Archiwum

Józef Herold - Przypadki Borysa Kupkina (2)

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

No i Borys wpadł pomalowany szminką do Abrahama.
– Mycie, mycie zamawiam! – krzyknął od wejścia.
– Co? – zapytał spokojnie Abraham.
– Jak to co? – zapytał Borys.
– Co myjemy?
– Ślepy jesteś, nie widzisz, że mi odmalowali w gębę i muszę się do ludzi upodobnić? Szybko zmyj to i nie gap się!
– Szybko, szybko. Każdy tylko wpadnie i już chciałby szybko. Spokojnie, to nie piekarnia – mruczał Żyd.
– Co wy tam szepczecie, Abrahamie, nie widzę, żebyście roboty za dużo mieli.
– Nie wasza sprawa. Mówią, że szybko to chłop dzieci robił i głupich narobił – odpowiedział fryzjer, zapinając chustę pod szyją Kupkina.
Potem zbliżył swoją twarz do twarzy Borysa, oddalił się, podniósł binokle i – jak lekarz po badaniu – wydał werdykt:
– To nie jest krew, to szminka.
– Obojętnie, co by to nie było, myjcie i głupio nie gadajcie – zirytowany poganiał Kupkin.
– Ja tam mogę wszystko myć, ale po co kłamać – mruczał pod nosem Abraham.
Zrobiło się cicho, Abraham ścierał z twarzy Borysa szminkę, a Borys myślał, co tu kupić Wierze i czy Misza rozpoznał go w sklepie za kotarą.


Rozdział IV

O tym, jak listonosz dowiaduje się, że nie ma czapki i decyduje się na mistyfikację

