Archiwum

Rafał Jaworski - Kodeks poety (w kontekście poetyckich konkursów)

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

„Początkiem i źródłem dobrego pisania
Jest moralność
Poetyka wyrasta z etyki
Jak winnica z czerwonej ziemi.

Oto jest kodeks poety,
Który sobie ubzdurał
W porę florenckiego wieczoru,
Że potrafi świat uleczyć,
A co najmniej uzupełnić,
Słowami".


Tak w roku 1960, w okresie wojującego ateizmu spod znaku Czerwonej Gwiazdy i dyktatury „proletariatu", Roman Brandsteatter określał casus bycia poetą, czy jakimś innym wrażliwcem. Należy sobie mozolnie i z uporem te słowa powtarzać, kiedy znajdziemy się w sytuacji konieczności napisania wiersza, czy innego tekstu z podłożem metaforycznym. Ma to również fundamentalny sens w momencie wybierania treści i formy utworów, a także procesu eliminacji nadmiaru treści i przerostu formy.

Sam zacząłem pisać wierszowane teksty dla wiwisekcji rzeczywistości: - impulsem był bunt wobec zastanych struktur, ale i fakt dość biernego poddania się społeczeństwa wyrokowi niewoli (promotorem mej pisaniny był Jaruzelski i Kiszczak - tak czasem boleśnie żartuję). Debiutowałem w prasie literackiej A.D. 1985. To umiejscowienie nieco buntownika zawstydzało, bo była to gazeta koncesjonowana politycznie i chociaż nie reżimowa bezpośrednio, to głęboko ugodowa (Kijonka, Św. pamięci Feliks Netz, któremu zawdzięczam pozytywny impuls), ale dawało asumpt do satysfakcji: - za przemycony sarkazm i ironię (tę broń pokonanych), choć i sprawny warsztat zapewne się liczył. Byłem tak „dziewiczy", że redaktora tygodnika „Tak i Nie" pytałem: - czy mogę startować w poetyckich konkursach?

To była czysta forma naiwniactwa. W domyśle czaiło się oczekiwanie na potwierdzenie, że mam szanse nie tylko na blamaż. I zacząłem, nieśmiało, ale jednak (w trakcie była przerwa ponad 12-to letnia). Osiągnąłem niewiele, choć przy braku pokory, może i nie całkiem moja pisanina była chybiona. Ustępuję pole młodszym, wyłączając bardzo incydentalnie tematykę metafizyczno-konfesyjną (tutaj wiek nie ma nic do rzeczy). Oczywiście, skromne honoraria są finansowym zastrzykiem, strzelisty akt pychy że jest się lepszym w oczach fachowców, też się częstokroć liczy, ale nie dla tych gratyfikacji tworzy się zapis, choć funkcjonuje wielu mistrzów konkursowych, dla których ten aspekt jest główny. Zasadniczy na tyle, że śledzą, kto będzie jurorem w danym konkursie, co promuje i jak „pod niego" napisać. Spotkałem się z patologicznym faktem, że „poeci" podszywają się pod inne osoby, aby poprzez drugi zestaw zwiększyć swe szanse. Nie mając zasad kapitalnych, a jedynie technikę pisania, można być raz urokliwym „Leśmianem", innym razem stylizować się na „Kochanowskiego" wieku XX, czasami zauroczyć „Karpowiczem" zmieszanym odkrywczo z „Wojaczkiem", „futuryzować" jak Peiper, prostować kolana jak zataczający się Pan Cogito. Słowne puzzle dla dorosłych dzieci.

