W najnowszym zbiorze sonetów i innych wierszy Krzysztofa Zuchory pt. „Łaskawość” autor wyznaje swoje credo poetyckie na okładce książki. Widzi się tak: „Piszę, bo nie potrafią milczeć. Ale nie umiem też krzyczeć, więc głos ściszam do szeptu, a jeżeli i tego za wiele, chowam się w ciszy”. Na pierwszy plan wysuwa spokój i jemu podporządkowuje myślenie, układanie zdań, a następnie wyrzutnię znaczenia, jaką jest ekspresja. Można dodać, że Zuchora przedkłada spokój szczególny, olimpijski, w którym zachowane są kanony systemu, rymu i proporcji. Nie od rzeczy byłoby przypomnieć wspaniałe poetyki i rygory greckich dramatów, rzeźb i budowli.
Spokój olimpijski osiągnął w swoich wierszach Krzysztof Zuchora nieprzypadkowo. Od młodości związany ze sportem, został nauczycielem w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Jako twórca starał się doścignąć wzorce laureatów Olimpiad: Kazimierza Wierzyńskiego i Jana Parandowskiego. Znaczną część twórczości poświęcił sportom, za co był odznaczony Medalem Pierre’a de Coubertina. Na dowód swej bliskości z poetą Wierzyńskim daje takie zakończenie w wierszu „powrót”:
śpiew ciszy nie płoszy
nie wzejdzie łzą rosy
bezdomną miłość za Wisłą
Współodczuwa autor tęsknocie „Olimpijczyka”, który cnił o Ojczyźnie spoza „żelaznej bramy”.
Wiersze olimpijskie, sportowe, to jedna kategoria twórczości Zuchory, wcale nie drugorzędna. Ale drugą – można rzec: przewodnią kategorię – stanowią wiersze o przyrodzie, naturze, małej i dużej Ojczyźnie. Autor wstępu do tomu, Zbigniew Jerzyna, wyraża się w tym kontekście tak: „Czytam te piękne i rozumne wiersze i dosłuchuję się dalekiego echa „Sonetów krymskich”. Tak, co do formy wszystko się zgadza. Zuchora opanował i przedłożył czytelnikowi w tym zbiorze głównie sonety, i to nieraz w zapisie eksperymentalnym, lecz co do Ojczyzny – zgody nie ma. Mickiewicz wysławiał Krym, Zuchora – piękno i niebanalność w obszarze polskości, polskich krajobrazów, problemów ludzi.
Kto jest mistrzem dla genre poetyckiego Zuchory? Niewątpliwie jest ich wielu, lecz w postawie arcypolskiej służą mu takie wzorce jak: lud, Chełmoński, Chopin… Rozpiętość iście ogromna – od kultury niemal nieokrzesanej po najwyższą w hierarchii światowej. Najpierw co do pierwszego odniesienia. W wierszu „zima nad Czarną Hańczą” wątek rzeki rozwija się według schematu ballady, w której puenta sprzeciwia się mądrości greckiej o tym, że do tej samej rzeki się nigdy nie wejdzie. Jakże ludowo pobrzmiewają w fabule tony, podobne tym:
niechże pędzi w świat daleki
biała zamieć nad Wigrami
konie szarpią się w uprzęży
lecz ty Hanuś zostań z nami
Są tu też pogłosy pieśni, sielanki, dumki.
Przykładem do podjęcia tonów arcypolskich przez Krzysztofa Zuchorę byli pewnie liczni artyści (nie tylko ludowi), a wymienia spośród nich – jak wiadomo – Chełmońskiego i Chopina. Przede wszystkim w barokizującej formie przedstawia chłopa w porze babiego lata w wierszu z obrazu Chełmońskiego. Tutaj mieni się wszystkimi odcieniami typowa rodzimość rodzaju i przestrzeni. Wszystkie akcenty ojczyste można spotkać już w pierwszej zwrotce utworu:
z obrazu Chełmońskiego wyszedł płowowłosy
chłopiec w długiej koszuli przewiązanej w pasie
wpatrzony w ciemne niebo zwieszone nad łąką
zda się stado obłoków Panu Bogu pasie
A jak pogłos piosenki „Poszłabym na kraj świata” Konopnickiej pobrzmiewają słowa wiersza „Śladami Szopena”:
pójdę brzegiem Utraty
Śladami Szopena
w czarno-białym krajobrazie
z polskimi wierzbami
Z wielkich rejestrów ducha poeta zniża lot do intymności poprzez umiejscowienie siebie w otoczeniu i powoli dociera do swego wnętrza. Czyni to wolno, z zasłonkami, bo przecież i jestestwo jest sprawą niepewną, często niewiadomą. Droga do „ja” podmiotu lirycznego odbywa się w następującej kaskadzie: przyroda (natura) – ludzie – uczucie wywoływane i odbierane – podmiot. Cały ten ciąg przedstawiony jest w harmonii, ładzie, klasycznej formule, jakie współtworzyło pokolenie „Współczesności”, rówieśne Zuchorze.
