Wypiłem herbatę i złapałem za długopis. Niosło mnie, niosło, więc przyhamowałem. Przyjrzałem się uważnie napisanym zdaniom. Po kilku skreśleniach wydało mi się to niezłe, ale postanowiłem jeszcze upewnić się u mieszkającego na szóstym piętrze literata. Zapraszał mnie kilkakrotnie, więc uznałem to za niezły pretekst. Przyjął mnie gościnnie, wręcz wylewnie. Nastawił herbatę i zaprosił do stołu. Wyjął z kredensu karafkę i nalał "po maluchu". Kiedy podał, herbatę wyciągnąłem swoje szpargały.
- Powiedz pan szczerze, czy to jest coś warte - powiedziałem
Literat założył okulary i zagłębił się w lekturze. Wydął policzki, pomruczał coś pod nosem i dyplomatycznie stwierdził:
- To zbyt mało, by coś o tym sądzić. Nie wiem, jaki będzie ostatecznie kształt powieści, czy czegoś tam co nosi pan w swojej głowie .Pisarz winien czuć się jak Pan Bóg.
Powinien po wielu wstępnych zabiegach stworzyć głównego bohatera i zaludnić książkę wieloma postaciami. Kiedy to uczyni wątki i intrygi rozwiną się same.
- Jakie to proste, nic tylko siadać i pisać-wyrwało mi się niechcący.
- A czegoś pan oczekiwał, młody człowieku ?-zapytał literat.
Byliśmy obaj w wieku emerytalnym, więc to jego pytanie miało swój podtekst.
- W literaturze, jak i gdzie indziej wiele rzeczy zależy nie tylko od nas samych, ale też od zbiegu okoliczności i szczęścia. Załóżmy, że napisze pan arcydzieło. Poleci pan do wydawnictwa a tam im się to nie spodoba, lub nie spodoba im się pan sam. I pańskie arcydzieło odwalą. Jak pan napisze więcej, proszę przyjść znowu - załagodził.
Nalał raz jeszcze i jeszcze raz. Nieoczekiwanie zaproponował wypicie „brudzia”.
Byłem zaskoczony takim tempem, ale oczywiście się zgodziłem. Piliśmy tylko pod herbatę, więc alkohol zaczął działać.
Mnie już trochę zaszumiało pod czaszką.
- Wszystko opiera się na przypadku. Na trafie i przypadku zasadza się całe życie człowieka. Przypadkowo rodzi się z takich, a nie innych rodziców. Całym łańcuchem przypadków jest jego przyszłe życie-mówił literat.
Gdy kończyliśmy karafkę, literat całkowicie się przede mną otworzył.
- Ty tak nie idź na całego, bo się wyprztykasz. Staniesz się pisarzem jednej książki. W książkę tę wpakujesz całą mądrość swojego życia. Uczynisz ją przez to zbyt zawiesistą i niestrawną. Jeśli postanowiłeś zostać pisarzem, bądź skąpcem. Swoje mądrości, przeżycia i doświadczenia naucz się umiejętnie rozcieńczać, tak by czytelnik nie był zbytnio zmęczony. Pisząc, myśl, cholero, o czytelniku - zarechtał i nalał ostatnie krople z karafki.
Literat prawił i prawił mi jeszcze wiele mądrości. Nagle przypomniałem sobie jego ostatnią książkę. Przeczytałem ją tylko z sąsiedzkiej ciekawości. Była całkowicie wydumana i mdła. Bohaterowie powieści coś robili, coś mówili, ale było to wszystko mało wiarygodne.
Podziękowałem za poradę i poczęstunek. Wyszedłem nieźle wstawiony. Zjechałem windą na swoje piętro. Kiedy wtoczyłem się do mieszkania, cisnąłem rękopis na podłogę. Nie wiem dlaczego było mi głupio. Czułem się trochę jak pętak pouczany przez nadętego belfra. Wypity alkohol miał wpływ na moje myśli.
- Przecież nic nie straciłem- powiedziałem głośno do siebie.
Leżąc na tapczanie, myślałem o uczonych perorach literata. Zastanawiałem się nad tym, jak cienka ścianka oddziela mądrość od głupoty, ideę, czy zamysł od powstałego dzieła. Analizowałem rolę przypadku w życiu człowieka. Ogarniała mnie już poalkoholowa senność, gdy nagle naszło mię pytanie.
Dzięki jakim zbiegom przypadków mój sąsiad stał się literatem?
Usiadłem na tapczanie. Podniosłem z podłogi swój ciśnięty rękopis. Zacząłem go czytać raz jeszcze. I jeszcze raz…