Było majowe, dość chłodne popołudnie. Chmurzyło się, ale jeszcze nie padało. Tadeusz siedział w swoim mieszkaniu na balkonie. Paląc papierosa leniwie spoglądał w dół na dróżkę obok bloku. Rosnące wzdłuż niej drzewa i krzewy zieleniły się coraz bardziej, coraz intensywniej, jakby przyroda w okamgnieniu chciała nadrobić czas spóźnionej w tym roku wiosny.
Przed budynkiem co rusz przechodzili jacyś ludzie, zanurzeni w swoich sprawach. Najwięcej wśród nich było chyba tych, którzy wyprowadzali swoje psy w celach wiadomych oraz regenerując w ten sposób siebie i zwierzęta.
Naprzeciwko budowano nowy dom. Jednakże wykonawców nie było wielu i nie dochodził stamtąd większy gwar. Czasy nie były zbyt dobre. Społeczeństwo i gospodarka pogrążały się w chaosie i kryzysie. Na ulicach i w środkach komunikacji miejskiej co rusz wybuchały kłótnie przypadkowych ludzi z zupełnie błahych przyczyn. Nawet ekspedientki bywały opryskliwe wobec klientów, choć czasy minionej gospodarki odeszły już w cień. Obserwowało się przy tym dość zróżnicowane reakcje mieszkańców. Niektórzy umieli być uprzejmi, inni nie.
Kiedy Tadeusz oddawał się tym refleksjom, w pewnej chwili jego uwagę zwróciła przechodząca para. Mężczyzna i kobieta, jeszcze młodzi, około trzydziestki. Ubrani dość schludnie, raczej sportowo, w obcisłe spodnie i kurtki. Mężczyzna powoli szedł pierwszy, kobieta jakieś dwa metry za nim. On wydawał się bardziej żwawy, ona mniej. Był ostrzyżony dość krótko, ona również i miała kitkę. Po chwili zrównali się ze sobą i usiedli na pobliskiej ławeczce usytuowanej wzdłuż drogi. Siedzieli prawie w milczeniu, prawie nie poruszając się. Po chwili wyjęli z torby puszki z piwem i zaczęli popijać. Kobieta lekko pochylała się w stronę swego towarzysza.
Tadeusz przeszedł z balkonu do pokoju.
- Nie są sami - pomyślał także o sobie.
Po chwili wrócił na balkon.
Ławka była pusta.