Przedstawiciele pokolenia, wypowiadający się tradycyjnie (Stanisław Grochowiak, Ernest Bryll), zachowujący rym i rytm w swoich wierszach, zakorzenieni byli w polskości. O ojczyźnie wypowiadali się przez krajobraz, przyrodę, zwykły pejzaż, zachowując tonację akceptacji, patriotyzmu. Postępowali inaczej niż Hrabia z „Pana Tadeusza”, który lubował się w sztafażu włoskim, czy jak artyści Oświecenia we francuszczyźnie. Dominują kolory rodzime, optymistyczne: błękit (jak niebo), biel (od obłoków), zieleń (trawy). Motywy są powtarzalne w polskiej kulturze: ptaki, pola, łąki, drzewa. Jaka jednokulturowa, swojska jest rozdarta sosna z „sonetu o samotnej sośnie”:
serce trwa przy nadziei jak samotna sosna
nachylona ku morzu na wysokiej skarpie
latem w słońcu umiera zimą wiatr ją szarpie
długo ciągnie się jesień szybko mija wiosna
Część świata natury stanowią ludzie, i to nie jako gatunek zwierzęcy, ale jako twór duchowy, personalistyczny. Stąd nie ma w tej poezji rozważań naukowych, badawczych, jest ciepły i życzliwy stosunek do człowieka. Mało tego, nie chodzi tylko o stosunek, ale o więź interpersonalną. Pojawiają się więc postaci, które zauroczyły Zuchorę (ks. Jan Twardowski) i które blisko z nim wiązały się w życie (dedykacje do szerzej nieznanych osób). Autor potrafi być wdzięczny niektórym znajomym, choćby odeszli od nas jak poeta Zbigniew Jerzyna:
pośród obcych uczyłeś mnie słów
odkrywać rzeczy bliskie
słyszę jak morze powtarza Twój
wiersz – odwieczną modlitwę
Prawdopodobnie łączyła obu poetów empatia, wymiana energii pozytywnej, ale Zuchora wskazuje jeszcze na jedną drogę zauroczenia i zawojowania drugiego, choćby jednostronnie – miłość. Ta relacja między jedną stroną a drugą może rozkładać się nierówno, ale nadwyżka jakiejś strony może świadczyć o oddaniu najwyższym ideałom i ucieleśnieniu tego ideału. Jak autor wypowiada uczucie zwane miłością? Wielka jest podatność gatunku zwanego sonetu na miłość wielostronną, od poziomu do pionu, czyli od natury do czystej indywidualności, a tak się składa, że większość utworów Zuchory jest sonetami, wierszami o miłości.
Uczucie to przenika las i wodę, drzewa, ptaki i ludzi. Najprawdopodobniej wszystko, tylko w różnych przypadkach inaczej się wyraża. Można kochać z porozumieniem dusz, zwyczajnie, a można i bezgranicznie, beznadziejnie. Da się kochać florecistę („sonet na florety”), da skrzypka na dachu i własną żonę. Ale szczytem bezgranicznego oddania drugiego człowieka jest jego defekt („sonet z o-błędem”), czy klęska na ringu („sonet po nokaucie”). Dopiero na tle tej miłości zrozumiała jest ludzka (i podmiotowa), wielka miłość do najprostszych rzeczy, żyjątek i zjawisk (dąb, czapla, niebo itd.).
Jest Zuchora poetą narodowym, bo ponad ojczyzną nie widzi większych wartości. Lecz jest także indywidualnością niepowtarzalną, bezdyskusyjną. Właśnie na osi rzędnych w pionie wspina się na koniec samoistnie, nawet egocentrycznie „ja”. Jak silna ogniskowa ześrodkowuję ono Alfę i Omegę tego świata. Podmiot liryczny (tu autor) współżyje ze światem, przyciąga go do siebie, przenika jego, emanuje nim. Postać bohatera „ja” jest everymanem i nicością wobec nacisku „ty”. Ileż to razy przychodzi mu zdejmować maskę i odkrywać – w zderzeniu ze światem – prawdziwą twarz. A ta twarz rozjaśnia prawdy wieczne, wiekuiste, ogólne.
Zuchorę można nazwać polskim Jesieninem (poświęcił mu jeden z wierszy). Można określić go mianem ucznia Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, którego uczynił patronem wiersza, zwłaszcza ucznia poety z leśniczówki Pranie, a może i z „Prosto z Mostu”. Sprawy narodowe przeplatają się z osobistymi, a osobiste z narodowymi. A jeszcze ten stały balast twórcy - samoświadomość. Wiele wierszy autor poświęca sztuce pisania, bo przecież pisanie to sposób na życie tego arcyciekawego, mądrego, o olimpijskim spokoju poety. Sam o tym tak pisze (na okładce książki): „Wiersz choćby najuboższy zawsze jest do podziału i na tym nic nie traci. Nie lubi przebywać w zamkniętej książce. Ożywia się w czytaniu. Poleca się pamięci”.
Dostrzegalna w tych słowach jest „Współczesnościowa” czułość, delikatność, otwarcie na świat. Tak powstaje sztuka wielka, niepowtarzalna, cicha.
Krzysztof Zuchora, Łaskawość (sonety i inne wiersze), Wydawnictwo ANAGRAM, Warszawa 2017, ss. 254.