Archiwum

Józef Herold - Przypadki Borysa Kupkina (11)

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Rozdział XXII

 

O tym, jak Borys Kupkin i jego syn Borys uciekają z aresztu

 

 

 

 

Kupkina i syna sprowadzono do piwnicy zaraz potem, jak doprowadzili komendanta do stanu przedzawałowego. Siedzieli obaj w wilgotnej i śmierdzącej celi bez słowa. Szansa na zmianę położenia wytworzyła się, kiedy stary Kupkin usłyszał bieganinę na korytarzu. Strażnicy z ust do ust podawali sobie wieść, że komendant pod wpływem silnego wzburzenia leży nieprzytomny i trzyma się za serce, a karetka pogotowia nie wiedzieć czemu się spóźnia.
Tych lekarzy należałoby powiesić na jednym drzewie, dla przykładu. Cały naród ciężko pracuje realizując z powodzeniem plany kolejnych zjazdów partii, a te szuje chodzą w białych fartuchach i z łaski ruszają tyłki i to tylko wtedy, kiedy chorego nie można już uratować, albo jak kto podsypie rubelkami. Nie tak dawno prasa opisywała, jak jeden cyrulik zamknął się w separatce z oddziałową i za przeproszeniem uprawiali seks, a obok kobieta na porodówce, sama bez pomocy urodziła bliźnięta i na dodatek nożycami odcięła pępowinę. I jeszcze za to dostała od tego ordynatora opieprz, że bez pozwolenia używała narzędzi szpitalnych. Na szczęście okazało się, że ta rodząca to żona zastępcy kierownika szkoły milicyjnej. Skandal się zrobił jeszcze większy, gdy się okazało, że ta siostra oddziałowa, co z tym ordynatorem uprawiali za przeproszeniem seks, to odznaczona orderem przodowniczka pracy socjalistycznej i żona jakiegoś dyrektora od metalurgii. Kto jej dał ten order i za co, to jest opowiadanie na zupełie inną okazję. Wracając do metalurgii, to ten dyrektor przyjechał do szpitala i dał w mordę ordynatorowi, tak że zbił mu szkła w okularach i powyginał oprawkę, a żonę zabrał do domu. Dwa tygodnie była na zwolnieniu lekarskim. Oficjalnie na zaburzenia gastryczne, ale i tak wszyscy wiedzieli, że miała drutowaną szczękę w kilku miejscach i sine podbiegnięcia w okolicach nerek i wątroby.
No więc komendant powoli umierał, a lekarze nie przyjeżdżali mimo próśb, gróźb i innych nacisków, między innymi rejonowej poczty i dyrekcji nadleśnictwa.
Stary Kupkin, jak zorientował się, o co chodzi, uderzył w drzwi blaszanym kubkiem od herbaty i poprosił wartownika, żeby go zaprowadził do ustępu, bo ma rozwolnienie.
Po drodze do klozetu zapytał:
– A co tu taki rwetes?
– Nic wam do tego, to tajemnica służbowa.
– Słyszałem, że komendant zasłabł.
– Ano zasłabł i nic wam do tego.
– Mógłbym się przydać, jestem lekarzem.
Wartownik zmierzył Kupkina od stóp do głów i rzekł:
– Na lekarza to wy nie wyglądacie, za co siedzicie?
– Za pomyłkę.
– Odcięliście nie tę nogę choremu – zaśmiał się wartownik.
– Nie, pomylono mnie z kimś innym. Idźcie do komendanta i powiedzcie, że mogę udzielić mu pomocy.
Wartownik jeszcze raz zmierzył Kupkina od stóp do głów i powiedział:
– Siedźcie tu na kiblu i czekajcie, jeżeli się stąd ruszycie, kula w łeb.
– Rozumie się – rzekł Kupkin. – Tylko przynieście mi jakiś biały kitel i czarne okulary – powiedział na odchodne wartownikowi.
– A po co okulary?
– Nie traćcie czasu, bo komendant przez was umrze, powiem wam, jak wrócicie.
Wartownik pobiegł i za trzy minuty był już z białym fartuchem i okularami:
– Szybko na górę, bo zdaje się, że komendant w agonii.
Wartownik pierwszy, a Kupkin drugi pobiegli pędem do komendy. Borys w drodze nakładał fartuch, który śmierdział wczorajszym bigosem.
– Na co wam te okulary? – spytał po drodze wartownik.
– Żeby lepiej zbadać pacjenta – odpowiedział Kupkin.
Wartownik nic z tego nie rozumiał, ale nie zdążył dopytać, bo już byli w pokoju komendanta.
– Lekarz Suworow – od drzwi krzyknął Kupkin. – Proszę odsunąć się od chorego – zakomenderował.
Kilku milicjantów, którzy stali za komendantem odstąpiło na krok od chorego.
– Okno otworzyć – rozkazał głośno Kupkin i rozpiął koszulę komendantowi.
Komendant rzeczywiście nie wyglądał najlepiej. Łapał powietrze jak ryba i coś mruczał jakby się modlił. Kupkin najpierw zbadał mu puls, potem położył mu rękę na piersi i kazał mu chwilę nie oddychać. Na końcu pochylił się nad twarzą chorego i palcami rozchylił mu powieki:
–Tak przypuszczałem, żółtaczka kliniczna.
Komendant jęknął, a zgromadzeni milicjanci cofnęli się jeszcze jeden krok od niego.
Teraz Kupkin mówił do zebranych:
– Podstawcie samochód, natychmiast trzeba chorego zawieźć do szpitala zakaźnego na Prospekt Leninowski. Tam leczą najcięższe przypadki.
Komendant znowu jęknął, a Kupkin ciągnął dalej:
– Dla bezpieczeństwa muszę towarzyszyć choremu i jeszcze potrzebuję asystenta. Znam jednego takiego na dole, był sanitariuszem. Istnieje realne zagrożenie pandemią.
– O Jezu – głośno ktoś przełknął ślinę.
– Rozumie się towarzyszu lekarzu – powiedział jeden z milicjantów. – Czego od nas oczekujecie?
– Jak powiedziałem, nosze, samochód, a ja biegnę po tego asystenta. I ruszajcie się, bo za chwilę może być za późno.
Po drodze do piwnicy wartownik zapytał:
– Jak wy się nazywacie?
– Suworow, a na co wam teraz moje nazwisko?
– Bo tak myślę, że żadnego Suworowa tu nie mamy.
Nie dokończył jednak, bo Kupkin stanął przed swoją celą i rozkazał:
– Otwieraj.
Wartownik bez namysłu otworzył.
– Towarzyszu Klepakow, jesteście potrzebni, wychodźcie.
Borys spojrzał na ojca jakby zobaczył Archanioła Gabriela i jeszcze by całą akcję położył, gdyby mu ojciec nie dał znaku mrugnięciem oka, że coś kombinuje.
Borys wstał i powiedział:
– Wedle rozkazu.
Obaj, już nie zwracając uwagi na wartownika pobiegli na górę. W połowie drogi Kupkin po cichu objaśnił synowi mistyfikację. Kiedy wybiegli na podwórko, stał już samochód i właśnie wnoszono na noszach komendanta.
– Towarzyszu lekarzu – zapytała jakaś kobieta – a czy ta żółtaczka mogła przejść na nas?
– Całkiem możliwe – odparł Kupkin. – Musicie wszystko odkazić i wziąć gorącą banię, najlepiej dwa razy, a potem ciało wysmarować samogonem i trochę postać na dworze.