Dla kontrastu przytoczę jak Kazimierz Truchanowski wzniosie i bez fałszu ironizowania ewokował uroki swych przesileń, doznań przekutych w słowo: „Twórczość należy do największych rozkoszy. Dla niej, dla krótkiej chwili radości i uniesienia, godzimy się na piekielne męczarnie. Kiedy wydobywamy z siebie prawdę naszych wewnętrznych światów, które są tylko naszym pomyśleniem, kiedy poszukujemy odpowiedniej formy, według której pragniemy ukształtować bryłę, mającą dotychczas formę przypadkową i nijaką, spazmy szczęścia wstrząsają naszym ciałem." A więc „robimy", tworzymy coś co daje nam zbawienne (na chwilę) pomieszanie rozkoszy z cierpieniem. Nie jest to wprawdzie sadomasochizm, a typ odczuwania wzbogacony odczuciem pewnej wyższej duchowości. I każdy piszący na chwilę będzie wygnanym z Florencji Dantem, Byronem w Grecji, Mickiewiczem otrutym w Konstantynopolu, Kawafisem w zaułkach Aleksandrii, Wierzyńskim na wygnaniu w Paryżu, „szybującym" Lechoniem w Nowym Yorku, Milczewskim-Bruno w Grudziądzu (to nie w modzie); niektórzy nawet dojdą hen... wstecz do statusu Króla Dawida i będą nucić psalmy swej chwały. Natomiast nie wydaje się, że cytat z Truchanowskiego stanowi opinię dogmatyczną. Wielu twórców najwyższej rangi nie wzbijało swego „ego" na takie wyżyny, traktowało pisanie jako robotę w słowie, nieco tylko poważniejsze zajęcie ponad rzemiosło dobrego szewca.

Pierwsze konkursowe wyróżnienie (nota bene - pierwszy mój „start") zaistniało w Wałczu. Ranga wydarzenia była im. Mirona Białoszewskiego. Piękno okolicy łagodziło niedogodności dalekiej podróży. Niesmak wzbudził we mnie fakt, że główny juror przybył na imprezę finałową ze swą młodą faworytą, która została uhonorowana I nagrodą. Swoich wierszy nie raczyła przeczytać (buzia naburmuszona, ładna, cera brzoskwiniowa). Braku zainteresowania promocją swojej twórczości nie wyniszczyła. Już wtedy byłem relatywnie przejrzały (okres akme) i pracowałem jako inżynier z elementem bardzo różnym: - od więźniów, poprzez zdrowe jądro załogi, osobników dotkniętych dypsomanią, ochotników ORMO (co tydzień czy dwa mieli wolne na ćwiczenia), po członków egzekutywy komórki PZPR - wyjątkowych tępaków (nie tylko intelektu), więc taka praktyka nie była zaskoczeniem, choć zonę twórczości traktowałem z estymą należną dobrej sprawie. Potem bywało nieco inaczej. Przestałem przyjmować tę normę jako normę a wręcz jako anomalię: -przecież z tej wieloosobowej i wielorakiej ciżby osób wrażliwych i tę wrażliwość przelewających na słowa znaczące, wykluwa się tych kilku wielkich, wpływających na historię literatury i nie tylko, bo kształtujących konkretnych ludzi a dawniej i całe pokolenia. Aksjologiczny format jurorów i „konkursowiczów" przestał mi być obojętny. Po kilku konkursowych imprezach napisałem dla siebie wytyczne, które zatytułowałem:

„Dziesięcioro auto-przykazań konkursowego poety":
1.    Nie zapominaj kto ma cię czytać, po co, za ile i jak. Pielęgnuj cnotę sprytu. Niech wierzą, że są lepsi od twego wiersza, a przede wszystkim od ciebie: martwo-żywego szermierza rapierem słowa.
2.    Bądź krótki. Albo i jeszcze bardziej.
3.    Nie wpadnij z prawdą - za głęboko.
4.    Jak pies z kotem żyj z ironią, szyderstwem, pamfletem i polemiką; aluzją każdą.
Rachunek wystawia się za przyswajalną jasność myśli i intencji.
5.    Nie za mroźno, nie za gorąco: wciąż i nigdy dość - ciepła: międzyludzkiego.
6.    Zębami i nogami, z sercem broń się przed kontrastem stylów (w ramach jednego zestawu). Masz być koherentny.
7.    Nie używaj nic - gdy piszesz - z intelektu. Motta lepiej skreśl, takoż platformę odniesień, każde słowo obce.
8.    Nikogo i niczego się nie czepiaj. Bądź tak apolityczny, że aż po linii.
9.    Przypadkiem nie patos (znaczy unikaj patosu i wzniosłości, konfesji)
10.    Nie etyczniej na sztywno. Zaskocz kwieciem świeżości. Tylko związki międzysłowne promuj nieformalne.

