W mojej opowieści jest cos irracjonalnego, czego nigdy nie udało mi się wyjaśnić. Minęło już przeszło siedemdziesiąt lat od tamtych wydarzeń.
Działo się to 29 listopada 1946 roku, przeszło rok po zakończeniu strasznej drugiej wojny światowej. Miałem wówczas 10 lat i uczęszczałem do czwartej klasy szkoły podstawowej w Białymstoku. Jedynym żywicielem rodziny był ojciec, Henryk, zatrudniony jako strażnik ochrony kolei.
Ojciec kończył pracę o godzinie ósmej, a ja właśnie o tej godzinie rozpoczynałem naukę w szkole. Z tego powodu nigdy nie czekałem na powrót ojca z pracy, bo musiałem wyjść wcześniej z domu, by zdążyć do szkoły.
W tamtym tygodniu wychodziłem do szkoły wcześniej, niż normalnie, bo byłem dyżurnym. A do głównych obowiązków dyżurnego należało przewietrzenie klasy przed lekcjami. Nie miałem oporów przed pójściem do szkoły i moja mam nie musiała mnie nigdy poganiać, ani przynaglać. Tego dnia jednak niewiem co się ze mną działo. Robiłem wszystko, by opóźnić wyjście z domu. Dawno już minęła godzina ósma, a ja wciąż nie reagując na ponaglenia mamy, na coś czekałem. Wyszedłem na ulicę, by odblokować zaryglowane okiennice, mimo, że tego dotąd nigdy nie robiłem. Gdy podszedłem do okien, ujrzałem na początku mojej uliczki wśród małych, drewnianych domków idącego człowieka w mundurze kolejowym. Nie był to jednak mój ojciec. Od tej chwili zaczęły się dziać ze mną dziwne rzeczy. Popadłem w jakiś stan między histerią, a rozpaczą. Zacząłem nagle bardzo płakać, a serce biło mi jak oszalałe. Zbliżająca się sylwetka kolejarza rosła coraz bardziej i nagle człowiek ten zatrzymał się przy mnie. Chciał mnie o coś zapytać, ale ja uprzedzając go krzyknąłem przeraźliwie: „Mój tatuś zabity!”
Na twarzy kolejarza pojawiło się zdziwienie.
- Skąd wiesz. Kto wam już o tym powiedział? - zapytał.
- Nikt nie powiedział, ja wiem- krzyknąłem i zacząłem szlochać.
- Więc mamusia nic nie wie? – pytał kolejarz.
- Nie wie!- odkrzyknąłem łkając.
Kolejarz wszedł do mieszkania, a ja pozostałem na podwórku. Po chwili usłyszałem z domu krzyk mamy:
- Mój mąż nie żyje! – krzyczała w kółko i rozpaczała.
Kolejarz robił wszystko, żeby mamę uspokoić, więc skłamał, że ojciec jest tylko ranny i przebywa w szpitalu.
Widząc jednak daremność swoich wysiłków powiedział nagle:
- Tak, pani mąż zginął na posterunku.
Został zabity przez rosyjskich żołnierzy, broniąc dostępu do magazynu z żywnością. Ranny doczołgał się do telefonu, wezwał pomoc, ale wkrótce zmarł.
* * *
Mieliśmy śliczną sukę rasy szpic - Lalkę.
Raz, lub dwa razy w roku rodziła ona piękne pieski, na które zawsze było wielu chętnych.
Była troskliwą i opiekuńcza matką. Tego dnia jednak i z nią działo się też coś dziwnego. Nagle wskoczyła na łóżko ojca, położyła się i zaczęła przeraźliwie wyć. Po jakims czasie zajrzałem do kojca, w którym było sześć milutkich szczeniaczków. Zaskoczony ich bezruchem zacząłem nimi potrząsać. Dopiero po paru chwilach uświadomiłem sobie, że są martwe. Lalka, ta najlepsza matka, podusiła wszystkie swoje dzieci.
* * *
Były to czasy pełne napięć. Każdy dzień przynosił różne niebezpieczeństwa i zagrożenia. Strach było wyjść z domu na białostockie ulice. Szczególnie wieczorami i w nocy. Stacjonujący w koszarach sołdaci, szwendali się pijani po mieście i strzelali prawie do każdego na swojej drodze. Po okupacji niemieckiej, Polska popadała w rosyjskie zniewolenie.
W pogrzebie ojca wzięło udział tysiące białostoczan. Momentami pogrzeb przeradzał się w manifestację antysowiecką, ale czujna władza ludowa już wówczas potrafiła skutecznie wszystkiemu zapobiec.
Żadne z dzieci nie było na pogrzebie, bo zachorowaliśmy na odrę. Moja młodsza o rok siostra Teresa zmarła na dyfteryt w szpitalu. Lekarze byli bezradni. Nie mieli leków. Pozostałem i przeżyłem tylko ja, siostra Zosia i roczny Jasio.
* * *
Wiele razy zastanawiałem się z mamą nad tymi zdarzeniami. Nigdy jednak nie potrafiliśmy znaleźć wyjaśnienia. W jaki sposób została nam obojgu objawiona wówczas straszna wiedza, która spłynęła na nas, gdy ujrzeliśmy człowieka w kolejarskim mundurze. Kolejarzy koło nas mieszkało wielu, więc do ich widoku byliśmy przyzwyczajeni. Koledzy ojca informowali czasem, że ojciec wróci później, lub zostanie na druga zmianę. Zdarzało się także, że nikt nas nie informował, a ojca odnajdywała Lalka, która przynosiła od ojca wiadomość umieszczoną w zrobionym przez niego w obroży maleńkim schowku. Dlaczego więc tego dnia były takie reakcje moje, mamy i suczki Lalki?
Już bardziej wszystko analizowaliśmy, tym więcej powstawało niejasności. Musieliśmy więc w końcu uznać, że nie wszystko w życiu można wytłumaczyć racjonalnie.
„Więcej jest rzeczy dziwnych na niebie i na ziemi, niż śniło się waszym filozofom” – powiedział Szekspir przed wiekami.
I ja nigdy nie przestanę w to wierzyć.
Do końca moich dni.