ta uciecha, że jesteśmy ostatni na drabinie ewolucyjnej, ostatnim szczeblem w rozwoju istot żywych. Żyjemy jakby śmierć nigdy nie istniała, a i tak przecież pójdziemy do nieba, bo gdzie indziej by być mogło nasze miejsce. A ponieważ to nie pewne, dlatego tu na ziemi trzeba sprawiać sobie jak najwięcej przyjemności. No właśnie – sobie. Nawet najbliższa osoba jest przetransponowana przez nasze „ja" i dopiero wtedy staje się użyteczna. Do „ale laska" dołączyło „ale ciacho" i kabaret trwa. Głupstwa zajmują nas najbardziej i praca, aby one mogły się urzeczywistnić. Puste dni, puste noce co najwyżej spowinowacone z czystym seksem, o którym mówi się miłość lub oddziela od niej, jakby czyniąc pewność przekonaniu, że się wie czym ona jest. Motyle w brzuchu itp. Nie ma motyli, nie ma miłości. Są motyle, jest.
Nasze ciało się nie skarży, bo jest od nas zależne. To twierdzenie, skądinąd bardzo naiwne nadając ton codzienności, potęgowane osiągnięciami medycyny, stało się tak powszechne, że ulegają temu nawet Kościoły. I nie chodzi tu o to, by powrócić do czasów, kiedy w XIII wieku powstał we Włoszech ruch biczowników, którzy chodzili ulicami ubrani na biało bądź też rozebrani do pasa i biczowali się do krwi, która spływała po nich obficie. Ci członkowie bractw religijnych czyniąc pokutę za pożądliwość ciała okładali się też nawzajem znajdując swych naśladowców w Niemczech, a także po części w Polsce, aż działania takie zostały zakazane przez papieża Klemensa VI. Ruch więc, biorąc pod uwagę czas historyczny, trwał krótko, lecz sięgał poza ówczesne jedno pokolenie. Bo ciało to również świętość. A skoro tak, należy mu się szacunek i to już głupstwem nie jest. Wiedział o tym Emanuel Swedenborg, który ze zwykłego geologa stał się teologiem twierdząc, że doświadczył bezpośredniej wizji Sądu Ostatecznego i u którego Bóg ma ludzką postać, a „człowieczość Chrystusa jest doskonałym spełnieniem się Bóstwa" jak pisze Czesław Miłosz w Ziemi Ulro. Są tam ludzkie anioły i cielesność ludzi w Niebie i Piekle jak zapewnia szwedzki autor mówiąc i pisząc, że tego doznał, stąd trudno mu zaprzeczać. Kłopot filozofów i teologów. A zatem ciało, lecz nie jako kult, a niezbywalna cześć istoty ludzkiej, która wymaga odpowiedniego traktowania. Czy zatem czyniąc dobro swojemu ciału poprzez odpowiednią pielęgnację i zapełnianie brzucha oraz uprawiając seks nie traktuję go odpowiednio? Na pozór tak. Lecz należy się zapytać: co jest źródłem takich zabiegów i czy w ogóle ono jest? Odpowiedź, chęć podobania się sobie i otoczeniu, a także by nie być głodnym oraz zaspokojenie potrzeb seksualnych to tylko wynik własnego ego, które jest genezą cierpienia. Z pewnością nie wtedy, gdy te czynności wykonujemy, ale wtedy gdy już zostały wykonane i najpierw pojawia się krótkotrwałe zadowolenie, a po czym pustka. Łatwo to zauważyć przy biesiadnym stole, gdy przed nią, czyli biesiadą, jeszcze wszyscy spoglądają łakomie na zjawiające się na stole pokarmy, po czym z zadowoleniem spożywają, dalej trawią w błogości ciała i rozmowie na temat znakomitości stołu, aby na koniec zanurzyć się w smętną nudę okraszaną plotkami o bliższych i dalszych, aż ostatecznie i to ostatnie nudzi, czas zbierać się do domu. I by ponownie zjawiła się ta pozorna radość musimy na powrót powracać do tych czynności i koło nie tyle się zamyka co ulega powiększeniu z nami na orbicie z siłą odśrodkowej pustki. We współczesnym kulcie ciała wciąż biegamy więc do salonów piękności, za suto zastawione stoły, a po tym do gabinetów odnowy biologicznej. Pustka bowiem nie może patrzeć na siebie. Brak źródła czyni obecność