 

– Jak to, tak na golasa stać na placu? – zapytała kobieta.
– Jak chcecie jutro być żółciejsze od Chińczyków, to się nie smarujcie i nie stójcie – po czym Kupkin z synem wskoczyli do wozu i dali znać kierowcy, żeby odjeżdżał. W bramie minęli karetkę, aż strach pomyśleć, co by było, gdyby przyjechała wcześniej. W tej sytuacji Kupkin jeszcze raz nakazał kierowcy prędkość, ile dała fabryka, a sam pochylił się nad komendantem i zdjął okulary.Wtedy komendant otworzył oczy jakby diabła zobaczył i cicho wyszeptał;
– Psy.
– Ty komendancie nie używaj takich słów, bo możesz żywy do zakaźnego nie dojechać. Pamiętaj, że nas jest dwóch, a ty jeden. Na kierowcę nie masz co liczyć, bo i tak się zaraz zabije od tej prędkości. I zapamiętaj, nie szukaj nas, bo następnym razem nawet żółtaczka cię nie uratuje.
Kupkin walnął pięścią w kabinę i wrzasnął:
– Stań durniu.
Kierowca tak gwałtownie zahamował, że komendant wyrżnął głową o wiszącą gaśnicę aż zadzwoniło jak na nabożeństwo w cerkwi.
Kupkin wyskoczył z samochodu i wykrzyknął do kierowcy:
– Skocz do ludzi po wodę, bo komendant zemdlał.
Kierowca bez słowa ruszył przez ulicę, ale za chwilę wrócił:
– A w co mam tę wodę wziąć?
– W czapkę durniu.
Gdy kierowca pognał po wodę, Kupkin skoczył do szoferki i ruszył przed siebie. Po 10 minutach byli już za miastem. Tu stary Borys zatrzymał samochód i udał się do kabiny, gdzie leżał komendant z guzem na głowie jak jajko strusie.
– Drogi komendancie, tu was zostawimy, dobrzy ludzie was znajdą, tylko nie próbujcie wstawać, bo może was szlag trafić.
Po czym wynieśli zrezygnowanego i ustawili go na noszach na samym środku leśnej dróżki.
Kiedy Borysowie porzuciwszy komendanta szybko odjechali, komendant wyszeptał tylko jedno słowo:
– Psy.

 

 

 

 

 

Rozdział XXIII

O tym, jak Borysowie uciekają za granicę

 

 

 