Listonosz obudził się od wybuchu własnych gazów.
– Czy to salut październikowy – rozmyślał. – Przecież rocznica rewolucji już dawno minęła.
– Ale co ja tu robię na tej podłodze – myślał dalej. Spojrzał wkoło. Torba porzucona, listy walają się po podłodze.
– Chryste Panie, kto mnie tak urządził – zapytał siebie głośno i usiadł na krześle. Potem szybko wstał i wsadził głowę pod kran. Pił dobre dwie minuty i znów siadł na krześle:
– Co ja powiem naczelnikowi, przecież dzisiaj po obchodzie mieliśmy malować ścianę w świetlicy, jeszcze pomyślą, że uciekam od społecznej roboty.
Zebrał listy z podłogi, zarzucił torbę i wybiegł z mieszkania Borysa. Od razu natknął się na Afonię.
– Ty bydlaku – chwyciła go za klapy. – Nie dość, że chlejesz w pracy, to jeszcze czytasz cudze listy.
– Do pierwszego mogę się przyznać, ale listów cudzych z reguły nie czytam.
– A to co? – pod nos podstawiła mu list od Grockiego.
– List, ślepa jesteś, nie widzisz.
– A ty ślepy jesteś i nie widzisz, że otwarty?
– No jak go otworzyłaś, to jest otwarty.
– Mam Borysa za świadka, że był otwarty.
– O Borysie ty mi nie wspominaj. Idę na milicję donieść, że w czasie służby ubezwłasnowolnił osobę publiczną podając jej sfermentowany samogon.
– Zamiast na milicję, to idź do domu i wyłącz gaz, bo... – Afonia nie dokończyła.
Listonosz puścił się pędem schodami w dół.
Kiedy dobiegł do domu i zobaczył milicyjny samochód, to na głos wezwał Pana Boga.
– Żyje? – zapytał pierwszego z brzegu Biełowa.
– Kto?
– No, moja Martyna
– Nie wiem, to ja przez nią bym zginął.
– Przez moją starą?
– Niezupełnie, bardziej przez Safonową.
– Mów człowieku do rzeczy, bo cię uduszę – listonosz złapał Biełowa za klapy płaszcza.
– Już mówię. Wasza stara chciała otruć wnuki Safonowej gazem, a ja wracałem i Bogu ducha winien na schodach chciałem zapalić fajurkę i wtedy Safonowa kopnęła mnie prosto w płuca. To, że z wami rozmawiam, to cud boski i lata spędzone w sanatorium.
– A co do tego ma sanatorium ? – zbaraniał listonosz.
– Bo tam płuca mi podreperowali i dlatego przetrzymałem kopniaka od tej wariatki.
– Ale co z moją Martyną?
– Z nią nic, milicja bada ją w samochodzie.
– A dlaczego w samochodzie?
– Bo w waszym mieszkaniu tak śmierdzi gazem i kapustą, że milicjant ołówka w ręku nie może utrzymać i dlatego trzymają ją w samochodzie.
Usłyszawszy to listonosz zbliżył się do samochodu i zajrzał przez szybę do środka.Wtedy ktoś z głębi samochodu plunął na szybę, aż listonosz odrzucił głowę do tyłu.To plunęła jego żona Martyna:
– Ty łajdaku, chciałeś mnie otruć! – wrzeszczała.
– Ja? – zdziwił się listonosz. – Chyba ci kapusta zaszkodziła.
Nie mogli jednak dokończyć rozmowy, bo jeden z milicjantów kazał listonoszowi oddalić się od służbowego samochodu i nie przeszkadzać w czynnościach służbowych.
– Odejdźcie stąd towarzyszu listonoszu – rozkazał. – Albo nie, podejdźcie tu! – zmienił zdanie.
– O co chodzi? – zapytał listonosz.
– Gdzie wasza czapka służbowa? – zapytał milicjant.
Listonosz złapał się za głowę i pobladł. Tego jeszcze brakowało, czapka była ważniejsza od listów. To tak jakby zgubić, albo gorzej – przehandlować wrogowi na wojnie karabin. Nic tylko palnąć sobie w łeb.