ciała nie do zniesienia. Jak to? - powie ten czy ów i się śmieje – a mnie tak dobrze. Ale czy powie tak w ciszy, będąc sam ze sobą? Czy będzie starał się tę ciszę zagłuszyć? Będzie dla niego zabójcza? Nie trzeba za dużo myśleć, bo głupoty przychodzą człowiekowi do głowy – z pewnością mi na to odpowie. To prawda, gdy myślenie jest powodowane tylko przez własne „ja", bez wychylenia na zewnątrz. I nie chodzi tu o myślenie o najbliższych, czy dalszych. Kto tego nie rozumie pozbawia się obecności siebie w sobie. Jeżeli poeci błogosławią ciszę to nie dlatego, że jest ona źródłem ich natchnienia. Tu rękę w pisaniu prowadzi daimonion. Cisza to probierz obecności siebie w sobie. Jeśli przeszkadza to znak, że nazbyt rozbudowane ego domaga się zaspokojenia. Że pustka jest ogromna i nie ma źródła skąd czerpać można normalne życie. Nie ma ku niemu wychylenia, spojrzenia z zewnątrz. „Miłość to znaczy popatrzeć na siebie/ tak jak się patrzy na obce nam rzeczy" pisał Czesław Miłosz. To nie myślenie motylami w brzuchu, bo to tylko pożądanie i lęk przed nim. Pytanie, czy zostanie zaspokojone. I nie chodzi tu tylko o seks, ale wszystko, że tak się wyrażę, czym ego dysponuje. Dlaczego inaczej prawdą by było, że każdemu to, na czym najmniej mu zależy? Ciało, czy tego chcemy czy nie, jest wynikiem stworzenia i tu na ziemi nie jest ono samo, a ukryty w nim jest nie rozumny diament, który stanowi potencjał dla odpowiedniego jego traktowania, bez wychylenia w jedną albo drugą stronę. O czym piszę? W eseju Poezja mojego ciała z książki Status poety wskazałem na niebezpieczeństwo jakie kryje się za zbytnim, by tak powiedzieć, uduchowieniem i całkowitym oddzieleniem się od ciała, czego byłem przykładem. „Oderwanie się od ciała, stan, by tak określić, czystej duchowości powoduje w owym duchu zagubienie, wewnętrzny chaos. To jak budowanie domu bez fundamentu. Podobnie dziać się musi z egzegezą własnego ciała."
Zanim zajmę się objaśnianiem istoty ciała zajrzyjmy bliżej w czystą duchowość. Niewątpliwą bazą będą tu dla nas początki chrześcijaństwa i jego dyskredytacja filozofii pogan, czyli starożytnej filozofii greckiej. Zarówno Tertulian jak i Justyn czy Klemens oraz pozostali byli zgodni co do tego, że tylko Objawienie jest właściwą drogą do Prawdy, którą jest jedyny Bóg, Stworzyciel. Odrzucali prawdy głoszone przez filozofów greckich jako pozbawione racji bytu, a co najwyżej, jak w przypadku Sokratesa, że zawierają one tylko prawdę częściową lub przypadkową. Justyn twierdził „że nie mieli jasnego zrozumienia ani wiedzy niewzruszonej" i „(...) Sokrates wprawdzie był mędrcem, tyle że przez przypadek, że naturalną doskonałość rozumu i cnoty osiągnął przez szczęśliwy zbieg okoliczności, ślepy traf czy też, co pewnie zakładał Justyn, przez daną darmo i nie oglądając się na ludzkie zasługi łaskę Bożą." jak pisze Dariusz Karłowicz w Sokrates i inni święci. Książka Karłowicza pokazuje związki filozofii starożytnych Greków i Objawienia, i co pierwsi chrześcijanie zaczerpnęli z ich mądrości. Rzecz zwłaszcza dotyczy duchowych ćwiczeń, które służyły uchwyceniu w karby pożądliwości ciała. Dzięki nim umysł mógł dążyć do doskonałości. To prawda, pożądliwość ciała jest w jawnej sprzeczności z rozumem jako drogi do Stworzyciela, ale nie ono jako takie. Niechęć do ciała, niejako zaprzeczanie jego istnieniu jest dramatem tym większym im bardziej będziemy starali się to urzeczywistnić. W rezultacie uzyskamy wprawdzie zamilknięcie ciała, lecz nasza duchowość będzie kaleka. Obracając się tylko w swym duchowym gospodarstwie jednocześnie widzimy jak nasze ciało cierpi, ale