18 VI 1988 r.

„Niestety", i zasadniczo na szczęście, wytycznych tego „dekalogu" nie byłem w stanie zrealizować we własnej „twórczości". Nie stać mnie było na racjonalny dystans i interesowny cynizm. Całościowe, holistyczne ukazywanie świata przeważyło. Cóż mógłbym dodać po latach? Niewiele. To bardzo smutne. Dalej nie wolno synkopować swoich poglądów, jeśli wyroki salonów „głównego nurtu" są sprzeczne z zamierzonym klimatem wersów. Trzeba wielokulturowość promować, względność odniesień i najświętszą tolerancję; konsekwentny katolicyzm i iskierka patriotyzmu to be... i coś koniecznie emitować o czystej wzniosłości uczuć gejów. To jest konieczność, by na miejsce w pierwszym szeregu, a może i na nominację do „Nike", „Orfeusza" czy „Silesiusa" mieć zdrowy apetyt. Od czasu mego debiutu konkursowego nieco wody i ścieków spłynęło do Bałtyku, ale realność moich auto-zaleceń nie zmieniła się, mimo że zmienił się ustrój gospodarczy, czyli - wnioskując pośrednio - nie zmienił się ustrój kulturowy. Nie odeszli ludzie, którzy kreowali konkursowych mistrzów przed tzw. transformacją ustrój ową, a właściwie w innym trybie zawłaszczenia majątku narodowego. Przez litość dla ich miałkości nie będę wymieniał imion z nazwiskami. Czy przeszłość donosiciela może nie kolidować z najszlachetniejszymi motywami faustycznymi jak ze wodą źródlaną? Nie trzeba dodawać, że ich kartoteki współpracy w IPeNie są spore, często zbliżają się do wagi ich dokonań literackich. Na pewnym znanym konkursie literackim, juror zarzucił mojej osobie, że jestem najstarszym z laureatów, a on tego nie lubi. Mógłbym odpowiedzieć, że najstarszym, literackim znanym mi SB-ckim donosicielem jest właśnie on. Ale się powstrzymałem. Takt (drugi policzek) przeważył.

Wróćmy do atmosfery stanu post-wojennego, kiedy większość reżimowych literatów odetchnęła z ulgą i finansowo. Postscriptum konkursowych wierszy A.D. 1986, w moim odczuciu tak wybrzmiewało:

Wysokie Jury!
Wiersze które przesyłam
nie są zbyt mądre
nie są zbyt głębokie
nie są też zbyt długie

Starałem się bardzo
Uszczupliłem wymogi krnąbrnej świadomości
zakres prywatnej leksyki
(nie wypsnęły się: sumienie i prawda
niczym nie wskazałem na Niepojęte i Absolut
na pokusę wyrzeczenia i dal ciszy)

Starałem się do utraty tchu frazy
Nie czepiałem się nikogo i niczego
Fałszem ironii
nie obnażałem wyfraczonej rzeczywistości
sparciałej podszewki

Moje wysiłki (bo chyba nie wiersze)
godne są nagrody

Powiedzmy za
racjonalizację doświadczeń

Och, jak to było dawno, ale dopiero w roku 2014 znalazłem ten tekst w szpargałach mojej szuflady brzemiennej w wyrzuty sumienia! Czy jest totalnie nie aktualny? Z pewnością nie. Zmieniają się odniesienia, a ludzie pozostają: - przyspawani do swoich funkcji i poglądów, do swoich życiowych błędów i zaniechań.

