Stanisław Stanik: Julian Przyboś, znakomity poeta polski, tworzył wiersze, i nie tylko, na różnorodne tematy. Część wierszy odnosi się do spraw rodzinnych. Znalazłem wśród nich utwór „Ręce dziecka” o następującym brzmieniu: „Ileż to razy porównywano różowe rączki niemowlęcia / do pąków, do kwiatuszków, do gwiazdeczek… / Popatrzcie – w niecelowym ruchu chwieją się chwytając niezmierzone / nie: jak głębinowe ukwiały opadłe na dno powietrznego oceanu”. Wiersz pochodzi z tomu „Najmniej słów” (1955). Odnosi się do Pani starszej siostry, a jakie wiersze poświęcił Julian Przyboś Pani osobie? Jak Pani je dziś odbiera?
Uta Przyboś: Powstało wiele wierszy po moim urodzeniu, zostały opublikowane w tomiku "Wiersze i obrazki". Nie wiem czy można powiedzieć , że mi je "poświęcił", wydaje mi się, że powstały po prostu dlatego, że tuż koło niemłodego już człowieka pojawiło się nowe życie, które zawsze zachwyca, ciekawi. Dziecku chciałoby się przekazać swoje doświadczenie ale i je ochronić. Jak odbieram wiersze z tomiku "Wiersze i obrazki"? Ten tomik Tata otrzymał i pokazał mi w dniu swojej śmierci, kiedy ja miałam 14 lat.....Cóż, pewno w porównaniu z innymi dziećmi, które wcześnie utraciły któreś z rodziców, mam szczęście, bo mogę spotykać ojca w jego słowach i w dodatku w słowach, które mówią o najważniejszych przeżyciach, są poezją. Widzę też, kim byłam dla ojca, jak bardzo mnie kochał. Przez wiele lat ich nie czytałam, bo to jednak tylko słowa, a ojciec odszedł dla mnie za wcześnie.
S.S.: Jak Pani zdaniem ma się rewolucyjność poezji Pani znakomitego ojca do szczególnie ulubionej przez niego tematyki wiejskiej? Czy synowi chłopskiemu łatwo było zostać awangardzistą, który głosi hasła urbanizacyjne?
U.P.: Nie wiem czy tematyka wiejska była jego ulubioną tematyką. Pisał o wielu sprawach. Dzieciństwo, a potem lata wojny spędził w rodzinnej wsi, była częścią jego życia. Krajobrazy dzieciństwa na zawsze pozostają w człowieku, stanowią punkt odniesienia, a poeta pisze wiersze swoim życiem. Nowatorsko można pisać i o łanie zboża i o komputerze. Nie wiem, czy było mu łatwo zostać awangardzistą.. Był wybitnie zdolnym człowiekiem, nauka przychodziła mu bez kłopotu, był zachłanny na życie, wiedzę, świat, a czasy były burzliwe, świat zaczął zmieniać się w przyśpieszonym tempie, a głęboko odczuwający artysta opisuje to, co przeżywa i widzi. Mnie się wydaje, że awangardyzm przeszedł naturalnie. Po pierwszej wojnie światowej, po wojnie polsko-bolszewickiej (w obu wziął jako ochotnik udział) powstawało państwo polskie, tworzyła się dynamicznie nowa epoka, epoka marzeń, entuzjazmu i sztuka na nią odpowiedziała. W Krakowie spotkał Peipera, ale spotykało go wielu innych i nie każdy zaczął pisać inaczej. Tata miał niezwykły słuch poetycki, zmienił polską poezję.
S.S.: Utrzymuje Pani kontakt z Gwoźnicą na Rzeszowszczyźnie, gdzie urodził się Pani ojciec? Jednocześnie – działając na rzecz miejscowej społeczności – ożywia Pani inicjatywy odśrodkowe. Czy wobec tego nie należałoby pomyśleć o założeniu tu Muzeum poświęconego pamięci Juliana Przybosia? Przecież stąd wyruszył, aby zdobywać świat.