nie już na skutek swej pożądliwości, lecz że została nam ona przez nas samych odebrana. Paradoks. Nie. Zwykła kolej rzeczy. Patrząc na ptaki i ich pisklęta wprawdzie będziemy je rozumieli bardziej niż ktokolwiek inny, tym niemniej odczuwali równocześnie brak z nimi całościowego współistnienia jak inni ludzie. To jak patrzenie na zmarłą, bliską osobę. Jest bliska i daleka równocześnie. Bliska tym, że była z nami, daleka bo już nie jest w ziemskim ujęciu. Jest już czymś innym zupełnie nam nieznanym. Przy czym w przypadku czystej duchowości to „zupełnie nam nieznane" jest znane, bowiem było a nie jest. Dokładnie to my staliśmy się tym martwym ciałem. Zatopieni w księgi bez cielesnych doświadczeń, chodzące dusze. I to takie, które wcale nie są szczęśliwe, gdyż pozbawiły się ciała. Żyją wprawdzie owładnięte Objawieniem, Prawdą, co w rezultacie powoduje w nich chaos, gdyż „Człowiek nie jest zdolny pojąć bez reszty objawionych przez Zbawiciela paradoksalnych reguł chrześcijańskiego życia" jak pisze Dariusz Karłowicz. I czy czasem ta „drabina oparta o bramy niebios, i to ta sama, po której zeszła Objawiona Prawda" nie jest w tym przypadku czasem jakąś parabolą przypowieści o Wieży Babel?
Ale o czym ja piszę w nowoczesnym świecie owładniętym kultem ciała. Ta dygresja była tu jednak konieczna dla obrazu całości i tego o czym teraz. „Podobnie dziać się musi z egzegezą własnego ciała". Chaos w nie zapatrzonych, to ciągłe niedomaganie człowieka jako całości pomimo, że możemy przy obecnym stanie nauki zrobić dla niego, czyli ciała wręcz wszystko, od zwykłych zabiegów pielęgnacyjnych aż po najbardziej wykwintne działania w gabinetach masażu, czy ośrodkach odnowy biologicznej SPA. Biegamy więc to tu to tam, a jednak odczuwamy dotkliwy brak. Cisza bywa, że jest nie do zniesienia, bowiem zapominamy lub nie chcemy tego wiedzieć, iż jesteśmy istotami stworzonymi. Najtrudniej człowiekowi przyjąć do wiadomości, że od niego biorąc pod uwagę nie czas ale wieczność niewiele, czy wręcz nic nie zależy. Od razu odzywa się nasze „ja" i w głowie nam bałamuci. Rodzi się cierpienie nie pogodzenia siebie ze sobą, które staje w poprzek nawet najlepszych i najbardziej szczytnych myśli. Jego objawami są pragnienie i pożądanie ciała, i to je tak bardzo staramy się ułagodzić. Gdybyśmy jako ludzie byli tylko ciałem, którego kult tak nas zajmuje, to przecież dając mu wszystko powinniśmy żyć w pełnej harmonii. Stąd widać, że tak nie jest. To ciągłe „coś" powoduje niepokój i brak zgody na taki stan rzeczy. Uśpiony w nas nie rozumny diament, którego potencjał domaga się obecności.
O ile rozumowanie czysto duchowe, gdy dusza rani ciało i powoduje zapadanie się w coraz to większy chaos jest nie do zniesienia, podobnie jest i tu. W miejsce duszy postawione jest ciało i nasze naukowe rozumowanie. Chociaż w dostępnym nam języku słowo „rozumowanie" w obydwu przypadkach wygląda tak samo, jednak znaczy zupełnie coś innego. To czysto cielesne, którego źródło pojawiło się za czasów Kanta i miało wyrwać ludzi z czasów niemowlęctwa, jak ów filozof pisał, jest oparte na zasadzie przyczynowo skutkowej, a dalej akcji i reakcji Newtona, logicznego myślenia, stąd dotąd, od twierdzenia do dowodu. Tu wszystko zależne jest od człowieka, który jest panem i władcą swych myśli i czynów. Efektem stał się człowiek – bóg. Nie rozumny diament jest dla niego fikcją, bajką. Czysta duchowość bajkę tę traktuje jako fakt i ma ku temu powody, gdyż sama cielesność się nie sprawdza i zresztą nigdy się nie sprawdzała. Tu problem jednak w tym , że całkowite oderwanie się od ciała powoduje również chaos.