„Ruch" konkursów poetyckich był, i jeszcze jest, silny swą ilością, a więc swoistą „powszechnością", funkcjonuje jako swoista „masa krytyczna" do ograniczonego mocą człowieczego postrzegania wybuchu zjawiska: - „poezjomania". Wielość środowisk, które aspirują do organizowania ogólnopolskiej potyczki w branży słownych układanek, co nieco „wiązanych", choć te „wiązania" często kłócą się ze zdrowym rozsądkiem i starają się rozgrywać jakieś „lingwizmy", postulować „nowatorskie" składnie - jest zastanawiająca. Dla osób spoza „branży" fakt ten jest doskonale obojętny: - tu nie ma kasy i promocji na miarę współczesnych aspiracji. Wydaje się jednak, że to łatwy sposób dla wykazania się działaczy „KO": - „ogłoszonko", frapujący tytuł, zbudowanie jury, przyjęcie gości, budżet taki sobie, „odtrąbienie" w necie. Wytrawni konkursowicze jednak wiedzą co jest grane i gdzie, jakiej rangi i opinii. Wiedzą, że na ogół zwycięża klarowność i bezkonfliktowość ideowa. A dzieje się w to w czasie kiedy poezja została zepchnięta w najniższą z nisz kulturowych. Jeżeli jest w głębokiej niszy, więc w osobach zaangażowanych w wierszotwórstwo, tkwi jednak, pomimo wszystkich powyższych zastrzeżeń, nieuleczalna, immanentna potrzeba zapisu swych stanów emocjonalno-konstatujących i ich emisja, nawet w grono skutecznie ograniczone poprzez ogłupiającą tłumy mediokrację. We wiodących „przekaziorach" nie znajdziesz słowa poety. Słowo „sukces" i słowo „poeta" bytują na przeciwstawnych biegunach. To drugie na biegunie zimna.

Funkcja poezji to funkcja poznawcza i poznanie prezentująca, esencja poznania i jego (emisji na skróty: - „Zobaczyć świat w ziarenku piasku,/ Niebiosa w jednym kwiecie z lasu./

W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar,/ W godzinie - nieskończoność czasu" - tak brzmi początek „Wróżb niewinności" Williama Blake. Oczywiście, maksymalizm sugerowany przez twórcę-mistyka w tych frazach, jest niestrawny dla obecnie funkcjonujących poetów… szczególnie konkursowych. Oni (w swej zasadniczej masie) chcą twardo stąpać po asfaltach brukowych kostkach. Nie chcą wskrzesić w sobie, żadnych szans na takie wzloty, bo taki „wyskok" pozostawiłby ich boleśnie samotnymi, piszącymi do szuflady.
Kilka lat temu opisałem pewien generowany „spęd" konkursowych poetów, z moim współuczestnictwem, pod egidą „Poezja jest kobietą". Człowiek patrzy, patrzeć się uczy, człowiek opisuje - widział i przeżył, był głównie jednak przedmiotem manipulacji:

Wezwani przez turniejowy anons
jeszcze ociekają potem liter
wstukanych w klawiaturę komputera.
Przyjeżdżają oproszeni przydrożnym kurzem
szlaku metafor czy innych figur i kontekstów.
 Po ginekologicznej prowokacji

poronienia emblematów wierszy
są tutaj. Z całego prawie kraju...
w tej Sali - jakiejś tam publicznej
Biblioteki o oświetleniu sprzecznym
z poetyką kobiety. Z sercem na ramieniu
czekają na słowa jurorów
(tylko kilku debiutantów myśli,
że werdykt to forma nobilitacji).

W końcu dostają dwie książki na łeb,
zagryzają koreczkiem z sera żółtego
i studiują powrotne rozkłady jazdy żelaznej kolei.
Nie myślą o godności śmierci,
o etyce twórcy

Osobowości pisujące na konkursy są bardzo różne. I to dobrze. Pewna poetka wytapetowała ścianę sypialni dyplomami „skąd" i „za co". Próżność przeczy autentyczności zapisów. Największym atutem innej był fakt, że się rozwodzi. Inny dowodził uporczywie, że pewien konkursowicz to ch... , inny że kombinator, następny plagiator . Może miał rację, ale po co i dlaczego w okolicznościach, którym się sam z własnej decyzji poddawał. Przywołuję tu pewne kulisy, ale sam w tych „wyścigach szczurów" (cytat z znanego jurora o chłopskich korzeniach) uczestniczyłem okresowo dość intensywnie. Trzeba powiedzieć, że ta droga do ukazania swojej wizji odczuwania jest pozytywna, a częstokroć jedyna. Jest w niej wiele dobra i otwarcia na innych. Szczególnie dotyczy to osób, które nie mają styczności z tzw. „środowiskiem", albo czują do niego wstręt; dotyczy osób, które mieszkają na prowincji, bądź są aspołeczne w tym sensie, że grupa, stowarzyszenie, klika ich nie interesują.