– Jak Boga kocham, nie wiem, może na poczcie zostawiłem – tłumaczył się.
– To pędźcie na pocztę, bo jak my was tam zawieziemy, to będzie gorzej.
Listonosz stanął na baczność, zasalutował do gołej głowy:
– Tak jest towarzyszu milicjancie.
Po drodze na pocztę wszedł z zamysłem do baru "Mokry Śledź" i począł rozglądać się bacznie.
– Kogo szukacie? – zainteresował się nowym gościem barman.
– Obojętnie kogo, może być każdy, byle mi w mordę dał.
– Na głowę żeście upadli. Chcecie za darmo w mordę wziąć? – zaśmiał się barman.
– A żebyś wiedział. Jeszcze zapłacę, żeby mi ktoś dobrze przyłożył.
– Nie powinno być z  tym kłopotu – i barman zaczął rozglądać się po knajpie:
– Grigorij!– zawołał.
Przy barze stanął dwumetrowy, nieogolony typ ze sztuczną nogą.
– Czego?
– Chcesz zarobić?
– Ma się rozumieć, byle to nie było noszenie worków na strych, bo z jedną nogą trudno.
– Znacznie prostsza robota. Temu obywatelowi – tu pokazał na listonosza – trzeba dać w mordę.
– Za co? – spytał Grigorij.
– Za darmo, a właściwie za pieniądze. Ale niech wam to już listowy wytłumaczy.
Listonosz zbliżył się do ogromnego Grigorija. Dzieliła ich różnica wzrostu o jakieś dwie głowy:
– Przywalicie mi? – zapytał listonosz.
– Nie, za mundurowego można dostać pięć lat – pokręcił głową Grigorij.
– Poczekajcie chwilę – i listonosz wszedł do izby obok, by za chwilę wyjść tylko w kalesonach.
– Teraz już nie jestem mundurowy. Lejcie, tylko szybko, bo jeszcze dziś muszę na poczcie świetlicę malować. Dziesięć rubli dam po robocie.
– Dobrze, tylko powiedzcie za co, bo jakoś tak nie mogę bez przyczyny przywalić.
– Wiecie, co to mistyfikacja? – zapytał listonosz.
– Pewnie jakaś choroba zakaźna – rozdziawił gębę Grigorij.
– Tak choroba, durniu, po niej noga usycha. Mistyfikacja tumanie to jest udawanie, że mnie pobili na ulicy bandyci, a nie ty. Muszę zostać pobity, inaczej wylecę z roboty za brak czapki. A tak powiem, że mi ukradli, po tym jak mi w mordę dali.
– A gdzie jest twoja czapka?
– Jakbym wiedział, to bym tu nie stał i nie tracił dziesięć rubli.
– Za czapkę wziąć w mordę? – dalej nie rozumiał Grigorij.
– I to jest właśnie mistyfikacja bydlaku. Wal!
– Gdzie mam cię walnąć?
– Najlepiej w zęby, tylko szybko, bo mi w tych gaciach zimno się robi
Grigorij zamachnął się i kułakiem walnął listonosza w szczękę. Listonosz jęknął, poleciał plecami na bufet i wypluł na dłoń dwie jedynki z górnego rzędu
– Zdrowe jeszcze były – zauważył podnosząc się. – Masz tu dziesiątaka i nic nikomu nie mów.
– Jakbyś miał potrzebę jeszcze raz, to chętnie wezmę drugą dychę – powiedział drab.
– Żeby ci, baranie, druga noga uschła – życzył listonosz. – Pewnie za pięćdziesiąt rubli byś mi nożem kichy wypruł.
– A co ja bandyta jestem? – obraził się Grigorij.
– Kolejka dla mistyfikacji – zarechotał barman i postawił dwie pięćdziesiątki wódki na ladzie.
Grigorij i listonosz jak na komendę wychylili dwa kieliszki i zagryźli korniszonem podzielonym na pół.
Listonosz ubrał się w mundur, zarzucił torbę i szybkim krokiem wyszedł z "Mokrego Śledzia". W dłoni niósł dwie zdrowe jedynki.


