Stempel
Nie jestem działaczką. Nie jestem liderką. Nie jestem polityczką. Jestem sobą i robię swoje. Nie wierzę we wspólne doświadczenie ani wspólny interes kobiet, bo żadna z kobiet nie jest paczką do ostemplowania. Nie napiszę opowiadania o kobiecie ani o kobietach. Nie uciekam w fikcję, bo rzeczywistość – zwłaszcza ta polska – bywa wystarczająco absurdalna. Chcę spisać swoją opowieść. To będzie stempel moich linii papilarnych. Mam świadomość kobiecych odcisków palców na tej kartce z moją opowieścią, ale nie jestem ich rzeczniczką. Mówię za siebie i o sobie.
Czernienie kolorem ciała
Nie chodzę na Manify ani na Marsze Równości, bo uważam, iż manifestować równość trzeba codziennie całą lub całym sobą. Dla mnie oznacza to, że protestuję zawsze i wszędzie, jeśli ktoś kogoś krzywdzi w rozmowie, w tramwaju, na imieninach u Cioci Kloci, Urzędzie Gminy w Koziej Woli Dolnej lub w Kancelarii Prezydenta. Jeślibyśmy działały lub działali w codzienności, nie byłyby potrzebne festiwale i święta mocy człowieczeństwa, po których czerni się smutna codzienność. A jednak poszłam na warszawski Czarny Protest. To był impuls ciała. Ciała osoby ludzkiej z gorączką i czarnym, apolitycznym płaszczem w walizce. Dopiero w autobusowej drodze z Mokotowa na Plac Zamkowy, wciągając wózek z córeczką jakiejś kobiety, uświadomiłam sobie, że moja codzienna czerń ma w tym dniu coś znaczyć. W autobusie byłam przymusowym czerniącym się ciałem wśród czerniących się ciał, sprasowana tłumem na szybie. Cielesne zaczernienie wlewało się we mnie zewsząd w milczeniu kobiet. Po opuszczeniu autobusu czerniące się ciała zapakowanych w kurtki i nakrytych parasolkami kobiet ciągnęły się ulicami. Byłam także czerniącym się ciałem bez granic jak w jakiejś koszmarnej psychozie, kiedy świat wdziera się w człowieka wraz z każdym wdechem i wylewa się z człowieka z każdym wydechem. Coraz bardziej zmiażdżona gorączką, dreszczami i przemoczonym, czarnym płaszczem ciągnęłam za rękę koleżankę, która twierdzi, że ma agorafobię. Tym razem jednak atak nie nastąpił. A ja milcząco zadawałam sobie pytania: dlaczego mokra czerń ma być moim kolorem i dlaczego inne kobiety zgadzają się na tę zimną czerń bez słowa, dlaczego w końcu jesteśmy czerniącym się tłumem? Oglądałam tę rzeczywistość czerniącego się ciała jak pocztówkę z deszczowych wakacji. Wtedy pojawiło się we mnie pytanie: czemu wpędzamy się w czerń i czernimy się bezimiennym tłumem? Czarne myśli
W deszczowym imperium czerni kobiecy, mokry tłum przyklejał się do mnie zmęczoną masą bez twarzy. Rozgniatały mnie błotem czarne myśli. Myślałam o tym, dlaczego te kobiety nie istnieją w domach, w szkołach, w biurach, kiedy ktoś pakuje je w czarne suknie nacjonalistycznego patriotyzmu, katolickich mizoginii w podręcznikach ich dzieci i seksistowskiego terroru w sypialni? Dlaczego większość z nich boi się namolnych szefów? Dlaczego w końcu to kobiety same wymyśliły ten żałobny, czarny kolor? Miazgę czarnych myśli rozpuszczał mój stan podgorączkowy, odwracający w wyobraźni kolor tłumu. Zamiast czarnych strojów zobaczyłam maszerującą feerię kolorowych, jaskrawych barw. Czemu by nie na żółto, czerwono, zielono, tęczowo? Wlokąc moje mokre nogi w czarnych butach pomyślałam sobie - czemu nie założyłam fioletowych kaloszy we wściekle różowe kwiatki? Dlaczego moje upaprane błotem i deszczem, kobiece jestestwo ubraniowe nie mogło - na przykład - rozmakać na zgniłą zieleń mchu? I w końcu – dlaczego tłumnie odgrywamy czerniącą się żałobę, zamiast - chociażby - czerwonej wściekłości?
Czerń kolorem tęczy
Kapiąc deszczem na brudno-czarno wywlokłam za rękę z tłumu koleżankę, której nagle zrobiło się słabo. Pewnie z głodu, choć ktoś jej dawno temu wmówił, że agorafobia uniemożliwia karierę dziennikarską i zamyka przestrzeń publiczną. Szłyśmy przez mokrą Warszawę pieszo, bo tłum mokrych ciał zablokował miejską komunikację. Ewa po drodze przestała wierzyć w agorafobię. Zesztywniałe z zimna skorzystałyśmy z zaproszenia na lampkę grzanego wina. I wtedy stała się tęcza uwolnionych od czerni ciał i umysłów. Kilka kobiet i kilku mężczyzn w kolorowych ręcznikach gospodyni zrzuciło z siebie błoto z Czarnego Protestu. Czerń jak amatorska akwarela rozpływała się nami we wszystkich kolorach tęczy. Podjęliśmy decyzję, że Czarny Protest będzie Naszym Codziennym Protestem Pojedynczych, Kolorowych Decyzji, bo chcemy się ucieleśniać bez przymusu czernienia się strojem. W imieniu własnego ciała, opowieścią własnego ciała i od ciała do ciała. Nie wysyłamy już w świat czarnych pocztówek. Mózg nie jest czarny, a układ krwionośny to spektrum żywych barw. Organizujemy Swój Kolorowy Protest. Chodzimy na niego na żółto, czerwono, zielono i jak kto chce. Czerń spakujemy i odeślemy. Przecież znamy adresy płatnych funkcjonariuszy demokracji. Wiemy, do czego służy szkoła i szpital. Opowiadamy sobie – jak mokry parasol – tę samą polską opowieść. Można by już zdjąć z siebie cudzą czerń i odesłać każdą czarną pocztówkę nadawcy. Godność jest naszym kolorem. Wolność jest naszym kolorem. Wybór jest naszym kolorem. Czerń jest tylko pytaniem o nasze kolory. A bez metafor? Możesz! Wybieraj!