Nie wiadomo, gdzie kończy się świat realny a zaczyna się poezja. Za stodołą? A może poezja jest wszędzie, tylko my nie potrafimy jej dostrzec?
Nie wszyscy są tacy ślepi, bo Elżbieta Michalska w swoim już czwartym z kolei zbiorze wierszy Za stodołą (poprzednie zbiory miały równie prowokujące tytuły: Tu jest tu, tam jest tam; Naszyjnik z grążeli; Lustro) widzi ją niczym Bolesław Leśmian, którego wybrała na patrona, i tu i tam. Podobnie jak on, choć przecież inaczej, jako że jest poetką całą gębą czyli sobiewłasną, przemianowuje codzienność i szarość, także fascynacjami, choć nie zawsze zrozumiałymi neologizmami.
Tym różni się od swego patrona, że on był zakochany w naturze po miejsku, z zewnątrz, artystowsko, a ona kocha te łopiany i sarenki po wiejsku, gdyż z nich wyrasta. Jest więc prawdziwsza od Leśmiana, a przynajmniej bardziej wiarygodna, bo w przypadku poezji wszystko jest przecież prawdą, nawet gdy na zajęcze bobki spogląda się przez różowe okulary zatykając przy tym nos. Poezja zawsze jest prawdziwa, jeśli jest poezją.
Wiarygodność autorki Naszyjnika z grążeli potwierdzona jest jej językiem. Normalnym i chłopskim, czyli soczystym na wyrost. Podejrzewam, bo ja mieszczuch, nie znam tego języka, że niektóre słowa których nie rozumiem, choć coś tam się z nich domyślam, są po prostu gwarą, a ja je biorę za wyrafinowane neologizmy. Niemniej intuicyjnie, choć ich nie rozumiem, wyczuwam, że są na miejscu, to i wiersze są dobre. W tym przypadku oczywiście bardzo dobre. Nie wszystkie (też) oczywiście, choć są dobrymi zadatkami całkowitych wierszy, a byłyby tak jak większość bardzo dobre, gdyby nie były za krótkie (na przykład Stara fotografia, Biały sen). Poetkę, która jak najczulszy sejsmograf chwyta najdrobniejsze drgania poetyczności świata, zdała się wówczas ta poetyczność przygnieść, albo tak zachwycić, że się aż zatchnęła i już więcej słów nie mogła wypowiedzieć. Bo poetyka E. Michalskiej w swej wiarygodności jest bardzo naturalna. Autorka Za stodołą cały czas tkwi w stanie poetyczności świata i nigdy jej, niczym grążel, przywiązana niewidzialną łodygą do przepastnych głębi, nie opuściła.
Nie znam autorki, ale wydaje się, że jej świat, nie jest tak, jak nasz, schizofreników miejskich, podzielony na szarą codzienność i barwną, świąteczną, od wiersza do wiersza, pisaninę. Chociaż…
Tak, tak, widzę jednak pewien podział, lecz inny: na świat młodości i świat dojrzałości (autorka ma dziś 46 lat). Wiele wierszy, to wpisy z dzieciństwa, jak choćby następujący, jakże urokliwy naiwniaczek:
Słoik z ogórkami
Kiedy odezwie się we mnie dziecko
nawet w zwyczajnym słoiku z kwaszonymi ogórkami
umiem zobaczyć ocean.
Ogórki to wieloryby,
Wiśniowe listki – najzwyklejsze rybki,
Baldachim kopru – ośmiornica
zaczajona na bursztynowe ziarnko gorczycy
i wszędzie dookoła zęby rekina wampira
pachnące czosnkiem
i ta woda jak zawsze za słona. (s. 36)
Pozostałe to wypisy z różnych życiowych sytuacji: festynu, oprawiania świniaka, przychodni, gabinetu onkologicznego, buraczanego pola. Mają one charakter reportaży uczestniczących z różnymi bohaterami lirycznymi. Są tak wiarygodne, że zastanawiam się, ile jest w nich efektów obserwacji, ile literackiej fantazji, a ile własnego uczestnictwa. Weźmy choćby taki ziemniaczany erotyk:
Wspomnienia
W piwnicy obok nas dwojga
i sterty kartofli do przebrania
była dwudziestowatowa żarówka,
kot Murełkin i miłość
co jak szczur piszczała bzdury
nie wiadomo o czym.
Boże drogi, od tamtej pory
nigdzie już tyle nie znalazłam szczęścia,
już nikt nie dał mi do ręki
kartofla w kształcie serca. (s. 70)
Albo poetka jest tak empatyczna, że potrafi wczuć się w sytuację wyimaginowanej bądź spotkanej z nostalgiczną opowieścią na ustach, bohaterki, albo…
Czyta się ten zbiór wierszy z zaciekawieniem, z uzasadnionym oczekiwaniem na niespodziankę, a jest tych niespodzianek, oj jest, choćby w postaci mostka kamiennego zbudowanego przez anioły (s. 62), czy wielorybów, które pasą się w przydworcowych kałużach (s. 71).
Czyta się ten zbiór z radością, że świat wokół nie jest aż tak szary, tak nudny, tak beznadziejny, jak wynika to z naszej obserwacji, zblazowanej telewizyjno-internetowymi komunikatami, wypranymi z jakiegokolwiek uczucia. Nie pozostaje mnie więc nic innego jak podpisać się pod wezwaniem Krzysztofa Gedroycia:
Przeczytajcie wiersze Elżbiety Michalskiej! O wsi dzisiejszej od podszewki, wybebeszonej i okrutnej, konkretnej i uniwersalnej. Zamieszkanej przez ludzi, zwanych kiedyś chłopami. Poczujecie, jak żyje się w polskim interiorze poetce wsią przygniecionej, zafascynowanej spektaklem z udziałem sąsiadów, znajomych, nauczycieli, urzędników, krewnych, proboszcza, drzew i roślin, jej samej i zwierząt, kota, ropuchy, tchórza…
Elżbieta Michalska, Za stodołą, Białystok 2015, Fundacja Sąsiedzi, ss. 76.