U.P.: Od kilku lat często jeżdżę do Gwoźnicy. Mam tam przyjaciół, poznałam i polubiłam wielu jej mieszkańców, myślę, że oni też zaakceptowali mnie. Nie działam jednak na rzecz miejscowej społeczności, bo nie mam nawet pomysłu, jak mogłabym to robić. Poza tym wydaje mi się, że doskonale sami sobie dają radę. Mogę im ofiarować tylko swoją życzliwość, cóż więcej? W Gwoźnicy było mini muzeum poświęcone Przybosiowi, ale utrzymanie pięknej zresztą chałupy, w której się mieściło, tak aby zbiory nie niszczały, było trudne. Nie wiem co będzie dalej. Na wszystko potrzebne są pieniądze, a ja nie jestem specjalistą w ich zdobywaniu.
S.S.: Mój serdeczny kolega, poeta Stanisław Nyczaj, wspominał, że przebywał z Panią w 2008 roku w Jałcie na Krymie. Była tam Pani z ojcem pod koniec jego życia, gdy miała 12-14 lat. O tym przepięknym miejscu Julian Przyboś, Pani oddany rodzic, tak pisał w wierszu „Zamiast sonetu” (1969), jakby dyskusyjnego wobec sonetów Mickiewicza: „Krym – ale niepodobny ze skalnych obrysów / do wzniosłego z Sonetów: skryty w swej górności… // Tak tu mieszkam, jakbym się unosił / i jakbym opadał – spokojnie – z wysoka: / mieszkam równo z czubami najwyższych cyprysów”. Skąd te związki poety ze Wschodem? Czy Pani też została wychowana w tradycji zafascynowania nim?
U.P.: Jak Pan powiedział, Tata przeżywał Krym przede wszystkim w odniesieniu do poezji Mickiewicza. To było najważniejsze… Nie można chyba powiedzieć, żeby Ojciec był szczególnie zafascynowany Wschodem. Ja byłam wychowana w wolności. Moje imię po japońsku znaczy "pieśń", "wiersz", i jest to też 31 zgłoskowy wiersz, zwany inaczej "tanka", ale słowo "Uta" ma też inne znaczenia. Zabawne, bo pamiętam, że wtedy, gdy pisał ten wiersz na Krymie, czytałam "Ogniem i mieczem", nie z powodu jakiegoś założenia, ale tak wyszło, a przecież jakże to łączy się z miejscem naszych wakacji. Literatura przeplata się z życiem.
S.S.: Pani ojciec był spadkobiercą tradycji chłopskiej, lecz dźwigał się ku wielkomiejskości, a nazwać go można z racji jego popularności i podróży obywatelem świata. Pani jako jego córka wychowana w mieście zwróciła tematykę swoich wierszy w kierunku rustykalnym. Z czego wynika ten wybór?
U.P.: Nie wiem czy można mówić, że ktoś "dźwignął się ku wielkomiejskości", jakby to było coś lepszego. Ojciec już w wieku gimnazjalnym zamieszkał w Rzeszowie, tam ukończył szkołę. Nigdy nie wyrzekł się swojego chłopskiego pochodzenia, ale nie było ono obciążeniem, raczej wzbogaceniem. Potrafił niezwykle silnie doznawać świat i zachwycać się nim. Dla mnie przyroda, życie drzew, zwierząt, przestrzeń nieograniczona murami miasta jest ważna, pozwala odnajdywać się w życiu, być samotnym, myśleć. Z tego powstają wiersze, ale powstaje też i wiele innych wytworów mojej pracy o odmiennej tematyce.
S.S.: Dlaczego tak niewielu pisarzy podejmuje teraz problematykę wiejską? Jak Pani widzi swoje miejsce na tle piszących o niej?
U.P.: Wydaje mi się, że nie piszę o problematyce wiejskiej, chyba, że źle rozumiem pytanie. Dla mnie problematyka wiejska to opisywanie ludzkich spraw na wsi. Ja lubię być sama z naturą, wtedy można najsilniej doznać swojego istnienia i istnienia świata, odnajdywać się. Ojciec był rodzinnie związany ze wsią, znał życie ludzi, ja "jeździłam na wakacje". Nad morze, w góry, nie na wieś. Teraz, gdy bywam w Gwoźnicy, powstają wiersze, w dodatku niechcący jakoś troszkę podobne do wierszy Taty. Może ta ziemia rodzi taką poezję? W tej chwili wynajmuję mieszkanie na obrzeżach Warszawy, tuż obok mam las i tereny jeździeckie jak ze sztychów angielskich. Powstają więc i "spacerowe" wiersze.