Borysowie wsiedli do samochodu i wtedy zorientowali się, że żaden z nich nie umie jeździć. Stary Borys ostatni raz prowadził gazika w wojsku, a i tak dostał dwa tygodnie surowego aresztu, bo bez pozwolenia użył samochodu i tak nieszczęśliwie zaparkował obok rzeczki, że wóz wpadł do wody i poszedł na dno. Swoją drogą był w stanie wskazującym na upojenie w trupa i Bogu dziękował,  że nie siedział w tym przeklętym gaziku, bo i on by poszedł na dno. W końcu dwa tygodnie ścisłego to nie jest koniec świata i można wytrzymać, zwłaszcza kiedy siedzi się w piwnicy z takim oligarchą jak Kirył. Kirył siedział też dwa tygodnie za to, że zamknął na noc w ustępie swojego dowódcę, bo ten słownie obraził jego dziewczynę. Kirył wymyślił, że dowódca powinien poczuć smak wojska i po tym jak go zamknął w ustępie, zakneblował rurę, która odprowadzała fekalia do szamba. Całe za przeproszeniem gówno wylało się do środka. I tak dowódca Kiryła stał po kolana, aż do następnego dnia w tym za przeproszeniem gównie. Cała jednostka zrywała sobie boki opowiadając, jak to dowódca przez tydzień siedział i w ukropie moczył nogi, a i tak śmierdziało na dwieście metrów.
Otóż Kirył miał bogatą kochankę w Sewastopolu i ona nie wiedzieć skąd przysyłała mu  amerykańskie papierosy i on tego miał od cholery. A więc te dwa tygodnie Borys wspominał jak wakacje w Ameryce. Co się napalił, to się napalił.
Wracając do samochodu, który stał na środku drogi, stary Borys zdecydował się kierować nim tylko dlatego, że jego syn nigdy nie miał w ręku kierownicy. Jednak Borys już nic nie pamiętał ze skrzyni biegów i zamiast ruszyć do przodu, cofnął, i gdyby nie natychmiastowe hamowanie, z komendanta, który leżał na noszach na drodze, byłaby marmolada. Samochód zatrzymał się o pół metra od piersi komendanta. Wtedy młody Borys rzekł do ojca:
–Tata, zabierzmy go – wymyślił.
– Synu, czy ty ze strachu zwariowałeś. A po co on nam, czy my mamy mało kłopotów.
– Tato, weźmy go w zastaw.
– A co on, zegarek z pozytywką?
– Nie zastaw tylko zakładnik, pomyliło mi się.
– Co ty kombinujesz?
– Tato,  weźmiemy go, pojedziemy na lotnisko, tam wedrzemy się do samolotu i polecimy gdzie nas oczy poniosą.
– Ja nie umiem kierować samochodem, a ty mi chcesz dać samolot do rozruchu?
– Nie tata, pilot poleci.
– Ty synu do reszty rozum straciłeś, a kto nas wpuści do samolotu?
– Weźmiemy go siłą.
– Czyli porwanie?
– Dobrze tata kombinujesz, wszystkie gazety będą o nas pisać. Rozumiesz, "Prawda" napisze, że dwóch Kupkinów porwało samolot osobowy, taki a taki, i wraz z całą załogą wylądowali na przykład w Chicago.
– Chryste Panie, jak chcesz to zrobić?
– Nie martw się, po drodze ustalimy. Bierzemy go do środka i gaz na lotnisko.
Obaj podnieśli umierającego ze strachu komendanta i rzucili go jak worek z kartoflami na tylne siedzenie. Komendant głosu nie wydał, tylko przewracał oczami jakby był niedopity.
Po drodze Borys nagle zakrzyknął:
– A co z moim wnukiem?
– Jak to co, z nami poleci i jeszcze Nataszkę zabierzemy.
– Jak tak dalej pójdzie, to do tego samolotu trzeba będzie jakąś przyczepę dołączyć, bo się wszyscy nie zmieścimy.
