W czasach PRL-owskich święto pracy – 1 maja – obchodzono całkiem hucznie i można by tak powiedzieć - dość specyficznie. Główną ulicą naszego miasta w godzinach przedpołudniowych, aż do wczesnego popołudnia, maszerował pochód. Szli ludzie pracy, jak się to wówczas mówiło oraz uczniowie i studenci. Wiwatowano i niesiono transparenty o politycznej, prosocjalistycznej treści. Władze chciały stworzyć powszechne wrażenie, że socjalizm, jest najlepszym z panujących ustrojów. Prawie wszyscy ludzie nie odnosili się jednak do głoszonych haseł całkiem serio, traktowali je jedynie właściwie jako wytwór ówczesnej propagandy. Ludzie ogólnie uważali pochód jako konieczny obowiązek, o czym może świadczyć też fakt, że po przemarszu wielu porzucało gdzie bądź pierwszomajowe szturmówki.
Władze patrzyły niechętnym okiem na tych, którzy w pochodzie nie brali udziału. Za to późnym popołudniem i wieczorem na organizowanych okolicznościowych festynach bawiono się zupełnie dobrze.
Na taki festyn, który miał miejsce w pobliskim lasku, wybrał się właśnie młody chłopak Tadeusz. Jako że pogoda dopisywała, było ciepło i słonecznie, wielu ludzi całymi rodzinami dawnym wzorem, porozkładało między drzewami koce i siedziało lub leżało na nich, rozmawiając. Nie brakowało też grup młodzieży. Ludzi na niewielkiej przestrzeni było całe mrowie, tak że tym, którzy chcieli przejść obok, trudno się było przecisnąć. W pobliskim bufecie
serwowano piwo. Nazywało się ono pełne i sprzedawano je w pękatych butelkach o jednej trzeciej litra. Młodzi ludzie, na ile ich tylko było stać, chętnie raczyli się piwem. Było tajemnicą poliszynela, że w tym dniu zamykano izbę wytrzeźwień.
Inną atrakcję stanowiło stoisko z gotowaną kiełbasą serdelową z płatnym, rzecz jasna, dodatkiem, jeżeli ktoś zażyczył sobie musztardy. Chętnych do jej spożycia nie brakowało. Na zakup czekało się długo, tworzyły się spore kolejki kupowano ją z zapałem i zjadano z apetytem.
Tadeusz podjadł sobie i popił zdrowo kilka piw, po czym zachciało mu bardzo skorzystać z toalety. Zaczął gorączkowo szukać ubikacji. Znalazł ją w pobliskim pawilonie, jednak kolejka do niej była ogromna, a potrzeba pilna. Zaczął szukać ustronnego miejsca, gdzie by to zrobić. Nie znalazł jednak. Cały pobliski teren zajmował gąszcz ludzi. Jak by wyjść z tej opresji- pomyślał, jako że nie mógł już wytrzymać. W pewnej chwili zobaczył stojący przy biegnącej tutaj dróżce pusty milicyjny radiowóz. Stanął i schowawszy się za nim zaczął sikać. Kiedy skończył, ujrzał idący w jego kierunku milicyjny patrol pilnujący tutaj porządku i widocznie też szukający załatwiających się w tym lasku, czyli w miejscu, jak by nie powiedzieć, publicznym. Milicjanci podeszli do niego wesoło uśmiechając się.
- Ja bardzo, naprawdę bardzo serdecznie panów przepraszam – odezwał się Tadeusz. - Nie mogłem już dłużej wytrzymać.
- Jak to? - odezwał się jeden z milicjantów.
- Siusiałem po piasku, po ziemi. Już nigdy tak nie zrobię.
Milicjanci bez słowa sprawdzili, czy ich radiowóz nie został obsikany oglądając dokładnie swój samochód i kazali Tadeuszowi opuścić to miejsce.
Zapadł już wieczór. Tadeusz uszczęśliwiony opuścił ten teren i już o zmierzchu wywijał na dechach, czyli prowizorycznej podłodze na powietrzu dla tańczących na festynowej zabawie. Tak, każdy dzień i każdy czas ma swoje prawa.