na końcu języka miałam wszystkie wyobrażenia o tobie
sypaliśmy do klatek ziarno by nakarmić nim ptaki i siebie samych
poznaliśmy już smak obfitości i mdłość nasycenia
łupiny wspomnień twardniały, przekłuwały gardła
przesypywałam w rękach twoje jasne włosy
skóra pękała na chlebie tak jak świeża rana
zamiataliśmy okruchy pod dywan by mieć
coś w zapasie gdy nadejdzie zima
przenieśliśmy klatki z ptakami bliżej okien
co tylko potęgowało w nas samotność,
może niosłam w sobie zaczątek może jedynie resztkę, nie wiem
łuskałam słowa z ostrych pancerzy, kaleczyłam palce o łodygi traw.