Spokojowi odejść i powrotów
Wczoraj otwarłam książkę. Chciałam ją przejrzeć, nawet nie po to, żeby czytać ponownie, ale żeby po prostu wrócić do jej stronic. Otwarła się ona w miejscu, w którym na rogu strony tkwiła przyklejona, sprasowana swym własnym ciężarem, mała muszka owocówka. Taka, która najczęściej lgnie do lampki wytrawnego wina. Jej musze ciałko zachowane było w wyjątkowo dobrym stanie.
Wyraźne skrzydełka zatrzymane w locie, pokrywały maleńki fragmencik papieru. Nie mam pojęcia, jak ta muszka mogła się tam znaleźć, zwłaszcza, że książka przeznaczona była pierwotnie na prezent, ostatecznie niewręczony i nawet zachowała się dedykacja sprzed kilku lat. Muszka wyglądała jak zmumifikowana albo zatrzymana w swym ruchu przed sekundą. Była w niej niezwykła żywotność. Obejrzałam ją dokładnie, ale nie usuwałam muszego ciałka. Pomyślałam, że wygląda interesująco i warta jest zdziwienia kogoś, kto być może sięgnie po tę książkę w przyszłości. Może i on lub ona zatrzyma się nad proporcjonalnością ruchu i bezruchu muszych skrzydełek. Wczoraj zostawiłam to znalezisko samemu sobie. Dziś rano postanowiłam przyjrzeć mu się jeszcze dokładniej. Przekartkowałam książkę strona po stronie, ale muszka gdzieś znikła. Po prostu jej już nie było, choć nikt poza mną nie otwierał książki. Nikt jej nie miał w rękach oprócz mnie. Muszka znikła i żadna z kartek nie zachowała jej śladu. Nie mam pojęcia, jak to się stało. Przeszukiwałam książkę wiele razy i nic. Obejrzałam dokładnie biurko, na którym leżała i też nic. Muszka stała się wielką niewiadomą zniknięcia. Odeszła gdzieś w jakiś muszy niebyt, którego nie jestem w stanie ani stworzyć, ani zrekonstruować. W pewnym momencie przyszło mi nawet na myśl, że może jakimś magicznym gestem odczytania rysunku jej skrzydełek ożyła i odleciała. Czystość kartek książki mogłaby być mocnym dowodem na szamańskie ożywienie owocówki, odkrytej przeze mnie w papierowym świecie mumifikacji. W pewnym momencie przez głowę przemknął mi żal, że nie zrobiłam wczoraj jej zdjęcia. Byłby powstał witraż tekstu i muszego ciałka. Ale nie powstał, bo odłożyłam pomysł na dziś, które już dla muszki nie nadeszło. Albo nie nadeszło dla mnie, bo może ona odleciała w życie. Wczoraj była uskrzydlownym spokojem, dziś jej już nie zobaczyłam. Wczoraj jej książkowa mumifikacja poruszała myśli, dziś puste miejsce myśli unieruchomiło. Jedno, co łączy muszkę wczorajszą, tę istniejącą, i muszkę dzisiejszą, tę zanikłą, to spokój jej odejścia. W muszym ciałku przyklejonym do strony nie zauważyłam żadnych turbulencji. Nie było w nim śladu żadnego dramatu agonii, bólu uwięzienia w tekście. Nic takiego. Dziś, po jej zniknięciu, książka znowu była czysta. Muszka odeszła umożliwiając powrót tekstu. Uspokoiła go.