– Jest jednak problem – zauważył młody Borys.
– Jaki?
– Jak my znajdziemy Borię, przecież go zabrali.
– Nie martw się synu, zanim się dzień skończy, coś się na pewno w Moskwie zapali i wtedy po dymie i wozach strażackich będziemy wiedzieli, gdzie go zabrali.
Ledwo to wypowiedział, a dwa potężne wozy strażackie minęły ich na sygnale.
– Za nimi ojciec, to musi być sprawka Borii.
– Zuch chłopak, nie mógł podpalić w lepszym momencie.
– Żeby tylko potem samolotu nie podpalił.
– Wypluj to słowo synu, przecież on jest mądry chłopak i wie, że w powietrzu żadna straż nas nie ugasi.
– No i Nataszkę trzeba błyskiem zabrać z domu. Nie zostawię jej, bardzo się do niej przyzwyczaiłem.
– Jak chcesz tata, ale to ty mówiłeś, że ten samolot spadnie z przeciążenia.
– Nataszka niewiele waży, no i będzie bez bagaży.
– A komendant?
– On ze strachu pewnie już z pięć kilo wytracił, a może się go w ostatniej chwili da porzucić.
– W powietrzu?
– Durny ty Borys. Jak to w powietrzu? Chcesz, byśmy razem z nim wyfrunęli przez siłę odśrodkową. Krótko przed odlotem się go zostawi. Po co nam bolszewicka swołocz w  państwie demokratycznym. Tylko wstydu byśmy się przez niego najedli.
Tak to planując porwanie samolotu obaj gnali na łeb na szyję Chocimską, Nadwołżańską i Czerwoną, a komendant, choć był niewierzący, odmawiał ostatnie w życiu zdrowaśki.
Kiedy obaj zobaczyli czerwoną łunę nad dużym budynkiem, powiedzieli jednocześnie jakby się zmówili:
– To tu.
– Prośmy Boga, żeby zdążył wybiec, zanim to się zupełnie sfajczy.
– Nie bój się tata, ma doświadczenie, nieraz ogień wzniecał jakby był piromanem po politechnice.
– Rozejrzę się, a ty pilnuj komendanta, żeby nie wyszedł, bo niezły byłby ubaw – powiedział stary Borys.
– Co to się stało? – zapytał Borys jakiegoś podrostka, który ćmił papierosa i gapił się na ogień.
– Ślepy pan, fajczy się komisariat.
– Chwała Bogu – powiedział Borys.
– Co pan mówi? – zainteresował się podrostek.
– Nic, tak sobie, Bogu polecam ofiary pożaru. Na pewno nie wszyscy zdążyli uciec.
– Najpierwszy wybiegł taki pędrak i pobiegł w krzaki.
– W krzaki?– Borys złapał podrostka za klapy marynarki.
– Co pan taki nerwowy?  Co, ja jestem zboczeńcem i podglądam, kto i gdzie mocz oddaje. Chyba tu – i wskazał pobliski zagajnik.
Borys w te pędy wskoczył  między drzewa i zobaczył wnuka, który jakby nic siedział pod drzewem i kamykami rzucał w butelkę.
– Dziadku! – krzyknął Boria.
– Cicho synku, chodźmy szybko. Jedziemy na lotnisko.
– Dlaczego szybko? Pali się czy co? – zapytał Boria.
Kiedy Borys zobaczył swojego syna żywego, za rękę prowadzonego przez dziadka, omal nie upadł z wrażenia i łzy popłynęły mu po policzkach.
– Czemu płaczesz tato?
– Z radości synku, żeś podobnie jak my z rąk oprawców się wyrwał – po czym trzech Borysów wskoczyło do wozu i ruszyło w stronę własnego domu.
– A to kto? – zapytał Boria pokazując palcem na komendanta.
– Nasz zakładnik – odpowiedział mu ojciec.
Na te słowa z piersi komendanta wyrwał się bulgot, jakby rozumiał, co mu los gotuje.