Trzeba też zasygnalizować problem techniczny: - anonimowość startujących. Wszystko i zawsze wysyła się pod godłem w sterylnej niewiedzy oceniających, kto i zacz jest dany piszący. Niektórzy organizatorzy oczekują nawet wierszy, które nie zostały nigdy zgłoszone w ramach innego konkursu. Ja sam, skromny „konkursowicz", dostałem telefon od sekretarza jury, które szanowałem (z imienia nazwiska, ale i klimatu spotkań), z pytaniem: Pan w zeszłym roku wygrał „Śpiewaka", czy to nie są aby wiersze, które tam zostały nagrodzone? Musiałem zaprzeczyć, tłumaczyć się...

Przemierzając naszą Ojczyznę „szlakiem poetów", wiemy, gdzie jest tylko „odbębnienie imprezy", a gdzie przyjmuje się piszących z wdziękiem głębokiej serdeczności. Wzorem gościnności z bogatym programem jest finał Konkursu im. M. K. Sarbiewskiego organizowany przez Akademię jego imienia i kulturalny Ciechanów, Płońsk. Trzy dni atrakcyjnych spotkań. Motorem i sercem tej imprezy jest Teresa Kaczorowska i Związek Literatów na Mazowszu, który w proteście przeciwko zawłaszczeniu ZLP przez byłych konfidentów SB ukonstytuował się jako twór samodzielny. Jako jedyny.

Trzeba też powiedzieć, że poeta startujący w konkursach nie może trenować wyższych wzlotów od poety jurora, nie może być „głębszy". Lepszą technikę pisania jurorzy mogą znieść - większą głębię odczuwania nie za bardzo. Ludzi można podzielić na platoników i arystotelików. Naiwnie stawałem po stronie słowa, bytu którego cechą jest niezmienność i wierzę (wiem), że w pojęciach zawarta jest wiedza pewna i bezwzględna.

Najwyższe wartości: dobro, piękno i prawda (Platon „Fajdros" 246 E), w średniowieczu rozkwitały w formule: bonum, pulchrum, verum - jako trzy „transcendentalia", czyli
najwyższe rodzaje orzeczeń. W wieku XX i dalej nam obecnym poeta konkluduje:

„Wolno nam było odzywać się skrzekiem karłów i demonów
Ale czyste i dostojne słowa były zakazane
Pod tak surową karą że kto jedno z nich śmiał wymówić
Już sam uważał się za zgubionego".

Kryzys języka. Poeto, który starasz się o autentyczność, staraj się przekraczać bycie zaledwie perypatetykiem. Przechodź „owocnie" od szczegółu do „platońskiego" ogółu, co nie znaczy, że twoje podsumowania w poincie mają docierać aż do abisalnych rejonów. Postuluję, w poetyckiej drodze słowa do prawdy, połączenie arystotełizmu z wcześniej zaistniałym, w myśleniu filozoficznym, ale i zdroworozsądkowym, realizmem pojęciowym. Źródłem „nieufności" do słowa jest głównie relatywizm i jego córka propaganda, która nie umarła ze zmianą ustroju a wręcz przeciwnie, nabrała anglojęzycznych terminów będących uwiarygodnieniem dla procesu „ściemniania". Słowa wielkie i ważne ocalają teraz tylko Święte Księgi, choć winna czynić to współczesna poezja. Tak więc nie każdy, nawet sprawnie napisany wiersz, jest poezją. Trzeba nieco zahaczyć o swoistą mistykę. Prawdziwa poezja jest zwrotnym ruchem kosmologicznym - winna przez słowo ludzkie niedoskonałe, ale będące odbiciem Słowa-Logosu, zwracać Bogu-Stwórcy Byt, który ustanowił, aby Stwórca stał się Czytelnikiem swego dzieła.

Nie wydaje się, żeby źródłem nieufności do słowa był egzystencjalizm, co sugerował jeden z moich hiszpańskich korespondentów już w roku 1989. Polska jest na ogół katolicka, dla osób tak pojmujących świat twierdzenie, że „Słowo Ciałem się stało" nie jest problemem. Egzystencjalizm Kierkegarda i późniejsze, w obu postaciach: chrześcijańskiej i niechrześcijańskiej, stanową reakcję na dziedzictwo Hegla. Na „idealistycznych postaciach" tej filozofii, oparł się hitleryzm - stalinizm, a przecież materialistyczne odgałęzienie Hegla to również: - leninizm - socrealizm- postmodernizm- polityczna poprawność - genderyzm. Wcielenia heglizmu depczą ludzką osobę: ”jednostka bzdurą jednostka niczym" - dął w trąby fałszu bard Majakowski.