Rozdział V

O tym, jak Kupkin zostaje wezwany na milicję i oskarżony o obnażanie się

– Czy to znowu ten listonosz? – pomyślał Borys Kupkin, kiedy usłyszał mocne walenie do drzwi. – Nie wpuszczę go, znowu upije się jak świnia i będą kłopoty. Naciągnął czapkę na głowę i jeszcze przykrył się kołdrą.– Milicja! Otworzyć!– dosłyszał jednak.– Duchu Święty – wymamrotał po cichu. – Czego oni chcą, pewnie listonosz ich na mnie nasłał, tylko za co?Zerwał się na równe nogi i otworzył drzwi. Na korytarzu stało dwóch milicjantów. Byli przemoczeni do suchej nitki, jeden trzymał w ręku jakąś księgę, a drugi kartkę papieru.
– Wy się nazywacie Borys Kupkin i wy nie chcecie odebrać wezwania? – zapytał ten wyższy.– Nie tylko ja nazywam się Borys Kupkin, to po pierwsze, a po drugie....Nie dokończył, bo milicjanci weszli bez zaproszenia i usiedli przy stole.– Borys Kupkin, tak ?– zapytał znowu ten wyższy.
– A jeżeli Borys Kupkin, to w jakiej sprawie?
– Pójdziecie z nami, to się dowiecie. Ubierajcie się, bo w kalesonach nie będziecie szli przez miasto. Tylko szybko, bo jeszcze dziś będziecie zeznawać na okoliczność obrazy moralności.
– Obrazy moralności? – zapytał cicho Borys. – Wyście nie pomylili adresu? Zobaczcie do tej książki – tu pokazał palcem na grubą książkę, którą trzymał ten niższy.
– Nie pomyliliśmy się, wkładajcie portki, bo właśnie w sprawie portek między innymi będziecie zeznawać.– Tych portek? – Borys Kupkin podniósł z poręczy krzesła brązowe spodnie na szelkach.
– Tych, nie tych, wkładajcie i nie gadajcie. Idziemy. Zabierzcie ze sobą meldunek, jeżeli to jest wasze mieszkanie i ostatnią opinię z pracy.
– A na co mi to? – zapytał Borys.
– Wy nie jesteście od zadawania pytań. Od zadawania pytań jesteśmy my, rozumiecie? – podniósł głos milicjant. Na komendzie rejonu tłoczno było jak na Placu Czerwonym. Dwie kobiety, jedna przez drugą, głośno krzyczały, że złożą doniesienie za traktowanie do najwyższego komendanta. Pod ścianą w rogu siedział stary Iwańczuk, który jak tylko robiło się trochę zimniej na dworze, to wszczynał burdy po to, żeby go zamknąć. Miał w areszcie ciepło i jedzenie. Siedziało też w drucianej klatce trzech młokosów, każdy po jakieś czternaście, piętnaście lat. Zostali właśnie złapani na gorącym uczynku, gdy kradli słoiki z zaprawami z piwnicy. Wpadli, bo degustowali na miejscu kwaszone ogórki i wzbudzili podejrzenia kogoś z parteru, kto miał właśnie otwarte okno i poczuł zapach zalewy na czosnku. Groził im rok robót publicznych, więc miny mieli nietęgie. Przed klatką ojciec jednego z nich chciał na miejscu wymierzyć karę synowi:– Wypuśćcie go, niech się nażre tych ogórków, to mu się odechce cudzego i jeszcze pasem wojskowym go potraktuję – krzyczał. Jednak nikt, nawet syn, nie zwracał na niego uwagi. Kiedy Kupkin wszedł do pokoju komendanta, ten akurat robił sobie herbatę.Samowar gwizdał, komendant chuchał na szklankę, która miała jakiś zaciek, i wycierał ją rąbkiem koszuli. W rogu pokoju siedział protokolant i patrzył tępo na kalendarz ścienny, na którym dwóch robotników niosło drabinę. Na dole kalendarzowej kartki było napisane: "Nam nie jest potrzebna drabina, żeby wykonać 250 procent normy, nam drabina potrzebna jest, żeby zawiesić Sztandar Socjalistycznej Brygady Pracy".
– Nie wstyd wam, Kupkin? – rozpoczął bezceremonialnie komendant.
Zanim Borys zebrał myśli, usłyszał głos protokolanta:
– Notować, towarzyszu komendancie?
– A od czego, durniu, tu jesteś? – zdenerwował się komendant.– Tak jest! – odkrzyknął protokolant.
– No więc, nie wstyd wam, Kupkin? – zapytał raz jeszcze komendant.
– Wstyd, oczywiście, że wstyd, tylko jeszcze nie wiem, czego mam się wstydzić – odparł Borys.
– Nie żartujcie, Borysie, bo to jest poważna sprawa. Z gołą dupą chodzicie po domu, zgorszenie siejecie. A to jest zabronione i karalne.
– A za przyzwoleniem: nie można w swoim domu chodzić z gołą dupą?
– A więc przyznajecie się? – zapytał komendant.
– Czy mam pisać „goła dupa" w protokole? – przerwał protokolant.