„Swedenborg miał, wydaje mi się – pisał Czesław Miłosz w Ziemi Ulro – rację, kiedy mówił, że człowiek nie potrafi wierzyć w coś, czego nie rozumie. Zdanie to na pierwszy rzut oka jest nonsensem, bo przecież chrześcijanie zawsze wierzyli w dogmaty nie dające się objąć rozumem i uznane za tajemnice wiary. A jednak przy bliższym zastanowieniu wypada przyznać, że zawiera ono trafną intuicję. Człowiek średniowieczny dziesięć razy lepiej <rozumiał> swoją religię niż człowiek osiemnastego wieku, a tym bardziej dwóch wieków następnych. Działo się tak dlatego, że pomiędzy wyobrażeniami religijnymi i ogólną wiedzą o świecie nie było tego dystansu, jaki zaczął rosnąć z każdą dekadą, od kiedy narodziła się metoda naukowa. Jest wiek XXI i ciało stało się bogiem, a przecież niemożliwy jest powrót. Co zatem? Niedogodność samego ciała, które rani duszę, czy pozwala mieć nadzieję na to, że wiara powróci. Ależ panie, przecież ja wierzę w Boga, bo chodzę do kościoła. Trudno takim słowom zaprzeczyć i szukać argumentów na to, że jest inaczej. Słowa układają się gładko i nie w mojej to gestii, od tego jest Sąd Ostateczny. Koło się zamyka i nie o tym ten esej. Można tylko zapytać: dlaczego twoje ciało, pomimo jego tak wielkiej pielęgnacji pragnie i pożąda, powoduje cierpienie, niepokój myśli z którymi tak trudno ci żyć. Czego mu brakuje? Czy czasem nie faktycznego przyznania, że jesteśmy istotami stworzonymi i jako takie od nas nic nie zależy. Cholera, to już brzmi tu jak kaznodziejstwo i po tym to zadowolenie, że się mądre słowa wygłosiło. Janusz na ambonie, do czego to doszło.
Tak czy inaczej Stworzyciel, jeżeli stworzył poczynił to poprzez samego siebie. A jeżeli tak jest w nas, by tak powiedzieć, Jego cząstka. Tak jak poeta, który napisał wiersz (już to porównanie w innym eseju i przy innej okazji czyniłem) jest twórcą i wynik jego działania jest dziełem od niego zależnym i jego też zawierającym. Tym sposobem oprócz duszy, która z Niego powstała jest też ciało ( bo Jezus Chrystus). Ale On jest z Marii Dziewicy, ktoś powie i tu przyznam mu rację. Pisałem o tym osobny esej. Zatem tu to pomijając powrócę do rozumowania, które było moim udziałem, gdy pisałem wspomniany tu szkic Poezja mojego ciała i które nie jest ani czysto duchowe, ani czysto cielesne. Nie po to Bóg dał człowiekowi ciało, aby o nim zapomniał (chaos samej duszy) i nie po to dał duszę, by była martwa, a może lepiej ( bo przecież martwa nie jest skoro Bóg jest żywy) stanowiła tylko potencjał, ten nie rozumny diament, uśpiony u współczesnego człowieka. Skąd jednak to uśpienie, skoro niewygoda samego ciała jest widoczna? „(...) człowiek nie potrafi wierzyć w coś, czego nie rozumie" słyszymy u Swedenborga. Dopiero gdy przemawia do niego obraz wiara jest możliwa. Średniowieczne diabły i anioły, niebiańskie i piekielne sceny w obliczu znikomej wiedzy naukowej przeciętnego człowieka tamtego okresu powodowały, że byli to ludzie autentycznej, dużej wiary. Co jednak dziś? Jedynym ratunkiem zdaje się być poezja, która do czytelnika właśnie obrazem przemawia. Zatem w wierszu Wiara Czesław Miłosz pisze:
Wiara jest wtedy, kiedy ktoś zobaczy
Listek na wodzie albo kroplę rosy
I wie, że one są – bo są konieczne.
Choćby się oczy zamknęło, marzyło,
Na świecie będzie tylko to, co było,
A liść uniosą dalej wody rzeczne.
Wiara jest także, jeżeli ktoś zrani
Nogę kamieniem i wie, że kamienie
Są po to, żeby nogi nam raniły.
Patrzcie, jak drzewo rzuca długie cienie,
I nasz, i kwiatów cień pada na ziemię:
Co nie ma cienia, istnieć nie ma siły.