W kwadrans byli pod domem.
– Skocz tata po Nataszę, a my tu dla niej miejsce z tyłu przygotujemy.
Stary Borys pędem ruszył do swojego mieszkania a młodzi wcisnęli komendanta pod tylne drzwi.
Stary wbiegł na górę i oniemiał. Na jego łóżku leżał goły Iwan Grocki, a koło niego, na jej szczęście w ubraniu, Nataszka.
Jak zobaczyła Borysa, zerwała się na równe nogi:
– Matko przenajświętsza, puścili was – i rzuciła się Borysowi na szyję.
– Tu się zaraz krew poleje, gadaj co to ma znaczyć – warknął Borys
– Borysie nie popadajcie w depresję, to jest adwokat, on miał was ratować.
– Jaki to adwokat, toż to ten cymbał od Afonii. Czemu on bez ubrania?
– Popił ostro i myślał, że jest u siebie. Nie bądźcie tak śmiertelnie zazdrośni. Nawet mnie nie pocałował, nie mówiąc już o rękoczynach. Na cały oddział szpitalny się klnę, że żadnych świństw między nami nie było.
– Wiesz, gdzie ja mam twój oddział szpitalny? Pogadamy na obczyźnie. Ubieraj się w co masz najlepsze i szybko na dół, samochód czeka.
–A gdzie my jedziemy? – zapytała.
– Do Ameryki – odparł Borys.
– Ale ja mam tłuste włosy.
– W samolocie durna umyjesz. Szybko, bo państwowa awiacja nie będzie czekać, aż urodę sobie poprawisz.
– A on – i tu pokazał na Iwana. – Co z nim zrobimy?
– Jakbym miał siekierę pod ręką i czas, to bym wiedział, co z nim zrobić. Jazda, pędem na dół.
Borys i Natasza szybko zbiegli do samochodu i kiedy już mieli ruszać spod kamienicy, wyleciał goły Iwan Grocki i zaryczał:
– Ja też chcę do Ameryki – i wtargnął na siłę do wozu wprost na kolana Borysa.
–  Z gołym nie będę siedział– zaprotestował młody Borys i pchnął go do tyłu, tak że Iwan wpadł na komendanta.
– Mam pomysł – krzyknął Borys Kupkin i ruszył.
– Jaki? – zapytał Boria
– Rozbierzcie komendanta, a mundur nadziejcie na Iwana. Jak podjedziemy na lotnisko, to Iwan po angielsku powie coś wartownikowi i ten nas wpuści.
– W mundurze milicyjnym i po angielsku, nic z tego nie rozumiem – cicho powiedziała Nataszka.
Stary Borys dalej komenderował:
– Iwanie, na posterunku przy lotnisku, jak będziemy wjeżdżać na syrenie,  wyskoczysz i powiesz, że wieziemy śmiertelnie chorego, którego w kraju żadną miarą wyleczyć nie można. Ty Nataszka pokażesz papier, że jesteś dyplomowaną pielęgniarką i nie możesz opuścić chorego, bo przysięgę Pitagorasa składałaś.
–  Archimedesa – sprostowała Natasza.
– Wszystko jedno. Jeden i drugi to Germańcy, po jednych pieniądzach – i dalej krzyczał:
– Ty synu jesteś komendantem tej ekskursji, rób urzędową minę i nie odzywaj się. Ja jestem kierowcą, czyli do dwóch nie umiem zliczyć, i też będę trzymał mordę na kłódkę.
– A ja?– zapytał Boria.
– Ty jesteś jedynym żywicielem rodziny, tfu, twój ojciec, czyli ten łachmyta komendant jest twoim jedynym żywicielem i ty nie możesz żyć bez niego, bo umrzesz z głodu.
Kiedy tak cicho siedzieli i w myślach powtarzali swoje role, samochód wjechał na lotnisko.
– Jasna cholera – syknął cicho Borys.
– Co? – zapytała Natasza.
– A w który samolot będziemy pakować śmiertelnie chorego?
– W największy – odpowiedział mu syn.