S.S.: Ujawniła Pani wspomnianemu wcześniej twórcy kieleckiemu, że pisze wiersze na plenerze malarskim w 2005 roku w Mąchocicach. Czy wcześniej Pani nie uprawiała poezji? Jakie były początki Pani zainteresowań literackich i Pani droga literacka do dziś?
U.P.: Wiersze zaczęłam pisać w 2004 roku. Wcześniej popełniłam dwa, ale zaniechałam pisania. Z domu wyniosłam przeświadczenie, że poezja to najwyższa i najtrudniejsza forma wypowiedzi, wymagająca niezwykłych umiejętności. Na szczęście nie jestem synem i nie muszę mierzyć się z Ojcem, ale jednak, po prostu nie ośmielałam się pisać. Wydaje mi się, że jeśli człowiek jest uważny, dostrzega odpowiedni czas na wszystko. W pewnym momencie zaczęłam czytać więcej poezji i może nieco bezczelnie uznałam, że tak, to i ja bym umiała. Może dobrze, że zaczęłam pisać jako dojrzały człowiek, unikając młodzieńczej naiwności. Poza tym był to okres, kiedy dużo czasu zajmowała mi praca zarobkowa, nie miałam czasu na malowanie, dusiłam się i hop - zaczęłam pisać. Powieści pisze się także ku rozrywce innych, a poezję? Że niby ktoś będzie chciał czytać nasze wynurzenia, subtelne zdziwienia, zachłanne zachwyty? Poezja nie jest dla mnie literaturą. Jest jeszcze jedną metodą na odnajdywanie prawdy swojego życia.
S.S.: Wiadomo mi, że wydała Pani trzy tomiki z wierszami w wydawnictwie kieleckim STON 2, a niedawno przemyślany kompozycyjnie pt. „Prosta”. Co chce Pani przedstawić w swojej twórczości, jakie idee, przesłania, hasła? Co Pani przyświeca w pisarstwie?
U.P.: Trudne pytanie. Odpowiedź jest w wierszach. Jakbym mogła odpowiedzieć w paru zdaniach, to nie byłoby sensu pisać wierszy. No, ale mogę trochę się postarać: jak powiedziałam poezja jest dla mnie jednym ze sposobów realizowania swojego człowieczeństwa. Są takie intensywne doznania, zrozumienia, że nie można ich inaczej wyrazić, jak tylko za pomocą poezji. Inną kwestią jest, po co w ogóle coś wyrażać. Przecież każdy ma momenty olśnień, zdumień i przerażeń, a nie wszyscy muszą coś z tym robić. Skażenie genetyczne? Bywają chwile, kiedy ktoś mi mówi, że jakiś wiersz mu się spodobał, różne wiersze różnym ludziom. Mam wtedy taką chwilę zachwytu, że odnajduję się w drugim człowieku, że jesteśmy sobie bliscy. Dlatego warto pisać nie tylko do szuflady.
S.S.: Pani ostatnia książka, zbiór „Prosta” został nominowany do Nagrody „Nike” jako jedna z 20 propozycji oraz do Nagrody im. Gałczyńskiego. Skąd to zainteresowanie Pani twórczością, skoro żyje Pani i działa poza centrum środowisk opiniodawczych literatury?
U.P.: To już raczej nie pytanie do mnie. Wydawca dzielnie porozsyłał tomiki i widać ktoś odnalazł w nich coś ciekawego. Sama jestem zdziwiona. Nie interesuje mnie "działanie" w środowiskach literackich. Nigdy nie miałam pomysłu, żeby studiować polonistykę, "tworzyć literaturę". Owszem można spotkać w tym środowisku kogoś, kogo polubi się jako człowieka. Lubię ludzi, przyjaciele są dla mnie bardzo ważni, ale może nie zawsze lubię "stosunki społeczne". Poezja to działanie samotne, samotne zmaganie się ze sobą, światem, czasem. Samotne "dorozumiewania" i zachwyty i nawet jeśli przeżywany je koło drugiego człowieka, to sam proces składania wiersza jest samotnością, stanem czujności, kiedy różne rzeczy, myśli, jak chcą, to przyłażą same do głowy.