– Jeżeli jeszcze raz przerwiecie badanie, to wy będziecie z gołą dupą biegać po placu manewrowym, rozumiecie? – wrzeszczał komendant.
– O czym to mówiliśmy?
– O chodzeniu w domu z gołą dupą – przypomniał Kupkin.
– No właśnie – ciągnął komendant.
– W ogóle nic nie wiem, a tym bardziej nie przyznaję się do żadnej gołej dupy. A jeżeli już, to na pewno nie na dworze, bo ziąb niemiłosierny i można by ją przeziębić.
– Dobrze kombinujecie – zauważył komendant. – Chodzi o chodzenie z gołą dupą w mieszkaniu.
– A to zabronione? – zapytał Kupkin.
– Zabronione, jeżeli obnosicie się z tym dla innych celów.
– Bijcie, zabijcie, komendancie, ale pojąć nie mogę, na jaką okoliczność my o tej dupie tyle gadamy i nic z tego na razie nie wynika.
– To ja wam pomogę rozeznać – i komendant wziął ze stołu kartkę. Zaczął czytać:– „To było dzień lub dwa po Nowym Roku. Borys Kupkin o jakiejś ósmej wieczorem jadł bigos i do tego dwa kawałki chleba bez masła, choć głowy nie dam, że bez masła. Popijał czymś, to mogło być herbatą, ale najpewniej to był samogon, bo strasznie się przy piciu wstrząsał. Wytarł ręką pysk i wstał od stołu tak jak go stworzył Pan Bóg, szczególnie od pasa w dół. Odwrócił się do nas tyłem i pochylił się tak jakby wiedział, że patrzymy z naprzeciwka. Natychmiast wygoniłam dzieci: Julkę i Zoję do drugiego pokoju, bo stały i patrzyły z ciekawością na te bezeceństwa".
–Suka Serbowa – wycedził przez zęby Kupkin.
– Możecie powtórzyć? Bo nie usłyszałem – dopominał się protokolant, ale niczego nie usłyszał, bo Kupkin patrzył na komendanta jak na obraz święty i międlił w ręku czapkę.
– Przyznajecie się? – z nagła zapytał komendant.
– Do czego?
– No, do tego, co wam tu od pół godziny czytam.
– Bigosu nie jadłem od lata, od urodzin Fiedki, więc to pierwsze kłamstwo. Drugie – nie piję samogonu, bo to niezdrowo, a po trzecie – światło u mnie takie słabe, że trudno odróżnić chłopa od baby, a co dopiero czy się ktoś pochyla i po co.
– Ale z gołą dupą paradujecie naprzeciw wielodzietnej rodziny, dając zgorszenie niepełnoletnim córkom Łukji Serbowej, która na was doniosła. Nie zaprzeczycie – krzyczał komendant.
– Zaprzeczam w całej rozciągłości. W styczniu Julka i Zoja pojechały na zimową kanikułę i Serbowa codziennie przyjmowała Burkina i miała dziurawe pończochy bardzo wysoko na udach, za przeproszeniem. A widziałem to, bo ona ma wielkie dziury w firanach. I to ona zgorszenie sieje, bo strasznie jęczy w czasie aktu płciowego, jakby rodziła. Słuchać tego nie można. Trzeba radio włączać, a i to nie zawsze pomaga.
– Ale to wy, Kupkin, nie macie firan i stąd – po raz setny powtarzam – widać waszą gołą dupę, której zgodnie z paragrafem pokazywać nie wolno. I specjalnie zdjęliście firanki, żeby polepszyć widoczność. Jesteście, Kupkin, zboczeńcem, za co grozi pięć lub sześć lat więzienia.
– Zboczeńcem nie jestem, bo to zabronione, a na dodatek nie mam takiego charakteru. A firanki zdjąłem, bo musiałem przenieść je na okna od ulicy. Stróż tak kazał, żeby na 7 listopada od frontu na parterze wszędzie wisiały firanki, bo taki prikaz dostał. Więc od podwórka są gołe okna. Nie moja wina, że Serbowa jak wypije, to nie potrafi utrzymać pionu i kiedy leży, to moja łysina z dupą jej się myli, za przeproszeniem.
– Wy tu, Kupkin, nie okręcajcie kota ogonem. Jak udowodnicie, że nie robicie tego w celach lubieżnych?
– Panie komendancie, ja od kiedy mam chroniczny bronchit, nie mogę niczego robić w celach lubieżnych, bo mi ciągle z nosa leci, więc to, co mówi Serbowa, to czysta paranoja, która wynika z jej alkoholizmu.
– Panie komendancie – wstał na baczność protokolant. – Widać, że oskarżony coś kręci z tą paranoją, której dotąd nie było w tej sprawie. Chce uśpić waszą czujność.
– Jeżeli jeszcze raz odezwiecie się w czasie przesłuchania, to wam nawet paranoja nie pomoże! – krzyczał na protokolanta komendant.– A wy, Kupkin, jutro staniecie do konfrontacji – zadecydował.
– Za przeproszeniem, do czego?– zapytał Borys. – Spotkacie się oko w oko z Serbową, zobaczę, kto kłamie – zadecydował komendant.
Rozdział VI