Problematyka języka stała się w naszych czasach głównym zagadnieniem „miłości mądrości". Te obszary refleksji zaczęto uważać za „prima philosophia". Dlaczego stało się to w naszych czasach? Przez stulecia rozważania o języku nie okupowały pierwszego planu ewokacji rozumowo-intuicyjnych. Badania miały charakter analityczny: - logiczna struktura języka i funkcji poszczególnych wyrażeń językowych. Te badania rozpoczął „Organon" Arystotelesa. „Organon" znaczy wprost - narzędzie, ponieważ twórca logiki formalnej, uważał, zapewnie słusznie, że logika nie jest dyscypliną filozoficzną jedynie narzędziem do filozofowania.

Wyróżnikiem człowieka jest rozum, czyli upraszczając - zdolność systematyzowania doznań i logicznego mówienia o tym, posiłkowany zdrową dozą intuicji i zasobem prawd z rezerwuaru doświadczeń. Wieloznaczność pojęcia Logosu, rozumu i mowy, świadczy, że pierwotny Byt wskazuje na ścisłe powiązanie między poznaniem a językiem, czyli język jest narzędziem gnozeologii. To wynik przyjęcia intelektualizmu starożytnych, którzy w aktach poznawczych upatrywali element wyróżniający byt ludzki. W XIX w. dostrzeżono, że język nie jest tylko narzędziem, lecz siłą (dynamis). Nie zachowuje się biernie w aktach poznawczych, lecz jest czynnym warunkiem ich możliwości oddziaływania. Mówi się „o językowości procesu rozumienia", szkół lingwinistycznych jest nadmiar. Niezwykle ważne, kapitalne znaczenie dla dalszych losów naszej cywilizacji ma ocalenie godności języka, tych słów najważniejszych, aby one rzeczywiście znaczyły, wbudowywały się w wewnętrzną strukturę człowieka i poprzez niego promieniowały w świat - taki jaki jest - a wtedy będzie nieco inny, lepszy.

Tradycja chrześcijańskiej spekulacji nad Logosem obejmuje cały krąg motywów biblijnych: - stworzenie świata poprzez Słowo, nadawanie imion przez Adama (początek rajskiego pra-języka), budowę wieży Babel (różnorodność języków wynikiem kary Bożej), Wcielenie Słowa Bożego w Jezusie Chrystusie oraz cud języków (glosolalia) w dniu zasłania Ducha Świętego. Mistykę Logosu odnajdziemy u pierwszych Ojców Kościoła. Także u Św. Augustyna (verbum internum) i Pseudo Dionizego Areopagity. Często łapię się na takim fenomenie: - co nie nazwane, nie istnieje dla mnie, albo istnieje w sposób iluzoryczny, prosi o spełnienie, jakieś dopełnienie swego esse. Nie wynika to z faktu, że zacząłem w wieku dość dojrzałym zajmować się czynnie literaturą i to jałowe zajęcie niefrasobliwie kontynuuję.

Przeżywałem ten stan również wtedy, kiedy o pisaniu wierszy i rozprawek nawet nie myślałem. We wszystkich nieanalitycznych koncepcjach języka oponuje się kategorycznie przeciwko przedmiotowemu i instrumentalnemu traktowaniu języka. Podejście takie niszczy pierwotną funkcję języka jako fenomenu typowo ludzkiego, odpowiedzialnego za bycie człowiekiem. Język odznacza się jednak pewną nigdy do końca nie wyczerpaną tajemniczością gdzie w przestrzeni międzysłownej staje się dopowiedzenie nieuchwytnej w sylabach prawdy. Pozostajemy zawsze tylko „w drodze do języka" -jak świadczył Martin Heidegger. Ma on charakter nie-znakowy, ale ponad znakowy i jest czymś więcej niż systemem znaków, gównie wektorów i przypomnień. Tylko kiedy trzeba określić to czymś więcej, to już nie ma wśród myślicieli, filozofów, krytyków jedności, sprawa wydaje się otwarta i nigdy się nie zamyka. W każdym razie nie ma świata bez języka i także trudno mówić o języku bez świata, choć to wyobrażalne. Istnieje też rozumienie transcendentalnego wymiaru języka jako najogólniejszego warunku możliwości poznania, w postaci „językowego a priori", „sensu a priori". Żeby udostojnić i uwiarygodnić swe dywagacje odważę się przytoczyć fragment poety rzeczywiście wyklętego:

Jak oddalone echa, wiążące się chóry,
Tak sobie w tajemniczej, głębokiej jedności,
- Wielkiej jako otchłanie nocy i światłości
Odpowiadają dźwięki, wonie i kolory.
(...)
... duch przenika zmysły i wzajem w nich tonie."

Cytat z francuskiego symbolisty podnieca i ugina kolana. Właściwie dlaczego, jeśli Słowo jest wobec świata transcendentne a jednocześnie immanentne, a składa się z liter, to te ostatnie jako wcielone w materię, nie miałoby nabierać cech fizycznych, tworzyć hybrydy doznań zmysłowych?

Wracając do poetyckich zmagań, czy agonów - jak to nazywa Stefan Pastuszewski -miejmy uważny dystans. Zapewne Norwid nie dostałby nawet wyróżnienia w konkursie jakimkolwiek, Rimbaud i Jacob także, Ezra Pound byłby w sytuacji katastrofalnej. Wyobrażam sobie furię Rafała Wojaczka na „Złotym cygarze Wilhelma" gdzie poetom nagrodzonym nie zaproponowano nawet kolacji, a piętro wyżej miejscowa „elita", z tej okazji piła wódkę i obżerała się schabami ze śliwką i tłustymi śledziami w ziołach (na koszt marszałkowskiej laski). Na biesiadę „na cześć" nagrodzonych, laureatów nie zaproszono, w piwnicy pili piwo, za które musieli płacić. Ten kuriozalny przypadek nie przytaczam jako normy, choć daje do myślenia.

Jak zakończyć takie szczupłe wynurzenia, które z długą przerwą - obejmują trzydzieści ponad lat doświadczeń różnych? Niby nic - a ważą. Ważą moralnie, ważą etycznie i najprościej - w ludzkim odczuciu dobroduszności. Technicznie zapadają i wypadają z pamięci, z kruchej pamięci. Są spotkania budujące zbliżenia i przyjaźń, jak moja i wielu innych piszących, poetycka i światopoglądowa koniunkcja z ks. Wacławem Buryłą w ramach konsekwencji konkursu „O ludzką twarz człowieka". Nie mogę pominąć takich gościnnych miast jak Krotoszyn czy Boguszów-Gorce. Nie są to metropolie, a ludzie (mimo szczupłości budżetu) ciepli, przychylni, starający się o poziom przyjęcia. Nie zapomnę pracownic centrum kultury, które w swoich domach przygotowywały surówki, sałatki, mięsiwa, bo im było wstyd, że ratusz jest bez kasy na jeden wieczór przyjęcia kilku gości z Polski, typowych „nadwrażliwców". Pikanteria szczegółów przyprawia miąższ zjawiska. Jak to pikanteria nie wnosi wiele sensu, nieco sensacyjek, ale one oddają woń gleby klimatu spotkań. Myślę, że „ruch" poetyckich konkursów zdegeneruje się jeszcze głębiej, co nie medialne podlega uwiądowi i zapada na chorobę śmieszności. Tak się stanie, czyli amen. Ale to spektakularna porażka człowieczeństwa w jądrze ludzkiej społeczności. Trzeba by odtworzyć w sobie, w bliskiej zbiorowości zapomniany kodeks florenckiego wieczoru i świat uleczać słowami, przynajmniej nimi uzupełniać. Wbrew wszystkiemu, autentycznie, bez koniunkturalizmu. A słowa winny być filtrowane przez zasady pierwsze. Wydaje się, że to obecnie, gdy dominuje narracja kontrkultury, jakiegoś lewackiego rewizjonizmu - to wprost prostacka naiwność.
                                                                                     

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.