S.S.: Za co Panią szczególnie cenią w poezji?
U.P.: No, to już na pewno nie pytanie do mnie.
S.S.: Początki Pani aktywności jako literatki (pisarki) związane były ze środowiskiem twórców kieleckich. Mając za sobą wydane tomiki, wstąpiła Pani do Oddziału Świętokrzyskiego Związku Literatów Polskich. Jak układa się Pani współpraca jako literatki z tym Oddziałem?
U.P.: Tak się złożyło, że na plenerze malarskim spotkałam Stanisława Nyczaja i grupę literatów z Kielc. Myślałam wcześniej, żeby wydać tomik, nawet posłałam wiersze do jednego wydawnictwa, ale nic z tego nie wynikło, a Staszek postanowił wydać tomik. Jest człowiekiem, który łączy a nie dzieli, co, szczególnie w tych czasach, doceniam. Prawdę powiedziawszy nie miałam ochoty zosatać członkiem czegokolwiek, ale Staszkowi trudno odmówić. Jest entuzjastycznym optymistą. Poznałam też parę innych miłych i życzliwych osób, więc jeśli już być "członkiem", to nie w Warszawie, gdzie ludzie "stojący w jednym domu", nie mogą sie dogadać, ale w Kielcach. Nic nie chcę wiedzieć o jakiś grach i zabawach w środowisku pisarzy, nie znoszę tego. Lubię być samotnym jeźdźcem. Nie czuję się literatką: jak już mówiłam poezja to jeden ze sposobów zrozumienia czym jest życie, rzeczywistość, jej sens.
S.S.: W 2005 roku przyjechała Pani do Mąchocic na plener, powstały na nim obrazy kilkorga plastyków, które potem przekazano do Szklanego Domu Żeromskiego w Ciekotach. Od kiedy Pani maluje? Jakie motywy podejmuje?
U.P.: Malowałam jak każde dziecko. Moja matka jest malarką i może bardziej niż inni, moi rodzice interesowali sie tymi obrazkami. Moje obrazki ukazały się w Taty tomiku "Wiersze i obrazki", o którym już wspomniałam. W sposób naturalny skończyło się dziecięce rysowanie, umarł ojciec, zaczęłam dojrzewać i nie malowałam. Poszłam na Uniwersytet Warszawski na matematykę, ale po semestrze, kiedy okazało się, że matematyki trzeba sie uczyć, a nie tylko rozwiązywać zadania (no, może uczyć się żeby potem wymyślać i rozwiązywać zadania) postanowiłam zdawać na ASP. Nagle miałam zacząć rysować i malować „po dorosłemu” na cztery miesiące przed egzaminem wstępnym. Teczkę nawet mi tam przyjęli, ale nie dostałam się. Miałam możliwość studiów w Belgii i ukończyłam w tym kraju Królewską (!) ASP. Potem przeniosłam się na ASP w Warszawie, zrobiłam i tu dyplom. Maluję teraz serie obrazów. Wynikają one z moich aktualnych przemyśleń. Muszę mieć powód do malowania, niektórzy przez całe życie malują właściwie to samo, udoskonalając formę. Mnie przychodzi do głowy, co i dlaczego chciałabym malować i jak to po nowemu pokazać, ale potem już stoi otworem sama materia malarska, farba, kolor, światło. Powstały w ten sposób m.in. cykle: "Odejścia", "I ching", "Konie Apokalipsy", "Nosorożce GMO", "Oczka" i inne. Kończę teraz zamknięty cykl obrazów i poszukuję, czekam, na coś nowego, bo życie i ja ciągle się zmieniamy.