O tym, jak na konfrontacji Serbowa ma kłopoty ze stwierdzeniem czy widziała gołą dupę Borysa Kupkina

Już o dziewiątej rano w komendzie rejonu naprzeciw siebie siedzieli Serbowa i Kupkin.
– Ostrzegam – zaczął komendant – na przesłuchaniu należy mówić prawdę i tylko prawdę. Jeżeli uznam, że któreś z was łże, wsadzam za kraty i nie patyczkuję się. Ta sprawa i tak zajmuje mi zbyt dużo czasu, a innych konfrontacji mam od cholery i nie mam zamiaru ani dnia dłużej zajmować się dupą Kupkina, rozumiecie Serbowa?
– Ja tam nic nie wiem – wzruszyła ramionami Serbowa. – Jak to nie wiecie, toż to wy napisaliście donos. Podtrzymujecie oskarżenie?
– Jak pan komendant chce, to podtrzymuję.
– Kupkin, zdejmujcie spodnie – rozkazał komendant.
– Jak to, komendancie, tak przy ludziach?
– Nie przy ludziach, tylko przy mnie i Serbowej, której okazywaliście już swoje szczegóły anatomiczne. Dla dobra śledztwa zdejmujcie spodnie, bo inaczej zostaniecie poddani przymusowi osobistemu.
– Ja mogę nie patrzeć – zadeklarowała Serbowa.
– Ani się ważcie – rzucił komendant. – Wy, Serbowa, musicie patrzeć, żeby do protokołu podać, czy to jest ta, za przeproszeniem, dupa, którą oglądaliście z własnego mieszkania.
– Co, mam drugi raz patrzeć? Czy to jakie cuda? – zaśmiała się Serbowa, pokazując wszystkie trzy zęby, jakie miała z przodu.
– Kupkin, ostatni raz rozkazuję: zdejmijcie spodnie, bo inaczej zawołam strażników! – krzyczał komendant.
– To wołajcie, sam z siebie ekshibicjonisty robił nie będę.
– Bieriukow i Fokin, do mnie! – zawołał komendant.
Dwóch milicjantów z karabinami wbiegło do pokoju przesłuchań.
– Zdejmujcie mu spodnie! – padł rozkaz.
Kiedy Bieriukow i Fokin odłożywszy karabiny, zbliżyli się do Kupkina, ten zaczął rozpinać spodnie.
– Nie przodem, a tyłem – rozkazał komendant.
– Do kogo tyłem? – zapytał Kupkin.
– Do Serbowej, mnie wasza dupa nie interesuje.
– Co mam protokołować? – zapytał cicho protokolant.
– To, co widzicie – odpowiedział komendant.
Za chwilę Kupkin stał tak jak go Pan Bóg stworzył, od pasa w dół.
– Poznajecie? – zwrócił się do Serbowej komendant.
– Co mam nie poznać, toż to Borys Kupkin – orzekła Serbowa.
– To, że to jest Kupkin, to wszyscy wiemy, nikt tego nie kwestionuje, ale czy to jest ta sama dupa, którą na początku roku wasze córki zostały zgorszone?
– Tego nie mogę powiedzieć, waham się – zeznała Serbowa.
– Serbowa, wy komendy rejonu do szewskiej pasji nie doprowadzajcie. Na podstawie czego wy się wahacie? – poirytowany wrzeszczał komendant.
– A na podstawie odległości się waham. Tu Borys stoi ode mnie na plunięcie, a tam było przez ulicę. Nie chcę składać fałszywych oskarżeń. Musiałabym pójść na pewną odległość.
– Długo tak będę stał? – zapytał Kupkin.– Zimno mi się zrobiło i bronchit mi się odzywa.
– Koniec maskarady! – krzyknął komendant. – Wkładajcie spodnie, Borysie.
– O nie, nie włożę. Skończycie tę konfrontację, to wtedy się ubiorę. Nie będę codziennie świecił golizną w komendzie. Niech się Serbowa do woli napatrzy, żeby potem znowu donosów nie pisała.
– Borysie Kupkinie, ostatni raz wam rozkazuję, włóżcie spodnie, bo was grzywną ukarzę – zagroził komendant.
– O, grzywny nie chcę – i Kupkin jednym ruchem podniósł spodnie z podłogi.
– Serbowa, czy wycofujecie oskarżenie, skoro nie możecie jednoznacznie rozpoznać przedmiotu sprawy? – zapytał komendant.
– A co pan komendant radzi, bo już sama nie wiem.
– Serbowa, ja tu nie chcę sugerować rozwiązań, ale wasze doniesienie w tej sytuacji nie brzmi wiarygodnie. Pogódźcie się – zasugerował komendant.
– Nie zgadzam się – rzekł Kupkin. – Stałem pół godziny z gołą dupą i teraz tak po prostu mam pójść do domu, jakby nigdy nic?
– Jakiej rekompensaty oczekujecie?– zapytał komendant.
– Niech teraz Serbowa pokaże dupę – zaproponował Kupkin.
– Mówiłam, że zboczeniec! – krzyknęła Serbowa. – Komendancie, czy mam się rozebrać?
– W żadnym wypadku, zabraniam i zamykam konfrontację – oznajmił komendant.


