W Polsce to cudzoziemcy muszą często przekonywać Polaków do wartości ich dziedzictwa czy upominać się o niezafałszowane fakty z ich historii.
Przez długie lata uważano „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego za utwór nierówny, co po części odpowiada prawdzie, ale po jego koncertowych wykonaniach i nagraniu przez Simona Rattle’a zaraz obwołano go największym polskim arcydziełem operowym.
Także spuściznę Mieczyslawa Karłowicza, a zwłaszcza jego juvenilium – Symfonię e-moll op. 7 „Odrodzenie” – w pewnym stopniu lekceważono i traktowano jako niedojrzałe – a w pełni doceniono dopiero po włączeniu do repertuaru i rejestracji jego poematów symfonicznych i przywołanej symfonii przez Gianandrea Nosedę, niekiedy popadając w drugą skrajność, a więc z kolei przeceniając.
Ale może to i dobrze. Gdy czynią to Polacy, to wydać się może to czymś naturalnym, bo cóż im pozostaje innego, zwłaszcza, jeśli przebywają na obczyźnie i są z zawodu humanistami? Kiedy jednak uznanie pochodzi od cudzoziemców, to staje się ono bardziej wiarygodnym, bo nie mają oni ku temu żadnych innych powodów poza dopatrzeniem się rzeczywiście istotnych wartości. Taką rolę spełnia również film „Azyl” w reżyserii Niki Caro.
Wcześniej państwa Żabińskich znałem jedynie z zapamiętanych z dzieciństwa książek i radiowych pogadanek z życia zwierząt. O ich okupacyjnych zasługach w ratowaniu Żydów dowiedziałem się dopiero ze wspomnianego filmu.
Jest on cenny i potrzebny zwłaszcza w kontekście powracających w świecie sformułowań o polskich obozach śmierci (Barack Obama przy okazji pośmiertnego wyróżnienia Jana Karskiego) oraz polskiej współodpowiedzialności za holokaust, forsowanej w publicystyce Tomasza Grossa (trudno mówić o naukowym charakterze tych publikacji, skoro autor z dnia na dzień jednym kliknięciem potrafi zaokrąglić ilość ofiar o kilkadziesiąt tysięcy). W tytule sparafrazowałem natomiast tytuł głośnego eseju Jana Błońskiego „Biedni Polacy patrzą na getto”, opublikowanego w Tygodniku Powszechnym u progu 1987 roku i wprowadzającego kategorię moralnej współodpowiedzialności poprzez zaniechanie, co zapoczątkowało dyskusję w tej sprawie.
Film Caro wypełnia też lukę, istniejącą od czasu „Listy Schindlera” Stevena Spielberga, poświęconej, i słusznie, postaci dobrego Niemca, przy jednoczesnym braku dotychczas w szerszym obiegu opowieści ekranowych o Sprawiedliwych spośród innych narodów świata. Zresztą dobry Niemiec – szef Urzędu Pracy w getcie, ułatwiający Żabińskiemu poruszanie się po nim – występuje i w „Azylu”, równoważąc tego złego – Lutza Hegka, niemieckiego zoologa, kierującego berlińskim ogrodem zoologicznym i w mundurze esesmana będącego komisarzem warszawskiego, nadal udającym przy tym przyjaciela polskiego małżeństwa.
„Azyl” to typowy wytwór hollywoodzki, obfitujący w wiele melodramatycznych spięć, jak ratowanie przez Antoninę Żabińską nowonarodzonego słoniątka, zabijanie zwierząt przez żołnierzy kolejnych armii, czy pod koniec filmu bieg bohaterki z wyciągniętymi ramionami naprzeciw powracającego z niewoli męża.
Kino europejskie pokusiłoby się zapewne o oddanie również perspektywy ukrywanych, ich percepcji czasu, wynikającej z konieczności przebywania na niewielkiej przestrzeni i zachowania nieustannej czujności przez dłużące się godziny, dnie, miesiące i lata… Klaustrofobicznej atmosfery, panującej w tytułowym azylu, zlokalizowanym w piwnicy pod mieszkaniem Antoniny i Jana Żabińskich w willi na terenie warszawskiego ogrodu zoologicznego.
Z kolei w celu zaznajomienia obcej publiczności z faktami historycznymi dla przeważającej jej części nieznanymi, wprowadzono znaczące postacie i wydarzenia. Stąd pojawia się postać Jerzego Korczaka, do końca towarzyszącego swoim wychowankom. A także przywołane zostaje zarówno powstanie w warszawskim getcie, przede wszystkim za sprawą urosłego do rangi jego symbolu „śniegu”, powstałego z unoszącego się w powietrzu nadpalonego pierza z rozprutej pościeli w płonącej dzielnicy żydowskiej (obraz ten występuje pod mianem „czarnych latawców” w słynnym wierszu Czesława Miłosza „Campo dii fiori”), jak i powstanie warszawskie (pamiętać należy, że uczestniczący w obchodach jego pięćdziesięciolecia niemiecki prezydent Roman Herzog nieco wcześniej pomylił je z tym pierwszym).
Ze względów komercyjnych film nakręcono z udziałem aktorów czeskich i w czeskich plenerach. Stąd w jednej z panoram, zza drzew okalających ogród zoologiczny wyłania się w tle widok jakiegoś miasta nieudolnie podszywającego się pod Warszawę, a przecież można było zadbać o autentyczną wedutę w oparciu o montaż komputerowy – zresztą już w dawnych czasach, ze względów oszczędnościowych, dla obniżenia kosztów produkcji sięgano w tym celu do tylnej projekcji, bez udawania się do rzeczywistych miejsc akcji (tylko w Polsce w latach 70. wstawiano do scenariusza jakieś egzotyczne miejsce, aby ekipa mogła odbyć atrakcyjną wycieczkę turystyczną). Kiedy indziej jednak, w ujęciu przesłoniętym przez mgłę, majaczy sylwetka dwuwieżowego kościoła, z lepszym już skutkiem mogąca uchodzić za należącą do praskiej świątyni św. Floriana.
Pieczołowicie zadbano natomiast o odtworzenie rodzajowych szczegółów – mundury polskiej policji granatowej czy polskich kolejarzy, tłok panujący na ulicach getta, patrolowanych przez żydowskich strażników z pałkami.
Niektórzy mają za złe zbyt uproszczony obraz okupacyjnej rzeczywistości jako rzekomo wyidealizowany, skoro pominięto zjawisko wydawania ukrywających się Żydów, chociaż napomyka się o donosie jako przyczynie zamordowania dwóch kobiet, wyprowadzonych z getta i umieszczonych po aryjskiej stronie. Skoro jednak wszyscy pozostali ukrywani przez Żabińskich przetrwali, a film dotyczy tego właśnie przypadku, nie było więc powodu, by ukazywać inne postawy w tym względzie, pojawiające się skądinąd w polskich filmach jak na przykład w „Tragarzu puchu” Janusza Kijowskiego. W sterroryzowanym kraju zarówno czynna pomoc wyjętym spod prawa współobywatelom nie rozwinęła się na masowa skalę, jak i współpraca z okupantem w tym zakresie. A w Krakowie podobną rolę do Żabińskich odegrał polski personel apteki Pankiewicza, działającej na terenie miejscowego getta. A zatem film Caro oddaje poniekąd sprawiedliwość wszystkim tym Sprawiedliwym w godzinie próby ich człowieczeństwa.
„Azyl” (the Zookeeper’s wife).
Scen. Angela Workman.
Reż. Niki Caro.
Zdj. Andrij Parek.
Muz. Harry Gregson-Williams.
2016.