S.S.: Gdzie Pani wystawia? Jakie zdobyła sobie uznanie? Bardziej realizuje się Pani w malarstwie czy w poezji?
U.P.: Nie jestem zaradną "wystawiaczką". Trzeba samemu chodzić po galeriach i pytać, czy by nie zechcieli czegoś pokazać. Nie lubię tego. Maluję spore obrazy, a gdybym mogła, to malowałabym naprawdę duże, więc wysyłanie ich na wystawy zbiorowe jest skomplikowane, a poza tym chyba wolę indywidualne, na których można bardziej coś pokazać, powiedzieć. Nie miałam więc wielu wystaw. Trochę w Belgii, raz a Stanach, kilka indywidualnych w Polsce. Nie wiem czy zdobyłam sobie uznanie. Niektórzy lubią moje malarstwo. Tak jak poezja, malarstwo jest dla mnie moją odpowiedzią na życie, w jakimś sensie najważniejsze jest w nim moje własne zadowolenie (lub nie) z tego, co robię. Miło, jak coś komuś się podoba, ale uznanie innych nie jest dla mnie kryterium wartości, choć może łatwiej z tym uznaniem żyć.
S.S.: Występuje Pani w antagonizmie pomiędzy naturą a kulturą opowiadając się za pierwszą kategorią. Co to oznacza dla Pani?
U.P.: Bo ja wiem czy tak? Przecież właśnie piszę i maluję, a nie sadzę i sieję. To ostatnio też robię, ale w mikroskali. A że wolę być w lesie, na łące, nad morzem a nie w zasmrodzonym mieście? Ale i miasta są ciekawe. Boli tylko, jak ludzie niszczą naturę.
S.S.: Uwydatnia Pani w swoim życiu i podkreśla w twórczości znaczenie religii i etyki. Jak objawia się Pani duchowość w życiu i jak w twórczości?
U.P.: Od dziecka czułam, że świat jest przeźroczysty czy raczej odwrotnie - nieprzeźroczysty, że w jego intensywności, gęstości można dostrzec coś więcej, głębiej, dalej. Czasem człowiek zaczyna poszukiwać i jak niezłomnie szuka, to znajduje. Dostaje. To wielka radość, którą chciałoby sie podzielić z innymi. Zawsze uważałam, że słowo i obraz ma swoją moc i trzeba być za nie odpowiedzialnym. Teraz modne jest, szczególnie w sztukach plastycznych, szokować złem. To łatwe i budzi mój wewnętrzny sprzeciw.
S.S.: Dowiedziałem się, że jest Pani – w rozmaitości swoich zajęć – również projektantką. Czym Pani trudni się poza zajęciami artystycznymi?
U.P.: Projektuję wnętrza, zajmuję się architekturą wnętrz - z czegoś trzeba żyć. Artystom nie płacą za to, że pracują, w każdym razie nie u nas, nieco żartobliwie: może dlatego, że tworzą coś z niczego? Czasem ktoś kupi obraz, ale wszyscy uważają, że twórca za zajmowanie się sztuką nie ma dostawać pieniędzy. Potem ci, co robią wystawy, opisują dzieła sztuki itp., już dostają pieniądze, bo to jest uznawane za pracę. Wykonywałam różne prace w życiu. Poza tym wychowałam córkę, zajmuję się domem i czasem jeżdżę konno. Ważna jest dla mnie wolność, którą oczywiście można mieć i w więzieniu, choć łatwiej na siodle.
S.S.: Wiem, że posiada Pani bogaty zbiór dokumentów i pamiątek życia rodzinnego. Fotografie prywatne pokazywała Pani na wystawie w Kielcach. Kiedy dowiemy się, jaki naprawdę był Przyboś, jak kochana była jego Uta i jaki talent ona sama objawiała?
U.P.: Myślę, że z wierszy i prozy Taty można wyczytać jaki był Przyboś. W tej chwili poloniści z poznańskiego Uniwersytetu opracowują archiwum. Powstaje też biografia Przybosia, pisana przez Józefa Duka, na razie ukazał się pierwszy jej tom. W tej chwili na pewno nie mam pomysłu żeby pisać wspomnienia rodzinne.