Rozdział VII

O tym, jak listonosz wraca po swoją czapkę i zostawia torbę

Borys Kupkin wrócił wczesnym wieczorem do domu i o mało nie spadł ze schodów.Nie, żeby stracił równowagę ze względu na zawartość alkoholu w organizmie.Omal nie spadł ze schodów, bo zobaczył pod drzwiami siedzącego listonosza. Listonosz drzemał z torbą przewieszoną na ramieniu. Lekko zwisała, pokazując całą swoją zawartość, czyli bezładnie poupychane listy.Borys zastanawiał się, czy budzić listonosza czy odejść i wrócić, kiedy ten pójdzie sobie do domu. Kiedy tak się zastanawiał, jak spod ziemi zjawiła się Afonia. Ujrzawszy leżącego listonosza i stojącego nad nim Kupkina, straciła na chwilę rezon, ale po chwili wrzasnęła:
– Mam was, kurwa, obu! – rzuciła bez krępacji. Listonosz coś burknął i otworzył oczy, nie rozpoznając sytuacji, w jakiej się znalazł. – Gadajcie, psubraty, który z was otworzył list do mnie od Iwana z Kanady?
– Tylko nie tak obcesowo, towarzyszko, bo my żadne psubraty, tylko, po uważaniu, obywatele, którym konstytucja zapewnia dyskrecję i nienaruszalność osobistą – powoli wyłożył Kupkin.
– Afonia, paszła won! – mniej grzeczny okazał się listonosz. – Jeżeli będziesz utrzymywać, że w stosunku do twojej osoby naruszona została tajemnica poczty, to po wszystkie polecone będziesz przychodziła osobiście. Ja ich w skrzynce nie zostawię. Jestem porządnym urzędnikiem i gdybyś była, nie przymierzając, mężczyzną, choćby i niewyrosłym, to już w tej chwili dostałabyś w pysk, a tak – bądź szczęśliwa, że jesteś, za przeproszeniem, kobietą i zejdź mi z oczu, bo mam własne sprawy do załatwienia z Borysem.
– Ty mi tu z płcią nie wyjeżdżaj, swoje prawa znam i doniesienie jutro do samego naczelnika poczty przekażę. Niech on rozsądzi, kto otwiera listy. Nie będzie mi byle łachudra czytała szczegółów miłosnej korespondencji i to z zagranicy. Chciałeś znaczek, dałabym, a teraz to możesz mnie pocałować – tu Afonia pokazała, gdzie listonosz może ją pocałować.
Borys Kupkin widząc, że sprawy idą w złym kierunku, podał listonoszowi rękę, aby ten wstał. Otworzył drzwi i zapytał: – Wy do mnie, towarzyszu listonoszu?
– A do kogo by innego. Przecież pod twoimi drzwiami siedzę – i wszedł do mieszkania. Na progu jeszcze się odwrócił i pogroził palcem Afonii:
– A wy, Afonio, miarkujcie, co mówicie, bo Bóg mi świadkiem, że nie uszanuję waszej fizycznej suwerenności. Afonia plunęła pod nogi listonoszowi i szeptem zaklęła.
– Macie do mnie jaką sprawę? – zapytał Kupkin.
Zamiast odpowiedzieć listonosz poszperał w kieszeni i na dłoni pokazał dwie jedynki wybite w barze "Mokry Śledź".
– Cóż to, zęby chcecie mi sprzedać? – roześmiał się Borys Kupkin. – Na szczęście mam swoje, w komplecie.
– Wy tu, Kupkin, się nie śmiejcie, bo przez was tych zębów nie mam.
– Wybaczcie, obywatelu listonoszu, ale nie rozumiem.
Listonosz bez zaproszenia rozsiadł się na krześle, rozpiął palto, zdjął torbę z listami i opowiedział całą historię o tym, jak pijany wyszedł z domu Borysa i jak to cała historia skończyła się w „Mokrym Śledziu" mistyfikacją, czyli wybitymi zębami. Właściwie to dramatycznie skończyła się w urzędzie poczty, bo naczelnik mimo tego, że na swoim biurku urzędniczym zobaczył dwa zęby rejonowego listonosza, to wiary w jego opowiadanie nie dał. I mało, że zabrał miesięczną premię, to jeszcze kazał w ciągu trzech dni przynieść czapkę, bo inaczej listonosz straci funkcję i jedynie do odśnieżania go może przyjąć.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.