 

– Dobrze, że ciebie mam synu, tylko na rodzinę można liczyć.
Kiedy dojechali do szlabanu, z samolotu wypadł Iwan. O mało nie poleciał na pysk, ale się oparł o budkę strażnika:
– A wy co tu stoicie jak dezerter spod Stalingradu, kurwa wasza mać – przywitał strażnika na dobry wieczór.
Strażnik wyprostował pierś, trzasnął kopytami i zaczął się meldować.
– Dobrze, dobrze – przerwał mu Iwan. – Otwieraj tę bramę, bo się spóźnimy na lot 324.
– Ale towarzyszu, my tu – i nie dokończył, bo Iwan palnął go w pysk i krzyknął:
– Chcesz gamoniu resztę służby spędzić w Omsku?
Wartownik wybałuszył oczy jakby się dowiedział o śmierci matki i posłusznie otworzył szlaban.
Borys ruszył samochodem, do którego w biegu wskoczył Iwan.

 

– Już myślałam, że go zastrzelicie – chichotała Natasza.
– No jesteśmy na płycie lotniska – wymądrzał się stary Borys. – Teraz obowiązuje cisza jak w grobie.
Na płycie stały dwa duże samoloty gotowe do startu.
– Borysie, do którego wsiadamy? – stary spytał młodego.
– Widzi mi się, że ten po lewej będzie lepszy –powiedziała Natasza.
– Ty milcz i zobacz, czy komendant żyje, bo z trupem na pewno nas nie przyjmą.
– Tato, wsiadamy do tego – tu młody Borys wskazał palcem jeden z dwóch samolotów.
Po krótkiej instrukcji Iwan Grocki w mundurze komendanta wyskoczył z samolotu i podbiegł do stewardesy, która wpuszczała pasażerów. Po chwili machnął ręką i cała zawartość samochodu wytoczyła się na beton. Na przedzie biegła Natasza z Borysem, trzymając na noszach komendanta, który był goły jak święty turecki. Za nimi biegli dziadek i wnuczek. Przy wejściu na trap stewardesa zapytała:
– A czemu on goły?
– Tak przepisał ordynator – odpowiedziała Natasza i położyła swój pielęgniarski czepek na przyrodzeniu komendanta, po czym wszyscy wbiegli do samolotu. Komendanta odstawili na sam tył, tak, że skutecznie blokował drzwi do toalety, a sami rozsiedli się na wolnych fotelach. W tym całym zamieszaniu zginął gdzieś Boria. Kiedy wszyscy zaczęli go nerwowo szukać, z kabiny pilotów przemówił kapitan:
– Szanowni pasażerowie. Samolot z Moskwy do Leningradu rozpoczął swój kurs zgodnie z planem. W Leningradzie będziemy o 22.10. Po słowie Loningrad Borys Kupkin zemdlał. Wtedy podbiegła do niego stewardesa i głośno zapytała:
– Co z nim?
– Nic – odparł syn Borysa. – On ma chorobę lokomocyjną.

 

 

 

KONIEC

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.